Wreszcie to zostało głośno i dobitnie wyartykułowane. Niestety, jesteśmy motłochem, którym można tylko pogardzać.
Pierwszą taką jaskółką, choć właściwie powinno się w tym wypadku mówić – papugą, była pani Młynarska, może dobrze znana i popularna w Warszawce, lecz ja wiem tylko tyle, że istnieje i całe życie buja się na nazwisku tatusia. Panią tą (jak widać pamiętam, że musi być odpowiednia ilość „ą” i „ę”) wprost rozwścieczyła wielka ilość Polaków na plażach Bałtyku, którzy otrzymując 500+, mogli, często po raz pierwszy, wypocząć z całą rodziną nad morzem. „Kiepscy przyjechali!” – publicznie wrzasnęła ta zawsze egzaltowana paniusia, pokazując klasyczną postawę nuworyszki wobec pospolitego człowieka.
Osobom z tego typowego w Warszawce, Krakówku, czy Trójmiastku kółka anty-różańcowego nie przeszkadza, że są efektem hodowlanego eksperymentu jakiegoś kolejnego Miczurina, czy tego od muszek – owocówek, czyli zakładania dynastii rodów naznaczonych, którym nie tylko szacunek, lecz właściwie wszystko, należy się z góry, czy ex-cathedra, za nazwisko i samo cudowne istnienie.
Stąd mamy właśnie tą Młynarską, jak również całe rzesze komediantów, których nieformalnym przywódcą jest „młody” Sthur, Choć ostatnio odebrać mu prymat usiłuje niejaki Radziwiłowicz.
Warto tu przypomnieć czasy minione, właściwie nie tak dawne.
Dumni dzisiaj aktorzy, stający dzielnie na szczycie antykaczystowskiej barykady, wszystkie te Jandy i Stalińskie, dla bliskich niestety ochlapusy, ćpuny i wariatki, to byli zwykli komedianci. A jak wiemy z rozlicznych przekazów – wspomnień, pamiętników i książek z epoki, komedianci nie mieli prawa usiąść przy pańskim stole. Siedzieli gdzieś w kącie razem ze służbą i jakimś fraucymerem.
Co z punktu widzenia prostej logiki, zdrowego rozsądku i hierarchii wartości jest jak najbardziej słuszne, gdyż aktor nie jest przecież twórcą. I nigdy nie był.
Wprawdzie dziś się idealizuje i mówi: - „stworzył genialną postać”. Co za bzdura – nic nie stworzył. Aktor już od pierwszej klasy swojej szkoły nauczany jest minimalnie korzystać ze swojego mózgu i przemawiać cudzymi słowami.
Aktor jest odtwórcą a nie twórcą. Dzisiaj można każdy domowy komputer nauczyć bycia aktorem.
Aktor, czyli komediant od postaci poważnych, wzniosłych, i tragicznych, Jerzy Radziwiłowicz, martwi się publicznie dzisiaj: - „Mam poczucie, że jest mi odbierana wolność”. I dramatycznie wznosi okrzyk: - „kim jest Jarosław Kaczyński, żeby mi mówić, co mam robić? Co mam myśleć? Co mi wolno?”
Na 100% jestem przekonany, że Prezes do tego człowieka nic nie mówi. Może, coś tam, coś tam, wie o jego istnieniu, ale wyłącznie w kanonie człowieka wykształconego i obeznanego z rzeczywistością. Jest jednym z tłumu jemu podobnych, dziś, wiecowych krzykaczy, albo wynajętych dziwek. Tak, nie ma co się obrażać – przecież oni zawsze mówią cudzym tekstem i do tego są wynajmowani. Ktoś im to sufluje. Może pułkownik Mazguła, albo Generał Różański? Chociaż nie… to, przepraszam za wyrażenie – trepy, które zawsze działają na czyjś rozkaz.
Nie tylko aktorzy, choć oni są najbardziej krzykliwi i widoczni w tym celebryckim świecie, ale też wielu ludzi szeroko pojętej kultury i sztuki, nagle pozdejmowało maski i stwierdziło, że „Polacy, to ciemna masa”
Widzisz, co uczyniłeś Jarosławie Kaczyński?!
Z najbardziej pracowitego narodu w Europie (to nie my, samochwały, stwierdziliśmy, tylko eksperci Unii Europejskiej), ludzi bardzo przywiązanych do tradycji i wartości cywilizacji chrześcijańskiej, bogobojnych i serdecznych, uczyniono obrzydliwy motłoch. Tłuszczę. Przez pół wieku starano się ich wyedukować, zmienić, stworzyć tego sławetnego homo sovieticus, który jak Wowka Morozow nie zawaha się donieść siepaczom służb tajnych na własnego ojca i nic! Nie udało się. Czarna masa pozostała czarną masą. Pokazała środkowy palec michnikoidom, a co najgorsze, zaczęła być godna i dumna i zaczęła lekceważyć święte, polskie elity, tych prymitywnych uzurpatorów przywiezionych na sowieckich tankach i ich resortowe dzieci. Jakżeż tak można?!
To o ciemnej masie wypowiedziała się pani Anda Rottenberg, kolejna zawiedziona staruszka, której nagła utrata przywilejów i niemalże pozycji Wyroczni z „Matrixa” w sprawach kultury, zmusiła do zerwania maski i powiedzenia, co naprawdę zawsze myślała i myśli.
