Wszyscy pamiętamy, jak inżynier Stefan Karwowski, tytułowy „Czterdziestolatek” z serialu Jerzego Gruzy, zakupił w Desie portret szacownego szlachcica, by podnieść własną samoocenę i prestiż społeczny, a także aspirować do towarzyskiego kręgu dyrektora Powroźnego. Na tyle uwierzył w fikcyjny portret swego protoplasty, że spoglądając na wiszący w salonie swego „M” obraz, dostrzegał już nawet pewne podobieństwo. Bo prawda w tym względzie jest oczywista. Lepiej mieć przodka niż go nie mieć, a najlepiej herbowego i w dodatku patriotę, jak zapewne sądził Prezydent wszystkich POlaków, choć szybko zmienił zdanie, usuwając po cichu informację o hrabiowskim tytule swego rodu. Bo zrozumiał, że jeśli mieć, to tylko prawdziwego, bo na fikcji nie zbuduje się legendy i pozycji, a tym bardziej żadnej nowej jakości. Sam „czterdziestolatek” zaś, zrozumiawszy, że to nie działa, a przynajmniej nie tak, jak zakładał, 20 lat później wystawia portret „dziadka” na aukcji, by zdobyć pieniądze.
Zresztą nie tylko o pieniądze toczy się ta mało finezyjna gra, ale głównie o władzę. Najlepszym przykładem może być partia koalicyjna - PSL. Partia ludowa, o tradycji sięgającej XIX wieku, która wpisała się w historię Polski walką o wolność i demokrację. Jej działacze w czasie II wojny światowej współtworzyli rząd na uchodźstwie, a w kraju organizowali oddziały partyzanckie współpracujące z AK. Dzisiaj jest jedynie marną podróbką działań swych protoplastów i najbardziej szkodliwą partią na polskiej scenie politycznej, znienawidzoną na wsi za brak zainteresowania sprawami ludności wiejskiej, funkcjonującą w sejmie tylko dlatego, że stanowiska w terenie obsadziła „swoimi”, a spółki skarbu państwa - rodziną, kolesiami i znajomymi. Jej niezwykłe zdolności koalicyjne do bycia lojalnymi przystawkami doceniła niejedna partia z lewa i centrum, choć wyborcy powinni zapamiętać wszystkie szkodliwe ustawy, jak choćby tę, przepchniętą dzięki SLD o ustroju rolnym, czy Pawlaka umowę gazową. Pazerność, żądza władzy, koniunkturalizm i brak zasad politycznych i moralnych przy jednoczesnym powoływaniu się na historyczne powiązania z partią Wincentego Witosa jest wielkim nadużyciem, a składanie kwiatów pod pomnikiem duchowego przywódcy ruchu ludowego, przez uwłaszczoną nomenklaturę na wsi, kpiną i groteską, która zniszczyła mit i historyczną wartośc ruchu ludowego.
To tylko mały dowód, że szukanie na siłę protoplastów najczęściej kończy się satyrycznie i kabaretowo, jak w filmie, lub jest wielkim oszustwem, szkodliwym dla Polski, jak w polityce. Albo zabiegiem kompletnie bezcelowym, jak szukanie protoplastów ambitnej młodzieży, zaangażowanej współcześnie w ruchy społeczne i narodowe. Bowiem patriotyczna młodzież, i nie tylko młodzież, żyje w każdej epoce, więc bardziej przydatna byłaby konfrontacja jej współczesnych ideologów i przywódców z protoplastami, na których się powołują. Zaś udowodnienie rozbieżności między tym, co głoszą, a tym, na co się powołują, byłoby czynnością pożyteczną dla czytelników, obserwatorów i uczestników życia politycznego, mogącą ich ustrzec przed przytoczonymi nieszczęściami. Sam fakt, że jestem członkiem największego ruchu we współczesnej Polsce, od dnia jego powstania aż do dzisiaj, świadczy o tym, że popieram wszelkie ruchy, które organizują wspólnotę i niosą nadzieję zmian na lepsze. Ale nauczona doświadczeniem, jak miliony Polaków, oceniam nie tylko poglądy, ale i czyny z żalem stwierdzając, że zostałam zdradzona przez należące do NSZZ „Solidarność” przywódcze „elity”,które przekształcone w polityków okazały się sprzedajnymi karierowiczami. Nie chcę popełnić tego samego błędu, więc ostrożność i zasada ograniczonego zaufania każe mi popierać ideę współczesnego Ruchu Narodowego, ale i obserwować jego liderów i wyciągać wnioski.
