Spotkania autorskie z Polonią, przekształcające się często w bardzo interesujące „nocne Polaków rozmowy” przybliżyły mi rozterki, z jakimi borykają się nasi emigranci na obczyźnie. Mówię tu o młodych (przeważnie) rodakach, którzy wyjechali z Polski wbrew własnej woli – „za chlebem” – nie mając szans na samorealizację i godne (lub jakiekolwiek) zarobki w Ojczyźnie. Z kosmopolityczną, lepiej czującą się tam niż w kraju częścią emigracji, (której za granicą wszystko się podoba), nie miałem szans wymienić poglądów. Oni po prostu nie przychodzą na patriotyczne mitingi...
Z tych polsko-polonijnych rozmów wyłaniał się często nieznany mi obraz ich „zachodniego raju”. Pomimo niezłych zarobków i nieporównywalnie lepszej opieki socjalnej – oni wciąż tęsknią za Polską, za naszą tradycją, systemem wartości, za polską „normalnością”... Nawet za polskimi produktami spożywczymi! (Akurat to w Europie Zachodniej najłatwiej jest zaspokoić; stąd ogromny boom na polską żywność i dynamiczny rozwój „polskich” sklepów nie tylko w Londynie, czy Berlinie – ale też nawet w odległym Toronto czy Sydney).
Wielu moich rozmówców deklarowało, że gdyby mieli w Polsce pewną pracę za znacznie nawet mniejsze pieniądze – na skrzydłach wrócili by do kraju. Pomimo ekonomicznej prosperity nie wszystko im się tu podoba. Nawet ci, którzy nostryfikowali dyplomy i pracują w swoim wyuczonym zawodzie (a nie na przysłowiowym zmywaku) – nie rezygnują z polskiego obywatelstwa, posyłając dzieci do weekendowych szkół polonijnych... I robią to nie tylko z przesłanek sentymentalnych...
Polacy na wyspach przeważnie ciężko pracują, płacą tam uczciwie podatki i wbrew temu, co mówi premier Cameron – nie wyłudzają nagminnie świadczeń socjalnych. I nie wszystkim z naszych rodaków podoba się to, że z ich „krwawicy” utrzymuje się rozleniwione, wielodzietne, „multikulturowe” rodziny, żerujące na brytyjskim, nadopiekuńczym systemie.
Wielu z moich rozmówców całkiem poważnie obawia się o przyszłość swoich dzieci; w miarę postępu kryzysu ekonomicznego i napływu coraz większej ilości kolorowej (zwłaszcza) ludności nasilają się w całej Unii Europejskiej anty-imigrancyjne trendy (vide – wyniki wyborów do PE)... Trudno dziś przewidzieć, w jakim kierunku to wszystko zmierza; sytuacja może rozwijać się naprawdę dynamicznie, z wybuchami niepokojów społecznych włącznie. I tylko ślepiec nie dostrzega tego problemu... Dlatego „nasi” uważnie śledzą to, co dzieje się w starym kraju i w miarę możliwości wspierają prawicę, walczącą o naprawę Rzeczypospolitej. Chodzą na wybory, organizują spotkania, koncerty, odczyty, protesty; głośno i dobitnie wyrażają swój sprzeciw wobec „szkodników” przyjeżdżających do nich, na „gościnne występy” (ostatnio „gorąco witali” na wyspach Palikota i Kalisza; już skrzykują się w internecie, szykując się na „serdeczne” powitanie kolejnych „czerwonych pająków”)...
Zwykle spotykałem się z sytuacjami, w których kolejne pokolenie Polonii stawało się w sposób naturalny obywatelami nowej ojczyzny. Jednak ostatnio życiowe wybory wielu urodzonych już na obczyźnie dzieci polskich emigrantów zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie. Przykład pierwszy z brzegu: dwóch synów przesympatycznej pani Julity, właścicielki polskiego pensjonatu w Londynie – wyjechało do Polski! Tam pozakładali biznesy, są szczęśliwi i ani myślą wracać do kraju urodzenia. Być może za chwilę dołączy do nich trzeci brat (ciekawe, że ich ojciec jest Szkotem)... Podobnie Iza z Melbourne, która właśnie pakuje w kontenery dobytek całej swojej rodziny i wraca z nią do kraju przodków.