„Rottenberg sugeruje także, że wskutek rządów PiS, partii popieranej przez środowiska „narodowo-katolickie” i „ksenofobiczne”, dojdzie do „fizycznego rozprawiania się” z „dziełami” sztuki. Jako zapowiedź tych mrocznych czasów Rottenberg wskazuje na… podpalenia „Tęczy” na Placu Zbawiciela w Warszawie i protesty przeciwko „Golgota Picnic” „
(Read more: http://www.pch24.pl/anda-rottenberg-ostrzega-przed-pis--bo-w-polskiej-kulturze-bedzie-patriotyzm,39200,i.html#ixzz5OryZ6ag0 )
Jak już Anda Rottenberg, siedząc na wysokim tronie warszawskich elyt, poczuła podmuch wiatru przemian we włosach, to musi być naprawdę fatalnie.
Większość normalnych ludzi w kraju, jak też światowe kręgi kultury i sztuki, może za wyjątkiem Berlina, który wspierał i wspiera różnego autoramentu antykaczystów od Mazguły i Lisa, po Rottenberg i Gersdorf, nie mają pojęcia o takiej pani – Andzie Rottenberg.
To wybuchowy owoc ojca Żyda i mamy Rosjanki. Znana głównie jako były dyrektor Galerii Sztuki Zachęta i rozlicznych działalności w dziedzinie kultury. Nie będę się wgłębiać, zaznaczę tylko, że dwukrotnie była członkiem Komitetu Honorowego Bronisława „Bula”-Komorowskiego i kierowała Centrum Sztuki Współczesnej Sorosa.
A ponieważ dictum sapienti sat est, czyli uwspółcześniając – mądrej głowie dość po słowie, nie ma potrzeby dalej przybliżać postaci tej działaczki na niwie kultury.
Z ciekawostek dodam tylko, że mój przyjaciel z ławy szkolnej, a dzisiaj najwybitniejszy na świecie ekspert malarstwa włoskiego renesansu, o pani Andzie wypowiada się z pewnym przekąsem. Natomiast onegdaj poznana wybrzeżowa malarka próbująca zaistnieć na szczycie elyty, o Rottenberg mówi na kolanach – „moja przyjaciółka Anda”. Doprawdy, co za nobilitacja.
Już w końcu wiedzą, że przegrali. Zostali pokonani przez dzikie, barbarzyńskie hordy Polaków. Kiepskich i ciemną masę.
A także… przez Januszów i Grażyny.
Ponieważ sam mam na imię Janusz, z dużym rozbawieniem śledzę ten pijarowski zabieg, by te prastare, polskie imiona uczynić symbolem obciachu, kołtuństwa, słomy z butów i białych skarpetek.
Grażyna to przecież tytułowa bohaterka pięknego poematu Adama Mickiewicza.
Twarzą podobna i równa z postawy,
Sercem też całym wydawała męża.
Igłę, wrzeciono, niewieście zabawy
Gardząc, twardego imała oręża;
Często, myśliwa, na żmudzkim rumaku,
W szorstkim, ze skóry niedźwiedziej kirysie…
A Janusz Radziwiłł był chyba ostatnim polskim arystokratą.
Czyli znowu klasyczna czekistowska zagrywka – odwracanie kota ogonem. Imiona, które kojarzą się wykształconemu Polakowi ze wspaniałą historią RP, wykoślawione w celach politycznych przegranej formacji, mają nabrać negatywnego, ośmieszającego znaczenia.
To, że wymyśliły to rozpuszczone dzieciaki z epoki niesławnej gimbazy, nie ma znaczenia. Każda pałka dobra, jeśli można nią walnąć.
Na koniec jeszcze jedna refleksja. Rok temu moja ukochana córka była w Montresor, we Francji. To do dzisiaj perełka polskiej, starej arystokracji. Stare zamczysko, bodajże jeszcze z X wieku, które mama, Róża z Potockich Branicka kupiła i odbudowała, by ustatkować syna Ksawerego. Choć jego najbliższy przyjaciel, Mieczysław Kamieński, był przekonany, że światowy hrabia nigdy nie zaakceptuje tego zamczyska, to stało się inaczej. I do dzisiaj jest to kawałek starej Polski na francuskiej ziemi. Miejsce urocze, bezpretensjonalnych spotkań arystokracji, dziś we flanelowych koszulach, jeansach i gumiakach, ale czasami też w galowych strojach i kosztownej biżuterii na salonach Paryża, Londynu, cz Monaco.
Dziś na cmentarzu w Montresor, ponieważ arystokraci są ze sobą mocno skoligaceni, to oprócz Branickich i Potockich pojawiają się tam nazwiska Tarnowskich, Krasińskich, Tyszkiewiczów, Czetwertyńskich i Lubomirskich.
Kto chce, może sobie informację o tej „Małej Polsce” – moim skarbie, czyli Montresor wyguglać i poczytać.
Co tylko chciałbym wam powiedzieć, to to, że oni absolutnie nie chcą mieć nic wspólnego, z Kwaśniewskimi i ich balami księżniczek, z Kulczykami i ich mezaliansami, z Komorowskim od bigosów z sygnetem na małym palcu.
Nasze służby specjalne co rusz wysyłają tam agentów pod różnymi przykrywkami, by inwigilować, usiłować wywierać wpływ, czy nawet zwerbować kogoś, lecz ciągle bezskutecznie.
To nieodmiennie i zdecydowanie są klasyczni Janusze i Grażyny.
.
Zgodnie z wątpliwościami, raczej nic takiego, wzniosłego i ogólnonarodowego się nie wydarzy. Polska nie ma szczęścia do odpowiedzialnych za kulturę.