1. Na kilka dni przed rozstrzygnięciem wyborczym w USA, przewodniczący Rady Donald Tusk wpisem na jednym z portali społecznościowych, zrobił sobie spory kłopot w związku ze staraniami o drugą kadencję na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej.
Otóż zacytował wtedy stwierdzenie swojej żony, która miała powiedzieć, „że jeden Donald w polityce wystarczy”, co jego zdaniem miało chyba świadczyć o ogromnym poczuciu humoru i luźnym podejściu do polityki.
Po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA pojawiły się już w internecie memy, pokazujące jak, przewodniczący Donald Tusk prosi swoją żonę, żeby jak najszybciej ten „sympatyczny” wpis usunęła.
2. Okazuje się jednak, że jak się wydawało przewodniczącemu Tuskowi, ten żartobliwy wpis może mieć proroczy wpływ na dalsze losy szefa Rady Europejskiej, w związku z upływem w maju 2017 roku jego 2,5 -letniej kadencji.
Rzeczywiście w instytucjach unijnych zaczynają się już „przedbiegi” dotyczące obsady niektórych ważnych unijnych funkcji takich jak przewodniczący Parlamentu Europejskiego, przewodniczący Rady Europejskiej, przewodniczący Komisji Europejskiej i wreszcie Wysoki Przedstawiciel ds. stosunków zewnętrznych i bezpieczeństwa.
Wprawdzie na 2,5 wcześniej wybierano przewodniczących PE i Rady, a więc Niemca Martina Schulza (socjaliści) i Polaka Donalda Tuska (chadecja), a przewodniczący Komisji Luksemburczyk Jean Claude Juncker (chadecja) i Wysoki Przedstawiciel ds. stosunków zewnętrznych Włoszka Frederica Mogherini (socjaliści), byli wybierani na całą 5-letnią kadencję, ale ruszenie jednego miejsca może wywołać konieczność zmian na wszystkich pozostałych.
Zmiany rozpoczną już w styczniu 2017 roku od stanowiska przewodniczącego PE, które przez dwie kolejne 2,5 letnie kadencje sprawuje Martin Schulz i oczywiście chce pozostać na tym miejscu dalej, ale europejska chadecja ma go wyraźnie dosyć.
Co więcej bycie przewodniczącym PE przez dwie kadencje, to już jest wyjątek od reguły, (którą jest jedna 2,5 letnia kadencja), a bycie przez 3 kadencje byłaby niebezpiecznym precedensem, stąd presja chadeków na tę zmianę.
3. Od kilku dni jednak i w sprawie przyszłości Martina Schulza mamy jak się wydaje jaśniejszą sytuację.
Otóż jak poinformowały niemieckie media obecny minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier, zostanie w lutym przyszłego roku wybrany na prezydenta Republiki Federalnej Niemiec, a jego następcą w resorcie ma zostać właśnie obecny przewodniczący PE.
Takie ustalenia zapadły podczas ostatniego spotkania koalicyjnego chadeków i socjalistów, którzy tworzą rząd w Niemczech i w związku z tym zwolni się stanowisko przewodniczącego PE.
Wszystko wskazuje, więc na to, że opróżnione przez Schulza stanowisko zajmie przedstawiciel chadecji w PE, a to oznacza, że to przewodniczącym Rady w maju przyszłego roku musi zostać socjalista.
Tusk socjalistą nie jest i w ten sposób jego żart o tym, „że jeden Donald w polityce wystarczy”, po zwycięstwie Donalda Trampa w USA, stanie się chyba proroczy i obecny przewodniczący Rady pożegna się z tym stanowiskiem w maju przyszłego roku.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3445
Losy p. Tuska nie wydają mi się specjalnie interesujące poza zagadnieniem, czy i kiedy stanie przed polskim wymiarem sprawiedliwości - bo ważne jest pytanie, czy Rzeczpospolita jest w stanie karać za zdradę. W tych całych unijnych roszadach istotne jest co innego: że urząd ministra spraw zagranicznych Niemiec najwyraźniej został przez Steinmeiera sprowadzony do funkcji dekoracyjnej, a uprawianie polityki przeniesiono gdzie indziej (do urzędu kanclerskiego?). Trudno bowiem oczekiwać od prostaka z problemem alkoholowym czy to koncepcji politycznych, czy choćby praktycznych umiejętności wprowadzania cudzych koncepcji w życie. I przecież niemiecka elita polityczna z pewnością jest tego świadoma, skoro nawet my to widzimy.
Zatem p. Schulz, mimo swych ułomności, nie będzie chyba na nowym stanowisku szkodliwszy dla Niemiec i Europy, niż był p. Steinmeier.
Tusk raczej się nie wykazał. Za jego kadencji Brexit, brak odpowiedniego zarządzania podczas bankructwa Grecji. PiS ma racje, że nie chce go popierać.