Cóż tak atrakcyjnego jest tej naszej (wyśmiewanej przez Bartoszewskiego) Polsce – „brzydkiej pannie na wydaniu i bez posagu”? Ano – wszystko to, czego brakuje im w Anglii czy Australii. Chwalą sobie niedoceniane przez nas słowiańskie przymioty: temperament, polską kulturę, życzliwość, religijność i gościnność Polaków, nawet tradycyjne (jeszcze) podejście do małżeństwa i sposób wychowywania dzieci... Uciekają zaś od wielokulturowości, o której mają wyrobione zdanie i od postępującej demoralizacji społeczeństwa (zwłaszcza młodzieży), od konsumpcyjnej nudy i wyobcowania. I dziwią się, że my tak beztrosko wpuszczamy gender do normalnych (jeszcze) polskich szkół...
Z cyklu PRO PUBLICO BONO – tekst piosenki (w temacie felietonu), do którego jeszcze nie skomponowałem melodii... Napisany z myślą o młodych rodakach, spotykanych po drodze na pokładach tanich linii lotniczych...
STRAWBERRY FIELD FOR EVER...*
Co zostało z młodzieńczych marzeń?
Czarna dziura straconych lat...
Wyścig szczurów... Harówka w barze...
Tanie linie wiozące w świat...
Marek nosi skrzynki w Londynie...
Jolka – „baby sitter” się zwie...
Stach-najemnik – gdzieś w Indochinach...
Magda zaś – w Hamburgu, na dnie...
Płyną dni... Mija czas...
Coraz mniej wiary w nas...
A tak przecież miało być pięknie:
Szkoła, studia i świat u stóp...
Dziś masz „Strawberry Field For Ever”;
Tylko „One Way Ticket”** tam kup...
Płyną dni... Mija czas...
Coraz mniej wiary w nas...
Co zostało z młodzieńczych marzeń?
Tanie linie wiozą gdzieś, hen...
Jutro „Strawberry Fields For Ever”
Otoczą mnie, niby zły sen...
* (ang. – „Truskawkowe pole na zawsze” tytuł piosenki Beatlesów; tu w znaczeniu „plantacja truskawek”)
** (ang. – bilet w jedną stronę)
I – żeby nam się nie poprzewracało w głowach od tych komplementów – „Quo vadis, Polonia” z płyty „Katyń 1940”:
https://www.youtube.com/…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4096
Ja niestety ze zjawiskiem powrotów spotykam się coraz rzadziej, częstsza jest natomiast tzw. emigracja powrotna, ludzie na nowo zderzający się z ojczystą życzliwością (jak pewien dżentelmen, profesor z NB, wyzywający mnie i miejsce, w którym mieszkam używając rynsztokowego języka, inny pan dr, który odpowiadać nie raczy - przykłady tylko z naszego forum), ekonomią, kulturą - na nowo szukają swojego miejsca na ziemi... Rzadko spotykam się z gloryfikacją tego, co obce. Dostrzeganie różnic to jednak troszeczkę coś innego.
I niech mi pan wierzy, ta demoralizacja i zagrożenia, o których pan rozpaczliwie pisze (uwielbiam zresztą, jak mnie cały świat próbuje przekonać, jaki to ja durny jestem, że tu siedzę, patrzcie, wracają!) to w porównaniu z tym, z czym zmagałem się w ojczyźnie, że się tak swobodnie wyrażę, pikuś. Tęsknię i kocham - inaczej bym tutaj nie pisał. Ciągle mam naiwną nadzieję. Rzeczywistość jednak pozostaje rzeczywistością - niezależnie od naszego życzeniowego myślenia.
Pozdrawiam serdecznie.