Argumenty jakich użył Pan Lech Zborowski, aby dowieść, że współpraca Mariana Jurczyka z komunistyczna policją polityczną w czasie trwania „Solidarności” jest faktem, sprawiły, iż mój jednoznaczny do tego czasu pogląd, przeciwny tezie byłego działacza WZZ w Gdańsku, stracił swoją kategoryczną moc. Już we wcześniejszym swoim wpisie, w którym polemizowałem z Autorem wpisu Marian Jurczyk – dyskusji ciąg dalszy (http://naszeblogi.pl/519…), przyznałem, że moje kontrargumenty, mające bronić przywódcy szczecińskich robotników w czasach „Solidarności” sprowadzają się w gruncie rzeczy do tezy in dubio pro reo (zob. R. Kościelny, Jurczyk – dobry, Kieżun – zły http://naszeblogi.pl/519…)
Tak więc mój pogląd stracił moc kategoryczną, co nie znaczy, że stracił ją w ogóle. Przede wszystkim dlatego, że rozważania Pana Zborowskiego opierają się na bardzo silnych i zasadnych, nie mniej tylko założeniach. Natomiast nie na faktach. Krótko mówiąc, Lech Zborowski nie wykazał żadnego faktu z okresu działalności Jurczyka w latach 1980-1981, który mogłyby poprzeć założenia Autora. Nie mówiąc już o dokumentach.
Proszę nie traktować tego co napisałem, jako przejawu chęci postawienia na swoim, wbrew naprawdę silnym (przyznaję!) argumentom i ważkim konstrukcjom logicznym. Jestem historykiem, w dodatku mającym ocenić konkretnego człowieka, rozstrzygając czy bohater mej powieści to kolejny drobny krętacz, czy wielka, tragiczna postać w naszej najnowszej historii, stąd nade wszystko interesują mnie twarde fakty i dokumenty.
Zastanawiając się nad tym czy Marian Jurczyk współpracował czy też nie współpracował z bezpieką, musimy zadać pytanie, jak to się w ogóle stało, że bezpieka miałaby z kim współpracować (gdyby rzeczywiście współpracowała z przywódcą szczecińskiej „Solidarności” w latach 1980-1981), tzn. kto wylansował Jurczyka w „Warskim” na szefa tworzących się strajkowych struktur. W świetle dostępnych mi źródeł odpowiedź jest dość jednoznaczna, był nim Krzysztof Kubicki technik z Wydziału Gospodarki Materiałowej Stoczni „Warskiego”, człowiek bez uwikłań we współpracę z SB, cieszący się tak wówczas, jak w czasie „Solidarności” i po stanie wojennym ogromnym autorytetem.
Marian Jurczyk się nie opierał, przyjął propozycję Kubickiego, która stała się też propozycją załogi.
Również ze źródeł wiemy, że SB chciała fakt wyniesienia Mariana Jurczyka na przywódcę wykorzystać i dwukrotnie próbowała ponownie nawiązać z Jurczykiem współpracę - przerwaną faktycznie jesienią 1979 r. – po raz pierwszy w czasie sierpniowego strajku, a drugi raz po porozumieniu z komunistycznymi władzami, podpisanym 30 sierpnia 1980 r. Jurczyk odrzucił te „propozycje”, które wg Lecha Zborowskiego były propozycjami nie do odrzucenia. Czyli jak można domniemywać Autor uważa, że Jurczyk najpierw je odrzucił, a później jednak został „przekonany” do ich przyjęcia.
Innymi słowy mój Szanowny Polemista stoi na stanowisku, że nawet jeśli wbrew własnej woli, to jednak Marian Jurczyk współpracował, oszukując tym samym kolegów z „Solidarności” oraz ludzi, którzy mu zaufali i do dziś starają się bronić jego dobrego imienia.
Dobrze, może tak właśnie było, tylko gdzie twarde dowody, nie mówiąc już o dokumentach? Nawet najbardziej głęboka wiedza na temat praktyk SB i wynikające z niej konstrukcje logiczne nie zmieniają faktu, że policja polityczna nie zawsze działała z żelazną konsekwencją. Nie zawsze była skuteczna. Nie była po prostu wszechmocna, nie nad wszystkim panowała.
