Za pół roku 1 lipca br. Polska przejmuje przewodnictwo w Unii. Niezależnie od formalnych uprawnień i obowiązków jest to okazja do zaprezentowania polskiej wizji rozwojowej dla tej organizacji. Jak dotychczas nikt z rządzących Polską nie zdradził się z jakakolwiek koncepcją, poza idiotyczną i serwilistyczną wypowiedzią jakiegoś urzędnika, że „Polsce nie wypada w tym okresie prezentować swoich interesów”. I zapewne miał rację, bowiem wobec możnych tego „europejskiego salonu” nie wypada nam maluczkim podnosić głosu. Czyżby to miało oznaczać umiejscowienie Polski w tym towarzystwie?
Są dwa zasadnicze elementy wpływające na pozycję kraju w Unii:
-polityczny, zawarty w formalnym udziale we władzach, co z racji naszego zaludnienia daje nam, jak na razie, dzielone 5 i 6 miejsce, co zresztą byłoby nie najgorszym rozwiązaniem gdyby za tym szły konkretne fakty w rządzeniu tą organizacją. Niestety z tym jest w praktyce znacznie gorzej, gdyż na pociechę zamiast realnej władzy zaoferowano nam reprezentacyjne stanowisko przewodniczącego parlamentu i to zresztą tylko na pół kadencji, nie mówiąc już o tym, że nie widać śladów działalności na rzecz Polski ze strony tego przewodnictwa.
Poza udziałem we władzach unijnych liczy się niejednokrotnie więcej zdolność do prezentowania i wygrywania określonych interesów. Dawniej mówiło się o zdolnościach dyplomatycznych, dzisiaj gdy tradycyjną dyplomację pogrzebano chodzi raczej o umiejętność perswazyjną i pozyskiwania partnerów.
- ekonomiczny - polegający na wykorzystaniu atutów gospodarczych nawet w sprawach nie koniecznie związanych z tą sferą. W tej materii bezwzględną dominantę mają Niemcy, ale przy odpowiednim przygotowaniu istnieją warunki do zmniejszenie wpływów niemieckich na rzecz innych. Problem polega na umiejętności stworzenia takiej siły. Polska gospodarczo na tle UE wygląda mizernie, wprawdzie globalnie w wartości produktu jesteśmy na 7 miejscu, ale przed nami jest znacznie mniejsza Holandia, a w przeliczeniu na mieszkańca zajmujemy ciągle trzecie miejsce od końca. A przecież jeszcze na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia mieliśmy podobny poziom co Hiszpania, która obecnie przewyższa nas przeszło dwukrotnie. Jest to sytuacja żenująca, ale ma też skutki rzeczowe w postaci lekceważenia Polski, jako partnera gospodarczego. Wystarczy przypomnieć, że nasz handel z Niemcami to przeszło 25% naszych globalnych obrotów, a dla Niemców to jedna dziesiąta tego. Jesteśmy zatem dla nich mało znaczącym krajem dostawczym, drobnym, peryferyjnym ryneczkiem, a oni dla nas czynnikiem decydującym o naszym losie, przynajmniej w sensie gospodarczym, co pociąga i inne konsekwencje.
Mimo to nie jesteśmy bez szans gdybyśmy podjęli się dzieła przyśpieszonego rozwoju gospodarczego i tworzenia odpowiedniego ugrupowania krajów znajdujących się w podobnej sytuacji jak Polska.
Polska prezydencja w UE to znakomita okazja ażeby przedstawić program przyśpieszonego rozwoju całej UE w celu dorównania układowi północno amerykańskiemu i wschodnio azjatyckiemu, a przede wszystkim wyrównania poziomów rozwoju krajów unijnych, a przynajmniej zbliżenia ich do siebie.
Jak na razie władze unijne stoją na stanowisku utrzymywania różnic, czego jaskrawym wyrazem jest zastosowanie „historycznego” rozróżnienia poziomu dotacji rolnych z funduszów unijnych przydzielając najwyższe stawki najbogatszym.
Polska działając nie tylko we własnym interesie, ale w imieniu najbardziej upośledzonych, a także w imię interesów całej Unii ma nie tylko prawo, ale i obowiązek poniesienia tego problemu i zaproponowania przyjęcia określonego programu działań. Pisałem o tym przy różnych okazjach, jak choćby w „niezależnej” w artykułach o wspólnym rynku europejskim i sytuacji gospodarczej.
Przy okazji, faceta od idiotycznej i kompromitującej wypowiedzi należałoby natychmiast usunąć z zajmowanego stanowiska z zakazem pracy w jakichkolwiek państwowych instytucjach.