Dziś, niestety, nie tylko Wincenty Witos ma prawo przewracać się w grobie. Także Roman Dmowski, bo do jego idei i zwolenników, którzy przelewali krew za ojczyznę, dorwali się dyletanci, chorzy na władzę, czyli dopchanie się do rządowego żłobu, którzy nie tylko nie mają żadnego programu, ale nawet brak im rzetelnej diagnozy.
Bardzo mi się nie podoba, że Robert Winnicki zaprasza na Marsz Niepodległości Jarosława Kaczyńskiego, że chciałoby się odpowiedzieć: „Znaj proporcje mocium panie”, bo prezes PiS i polscy patrioci organizowali manifestacje w Święto Niepodległości, gdy Winnickiego nie było jeszcze na świecie, a pierwsza odbyła się w 1978 roku w PRL-u. Mało mnie interesuje, kim jest ten młodzieniec, ale widać, że nie tylko nie ma żadnej wizji Polski, prócz utopijnej idei, że wszystko trzeba rozpirzyć i zbudować na nowo, ale i nie zdaje sobie sprawy, że idee Dmowskiego nie przystają dziś do rzeczywistości. Nie nadaje się też na przywódcę, bo jego poglądy również są chwiejne. Co innego mówi na I Kongresie RN, pełnym frazesów o Bogu, Honorze i Ojczyźnie, choć nawet nie wykazał się znajomością hymnu narodowego, zapowiada utworzenie „społeczno-politycznej nieumundurowanej armii", która „chwyci za poły płaszcza i wyrzuci za burtę" wszystkich bez wyjątku, potomków okrągłego stołu, cały ten „ściek po jaruzelszczyźnie”, czyli PiS, PO, i wszystkie inne partie. A zrobi to na ulicy, rękami młodzieży, która jemu i jemu podobnym utoruje drogę do sejmu. Jest w tym i groźny, i śmieszny, jak w wywiadzie dla „DoRzeczy”, zilustrowanym własną fotką, ze sznurem i pętlą do wieszania. Czyli zamiast programu - stryczek. Tylko komu i czyimi rękami? Podczas zjazdu z okazji XX-lecia Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich, już zmienia ton. Jego przemówienie jest spokojne i rozważne. „Należycie zorganizowany naród jest potęgą, której nic przeciwstawić się nie zdoła” – zaczyna cytatem z Romana Dmowskiego, by dalej przekonywać do budowania polskiej siły na polityce roztropnej, która nie wywijaniem szabelką, ale twardą, codzienną pracą może zmienić mentalność społeczeństwa. Kto ma pełnić rolę nadzorcy przy powstawaniu tej budowli? Może Artur Zawisza, który w Libertasie przekonywał, że Polska musi pozostać w Unii i przyjąć wspólną walutę, a teraz za priorytet uważa wyjście z Unii Europejskiej, wypowiedzenie traktatu lizbońskiego i skończenie z "polonofobią"? A może Krzysztof Bosak, najlepszy polityk wśród tancerzy, który robi w RN za eksperta gospodarczego, ale nie bardzo wie, o czym mówi, powielając hasła Balcerowicza o zrównoważeniu budżetu, przecząc tym samym idei R.Dmowskiego, który wolnorynkowcem nie był. I na końcu sam przywódca, który chce być taranem przeciwko lewactwu, zapowiadając prywatną wojnę z resztą świata, w zwycięstwie której ważną rolę ma odegrać Komitet Doradczy, czyli kilku zwolenników gospodarki rynkowej, jeden antysemita, drugi w radzie nadzorczej Nowego Ekranu i ostatni, robiący za endeka na wikcie u Hajdarowicza. To jest ta kuźnia idei narodowych i ta elita, która przywłaszcza sobie historię Polski i jej sukcesy. I to jej mamy powierzyć Boga, Honor i Ojczyznę.
I w taki oto sposób dochodzimy do kresu III RP i utraty wiarygodności koalicyjnego rządu, któremu nie pomogą nawet odstrzały „najgrubszych zwierzy” na ministerialnych stołkach. Już nie wystarczy w domu publicznym wymienić łóżka ani „panienki”, trzeba ten dom publiczny zamknąć. Ci więc „narodowcy”, mający protoplastów innych niż gen. Czempiński, przez chwilę będą się cieszyć i triumfować, póki swoich antenatów nie wypaczą, zeszmacą, w budowaniu kolejnej idei, zwanej „drugim płucem”, któremu, choć ukształtowany i wyćwiczony przez generałów z Nowego Ekranu, szybko zabraknie tchu. Wierzę w mądrość Polaków i J.Kaczyńskiego, że z takim koalicjantem to tylko na śmierć i trzymam za słowo R.Winnickiego, że „z PiS-em – nigdy!”.
Tekst opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2610
jeśli kogoś pominąłem to przepraszam...