Być posłem czy senatorem, radnym bądź innym exemplum z gatunku „klasy próżniaczej” – oj, niełatwo. To lata pełne poświęceń, wyrzeczeń i orki na ojczyzny zapuszczonym ugorze. Krew, pot, łzy, ustawy, ustawki, komisje, budżety...Kłopotek, Palikot et consortes. Bo taki sobie – ot wyborca – stawia krzyżyk na papierku – a potem ironizuje post factum: „przechodniu, fakt ten o brzmieniu doniosłym – tu leży człowiek uczciwy – choć długo był posłem”. Bo taki sfrustrowany poślina tak się znerwicuje, że albo głosuje równocześnie na dwa przyciski a nawet jak laskowy marszałek ludowców onegdaj – ku..ą rzuci w mikrofon. Robota jest wybitnie stresogenna, bo co tu kryć, od zarania II-giej Rzeczpospolitej posłowie bywali notorycznie narażani na nieprzyjemności. Taki marszałek Józef Piłsudski, który nie raz bywał antysejmitą (nie antysemitą- nie pomylić mi tu nic znawcy & czerscy) i przeniósł część posłów z ław sejmowych do Brześcia Kujawskiego za kratki – (dowcipkowano): „więźniowie z Brześcia nad Bugiem dziękują Bogu, że nie znaleźli się w Bugu pod Brześciem”. Niekiedy marszałek zmieniał się w filosejmitę, przychodził do sejmokratów ( tak ich zwał) i pouczał , że za „fotel i hotel, burdel i serdel” ( cytat z dziełka Z.J.Michalskiego „Szary strzelca strój”) – raczej im nie zapłaci. Piłsudski takie inspirujące aforyzmy serwował posłom w miejscu pracy. Niektórzy czasem zachichotali – wtedy specgrupa Kostka Biernackiego płazując pałaszami śmieszków – przywracała powagę sali obrad. Bo do rządzenia ( nawet posłami) jak mawiał Wincenty Witos – trzeba mieć trzy rymujące się ze sobą rzeczy: „ w jednym ręku chleb, w drugim cep, a na karku – łeb!”
Kiedyś mnie oburzało, że wybrany przeze mnie poseł w trakcie transmitowanej debaty śpi sobie bezczelnie w wygodnej ławce. A później zrozumiałem genialną myśl Władysława Grabskiego (ojca mocnej złotówki) : „dochód jest snem... podatek jest przebudzeniem”. Lecz jednego nie można wybaczyć zawodowym patriotom – lenistwa! Otóż opowiadał mi swego czasu b.szef głównej telewizorni ( ksywa „Kudłaty” – każdy wie o kogo chodzi) jak to był świadkiem „panelu” – dziennikarz – polityk (poseł). Otóż tego sejmitę chciał on umówić na tele – rozmowę z publicystą czyniącym to programowo „bez znieczulenia”. Mecenas wił się, odmawiał, ślizgał po terminach, że tu nie może... i tam się nie da – suplikował posługując się podręcznym terminarzem. Jednak natręctwo i nachalność zostały nagrodzone, jeden termin przypadkowo nie kolidował z niczym, więc – umówili się. I polityk zmył się, by uprawiać patriotyczny obowiązek... zapominając z pośpiechu zabrać notes – kalendarzyk. Wstyd mówić – ewidentnie mitygował się „Kudłaty” – zajrzeliśmy doń by upewnić się czy lider partii nie pomylił przypadkiem terminu. Ha!! Cały pozostawiony terminarz był, biały, pusty i czysty jak pamiętnik dziewicy. No... prócz jednego wpisu odnośnie rzeczonego spotkania. Ot leń – co? I taki miał się zająć onegdaj lustracją?!
P.s.1.Cytaciki pochodzą z przedwojennych „Szpilek”, „Muchy” i „Cyrulika Warszawskiego”.
P.s.2. Dziennikarzowi (jeszcze) wolno nazwać polityka – idiotą (nawet), niezależnie od tego, jak się rzeczy mają – orzekł swego czasu Trybunał w Strasburgu rozpatrujący sprawę Joerga Haidera z austriackiej Partii Wolności – przeciw jednemu z wiedeńskich tygodników.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1575