Czy naprawdę rzeczą absolutnie niemożliwą byłby fakt, że po kilku nieudanych próbach nakłonienia Jurczyka do współpracy, policja dała sobie z nim spokój, obstawiając go tewulcem, albo nawet kilkoma tajnymi współpracownikami, tak jak zrobiła to w 1979, gdy „straciła do niego zaufanie” i dała mu w charakterze „przyzwoitki” TW „Rybaka”? Przecież w prezydium MKR a później Zarządu Regionu, czyli w otoczeniu Jurczyka, był taki agent - Franciszek Skwierczyński TW „Kamil”.
Może SB wystarczył TW „Bolek”? Wszak najpóźniej w drugiej połowie września 1980 r. okazało się, że to Gdańsk będzie przewodził ruchowi społecznemu. Notabene, jak Pan Zborowski wie, Wałęsa robił wiele aby postponować Jurczyka i pomniejszać rolę Szczecina w sierpniowych strajkach.
Tak więc fakty, tylko fakty, bowiem jedne domniemania, rodzą inne. I tak można właściwie bez końca.
Mój Interlokutor zbija argument, mówiący że Jurczyk mógł nie być świadomy tego, że ktoś mu może fakt jego donosicielstwa wyciągnąć. Ktoś czyli bezpieka, bo chcę przy okazji powiedzieć, że w przeciwieństwie do Wałęsy w Gdańsku, w Szczecinie nikt w owym czasie nie podejrzewał Mariana Jurczyka o dawne kontakty z SB, więc nie mógłby mu tej sprawy wygarnąć. Również obecnie, osoby z ówczesnych władz szczecińskiej „Solidarności”, które o to pytałem, a które, co ważne nie są (i chyba wówczas też nie były) przesadnymi zwolennikami Mariana Jurczyka, odpowiadały jednoznacznie – „uważaliśmy, że Jurczyk był czysty”. W tym znaczeniu, że nie podejrzewano go o żadne, również przeszłe konszachty z SB.
A mój argument był następujący: „Skoro nie dziwimy się artystom, pisarzom, doktorom, profesorom, biskupom i komu tam jeszcze, że byli tacy naiwni, to dlaczego mielibyśmy mieć wątpliwości odnośnie do Mariana Jurczyka – magazyniera, spawacza?” Chodzi o to, że wiele osób, które po 1989 r. odgrywało (i często nadal odgrywa) rolę autorytetów, a które donosiły na SB nie wycofało się z życia politycznego, społecznego, kulturalnego, naukowego, wierząc że bezpieka nie skompromituje ich ujawnieniem szemranej przeszłości. A przecież byli bardziej wykształceni i obyci niż Jurczyk.
Co na to Lech Zborowski? „żaden ze wspomnianych artystów, profesorów etc. nie prowadził tłumów robotników przeciwko komunistom i ich bezpiece niezależnie od tego czy któryś z nich przerwał współpracę czy nie”. Pewnie, w 1980 nie inteligenci, a pracownicy produkcji dominowali w ruchu odradzającego się społeczeństwa, ale już w 1989 r., to oni, a nie robotniczy przywódcy stali się „solą ziemi” nowego systemu, z czego ochoczo skorzystali, wskakując mimo wcześniejszych uwikłań, a więc bez obawy że SB to ujawni (powiedzmy wprost – zaufali im, choć niby tacy mądrzy i świadomi), na czoło transformacji systemu komunistycznego. Czy dlatego, że im wszystkim bezpieka kazała? Jednym być może kazała, a innym nie. Zrobili to bo chcieli, a wcześniej uwierzyli w to, że funkcjonariusz zniszczył dowody ich paskudnej aktywności.
Więc znów muszę powtórzyć: skoro oni byli tacy naiwni czy nierozumni (i to po latach stanu wojennego, gdy ludzie mieli już większą świadomość czym była SB), to dlaczego Jurczyk nie mógł?
Bo po 1989 r. to oni, redaktorzy, aktorzy, pisarze, dziennikarze, jak również „autorytety” solidarnościowego podziemia et caertera mieli tak kierować ludźmi, żeby do żadnego buntu nie doszło. I zrobili to ( a nawet nadal robią) perfekcyjnie. I tę sytuację, a nie z roku 1980 miałem na myśli, używając argumentu o ufnych w bezpiekę elitach.
