
Jako że upał daje się we znaki, a czasu mało, podziele się tylko jednym spostrzeżeniem.
Jest godzina 23:06. Dokładnie 10 minut temu pod moimi oknami przeszła grupa letników, wracających z kąpieli w Liwcu.
Nie wiem, czy byli pijani, ale wiem, że śpiewali okropnie, ochrypłymi fałszywymi głosami, czasem zapominali słów (wtedy chichotali), ale podejmowali śpiew na nowo.
Co spiewali? Piosenki Kukiza? Makumbę big-cyca? Jakieś egzystencjonalne pioseneczki Lipnickiej, Kayah czy Funky-Filona? A może śpiewali po angielsku, jak moi rówiesnicy w latach 90?
Otóż nie, Drodzy Państwo! Oni śpiewali ROTĘ.
"Nie rzucim ziemi skąd nasz ród" - tak to się zaczyna. I jak to leci dalej każdy może sobie wyszukać w internecie, nawet jeśli w szkole z tym tekstem się nie zetknął. Nasi wokaliści mieli pewien problem z "duchem", który im niewątpliwie "hetmanił", a jeszcze większy problem mieli z edukacją muzyczną. Podobnie jak nasi kibice piłkarscy.
Ale śpiewali ROTĘ. Sam nie wiem, czy się cieszyć, czy nie. O Rosji w ROCIE nie ma ani słowa, za to mówi się o Niemcu i o Krzyżakach. Amerykanów i Żydów w ROCIE nie ma, bo wtedy gdy ją napisano, nie postrzegano cywilizacji amerykańskiej czy żydowskiej jako głównego polskiego problemu.
Życzę wszystkim kolorowych snów!
Jakub Brodacki