W ramach podsumowania swych wywodów Lech Zborowski pisze:
„Znając dziś sposób działania ówczesnej bezpieki nie potrafię przyjąć, że ta sama bezpieka, która potrafiła wymordować tysiące Polaków i trzymać w strachu miliony decyduje się nagle w środku nie mających precedensu historycznych wydarzeń lojalnie przemilczeć przeszłość swojego agenta, który w tym samym czasie deklaruje zamiar wieszania komunistów na latarniach”. Chodzi tu o słynne słowa wypowiedziane w Fabryce Mebli w Trzebiatowie jesienią 1981 r. (zob. R. Kościelny, Jurczyk – dobry, Kieżun – zły http://naszeblogi.pl/519…)
Pan Zborowski sugeruje tym samym, że Jurczyk był zadaniowany (jak to mówiono w żargonie policyjnym) przez SB – kazali mu powiedzieć o wieszaniu i Żydach, więc Jurczyk chlapnął. Po co? Aby uwiarygodnić się w oczach opinii publicznej: „Uważam, że tak jak podobne publiczne wygrażanie Wałęsy było to typowe uwiarygodnianie się agenta w opinii publicznej”.
Tu znów nie ma między nami zgody. Przede wszystkim Marian Jurczyk jesienią 1981 r., nie musiał się uwiarygodniać. Wałęsa zaś tak. Bowiem jesienią 1981 r., to Jurczyk uważany był za „radykała” (piszę to w cudzysłowie, bo jest to określenie tyleż popularne przy opisie postaw działaczy „Solidarności” co bałamutne, więcej na ten temat w sygnalizowanej we wcześniejszym wpisie książce), a Wałęsa za ugodowca, skłonnego do współpracy z komunistami, co zainspirowało niektórych członków szczecińskiego Zarządu Regionu do prób sondowania załóg szczecińskich zakładów pracy, jak zareagowałyby na próbę odsunięcia Wałęsy od władzy. Może właśnie dlatego bezpieka postanowiła go skompromitować, „podpuszczając” pod ostrą wypowiedź, zwłaszcza z wątkiem antysemickim. W oczach społeczeństwa, ale też opinii publicznej Zachodu. Dziwną koleją rzeczy o tym co powiedział lokalny przywódca w małej miejscowości do niewielkiej grupy pracowników fabryki mebli, bardzo szybko dowiedział się… Waszyngton. Podnosząc szczególnie ostro wątek żydowski w wypowiedzi, jaka padła w Trzebiatowie.
Czy nie chodziło o to, aby rosnącemu w znaczenie przywódcy, który mógłby przyćmić Wałęsę przyprawić gębę antysemity, tym samym stawiając Związek w sytuacji niezręcznej, gdyby rzeczywiście kandydatura Jurczyka zaczęła być brana pod uwagę, jako następcy Wielkiego Elektryka? Albo, żeby całej „Solidarności”, której Marian Jurczyk był prominentną postacią, na sześć tygodni przed wprowadzeniem stanu wojennego, przylepić taką łatkę? To by też tłumaczyło dlaczego bezpieka nie ujawniła agenturalnej przeszłości Jurczyka – nie dlatego, że był zadaniowanym agentem, ale dlatego że w ten sposób „cały pogrzeb byłby na nic”: prominentny działacz „Solidarności”, konkurent Lecha Wałęsy do szefowania całemu Związkowi jest „antysemitą”, brzmi jednak inaczej niż były agent SB w strukturach „Solidarności” okazał się „antysemitą” (podaję w nawiasie, bo mimo pełnej zgody co do tego, że wypowiedź o nadreprezentacji Żydów w polskim rządzie nie powinna była paść z ust jednego z przywódców Wolnych Polaków, nie sądzę żeby za tym stała idiosynkrazja do narodu żydowskiego). Pierwsze dyskredytuje Jurczyka i Związek, drugie – bezpiekę i komunistów.
Gdyby było inaczej, gdyby trzeba było legendy, to Jurczyk byłby „radykałem” od dawna, a on do tego „radykalizmu”, jak mówią źródła, dojrzewał. Przynajmniej do końca października 1980 r., uchodził w oczach zarówno kolegów ze Szczecina jak i Gdańska, za człowieka miękkiego, ugodowego. Dopiero kontakty z komunistycznymi władzami (m.in. premierem Pińkowskim) i rozmowy jakie z nimi przeprowadzał, sprawiły że Marian Jurczyk zaczął się zmieniać. Natomiast doświadczenia bydgoskie stały się ostatecznym przełomem w jego postawach względem komunistów. Jedno natomiast było właściwie od początku niezmienne – wola rozliczenia rządzących z kryzysu. Zarówno on jak i szczecinianie stawiali tę sprawę priorytetowo. W Szczecinie był to jeden z postulatów. W Gdańsku takiego żądania nie było. Również po strajkach stanowisko Jurczyka było jasne, czego nie da się powiedzieć o Wałęsie, który pytany o rozliczenia kręcił, a mówiąc wprost: strugał wariata (zob. chociażby posiedzenie KKP w Szczecinie w listopadzie 1980 r.). Po uchwale I Krajowego Zjazdu, ta sprawa nabrała w całym społeczeństwie szczególnego znaczenia. I jak sądzę to właśnie niesiony tą falą Jurczyk mówił tak ostro w Trzebiatowie, być może prowokowany dodatkowo przez obecnego na spotkaniu agenta SB.
To tylko część z wątpliwości, które nasuwały się mi podczas lektury artykułu polemicznego autorstwa Lecha Zborowskiego. Nie wszystkie, z oczywistych względów, poruszyłem. M. in. kwestii podobieństw i różnic między sprawą Jurczyka a Kieżuna. Powiem tylko tyle, że są to jednak dwie różne sprawy. Bo diametralnie inne były ich okoliczności, w przypadku Mariana Jurczyka bezpieka musiała po prostu zachowywać się bardziej wstrzemięźliwie, bo sytuacja zaczęła przerastać policję polityczną. Gdyby tak nie było, nie musiałoby wkraczać wojsko. Stan wojenny, to również wielka klęska esbeków, cywilnych specsłużb! Jaruzelski to wojskówka, Kiszczan również.
Na zakończenie swej odpowiedzi chcę stwierdzić, że jako autor książki, która ukaże się w tym półroczu Wiosna wolnych Polaków. Wersja szczecińska. Od Sierpnia 1980 do Grudnia 1981, zawierającej próbę odpowiedzi na pytania równie istotne jak to o agenturalność Mariana Jurczyka, mogę mieć tylko nadzieję, że jej lektura zaowocuje wieloma tak rzeczowymi i inspirującymi do refleksji recenzjami, czy artykułami polemicznymi, jak ta którą zaszczycił mnie Pan Lech Zborowski.
Wszak jest to jedyny dopuszczalny i uczciwy sposób, skłonienia autora do refleksji nad zastosowanymi założeniami, jak też – co jeszcze istotniejsze – do twórczego, dokonywanego w sposób interesujący, odkrywania prawdy o tym cudzie, który przeżywaliśmy ponad trzydzieści lat temu. Cudzie „Solidarności”. Co szczególnie polecam uwadze ewentualnym polemistom.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4701
Więcej na poruszony przez z-k temat, choć może nie w tak ostrej formie, we wspominanej w mym tekście książce
Kłaniam się
Robert Kościelny
Ja również bardzo Panu dziękuję za rozmowę. Na zakończenie chciałbym tylko dodać, że gdybym na swej drodze historyka spotakał tak uczciwych i rzetelnych recenzentów mych prac, nie miałbym tych problemów, które mam. Miałbym za to mnóstwo wartościowego materiału do przemyśleń i powodów do krytyki własnych założeń i przekonań.
Kłaniam się Panu.
Przy okazji informacja dla czytelników. Dotychczasowe wpisy na temat Mariana Jurczyka nie wyjaśniają oczywiście tego, dlaczego mimo iż Jurczyk był konfidentem w latach 1977-1979 uważam, że wart jest Panteonu. Ale o tym przy innej okazji.