Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Łazienkowska

St. M. Krzyśków-Marcinowski, 23.08.2014
Zwieńczeniem świątecznego dnia 11 listopada 2013 był osobliwy pochód. Na przeciwległych chodnikach ulicy Łazienkowskiej w Warszawie w tym sam kierunku, ku Wiśle,  przesuwały się dwie kolumny. Na niedługiej acz znanej ulicy zdarzenie to zdumiewało wyrazistością swojej symboliki. Po stronie stadionu szli uczestnicy Marszu Niepodległości. Po bogatych w wydarzenia popołudniu i wieczorze  ci przyjezdni kierowali się do swoich autobusów. Było ich wciąż tak dużo, że nie można było poruszać się swobodnym krokiem, lecz raczej trzeba było dostosować się do większości  niepośpieszającej, znużonej  i zadowolonej z przebiegu manifestacji.  Dawały temu wyraz spokojne słowa rozmów, zdominowane wszakże przez jakieś uważne milczenie. Wyrażało też ono zaskoczenie, że to tylko szerokość ulicy oddzielała różnobarwną wiarę  z biało-czerwonymi flagami od czarnego szyku policyjnych oddziałów zmierzających do swojego miejsca rozformowania. Nie było widać końca kolumn. Wynurzały się gdzieś z mroków warszawskich parków i sunęły otoczone atmosferą zawieszonej wrogości. Kaski, tarcze, uniformy policjantów zlewały ich w jedną anonimową całość. Ich buty miały jakiś pancerny fason, podeszwy były pogrubione, jakby miały przydać wzrostu i tak dużym chłopom ze specjalnych jednostek – w 2011 byli wśród nich więksi i mniejsi, teraz wszystko to było równej, słusznej miary.  Stukot podeszw, chrzęst rynsztunku, rytm kroków nadawał tej zbrojnej grupie charakter gąsienicy czołgu. Wciąż reprezentowała siłę, jakiś pęd, bezwład i groźbę.
Można byłoby przyjąć oś ulicy Łazienkowskiej za linię frontu pomiędzy sprawiedliwością a bolszewizmami europejskim, sowieckim, rosyjskim i tymi odleglejszymi.  Nie darmo antykomunistyczna, niepodległościowa demonstracja wywołuje co roku apogeum wściekłości polskojęzycznych czerwonych, niemieckich, żydowskich, rosyjskich massmediów. Kierujące nimi siły przynajmniej tego jednego dnia widzą, że pomimo codziennych gwałtów, jakich dokonują  na społecznej świadomości, jeszcze Polski nie posiedli.  Trudno kiedy indziej o konkretniejsze wytyczenie tej linii rozdarcia społeczeństwa, niż stwarza to ten moment – wieczór 11 listopada, jednak ci obcy i ich namiestnicy wiedzą, że nie mogą  do końca posłużyć się polską policją. Zdają sobie sprawę, że większości tych z pałkami, tak jak innym Polakom, nie podobają  się ani tęcza na Placu Zbawiciela ani umizgi niemiecko-rosyjskie. Nie zadepczą na rozkaz spraw polskich. Pomimo incydentu przy ambasadzie rosyjskiej, mimo formalnego (nieformalnego?) rozwiązywania i delegalizacji Marszu, zakończył się on pełnym sukcesem Ruchu Narodowego z finałem na Agrykoli pod sztandarami nie tylko polskimi.
Przede mną falowały tam zawzięcie dwie duże flagi ukraińskie. Nie mogłem się w związku z ich obecnością pozbyć sprzecznych emocji. Dopiero upływ czasu może pokazać głęboki sens jednoczenia się przeciwko złu. * Nie wiadomo jakie myśli mijających kościół na Łazienkowskiej 14 ukryte były pod pozorną obojętnością. Zapewne mało kto zdawał sobie sprawę, że tu stoi kościół.  Szczególna to świątynia, dawniej pw. Matki Bożej Częstochowskiej teraz Matki Bożej Jerozolimskiej. W sierpniu i we wrześniu 1944 była ostoją powstańców. W jej podziemiach mieścił się szpital. Została zbombardowana i pogrzebani zostali pod gruzami wszyscy, którzy szukali tu schronienia. Tamtego lata szaleńcza próba Polaków uczyniła ten skrawek ziemi nad Wisłą na krótką chwilę wolnym - stał się nadzieją wciśniętą pomiędzy dwa koszmary totalitaryzmów.  Potem nastąpiły dekady zmagań pomiędzy usiłującymi pogrzebać nadzieję i pamięć a tymi, którzy wciąż przypominają. Kibice Legii Warszawa – Łazienkowska 3, pomimo szykan, stoją na straży tej pamięci roku 44. Podobnie wierna jest cała polska społeczność  kibicowska, połączona w swych działaniach w Święto Niepodległości.
Przemoc, gotowość do użycia siły, sama tylko rywalizacja sportowa są czynnikami ograniczającymi refleksję i wrażliwość. Doświadczyłem tego akurat w tym miejscu. Na stadionie Legii byłem wiele razy, w tym kościele nigdy. Aż kiedyś sprawy, które mnie w te okolicę ściągnęły, zostawiły mi nieco czasu do dyspozycji.
 Na ulicy panował ruch. Młodzi legioniści wracali grupą  z jakiegoś meczu od ulicy Rozbrat,  z Torwaru i w jego stronę przechodziło towarzystwo objuczone mniej lub więcej  torbami i sprzętem sportowym, naprzeciwko na bocznym boisku trwał jakiś ciekawy trening. Nastała najlepsza, ciepła wieczorowa pora na sportowe zajęcia i relaks. Przeczytałem przed kościołem wszystkie możliwe tablice i zastanawiałem się, czy jest on może otwarty. Nikt nie wychodził ani nie wchodził. Zajrzałem do środka.  Zobaczyłem z jednej strony ołtarza odzianych w białe habity mężczyzn a po drugiej kobiety. Też w białych, luźnych, spływających do ziemi szatach.  Wnętrze kościoła wypełnione było jakąś eteryczną, nieziemską muzyką,  śpiewanymi na głosy nieszporami. Kontrast tego świata z tym, co działo się na zewnątrz, co było i będzie na stadionie Legii, tym dobrze mi znanym niebywałym hałasem Żylety, wymagał jakiejś natychmiastowej refleksji, jakiejś poprawki, by można było spokojnie przyjrzeć się jednemu i drugiemu – dzikości serc i niezachwianemu pokojowi dusz czerpiących  ze sfer nadprzyrodzonych.
Zaczęła się modlitwa.   Kilkoro wiernych w kościele modliło się razem z zakonnikami; na słowa „Święty Boże, święty mocny, święty a nieśmiertelny…” dotykali palcami ziemi i czynili znak krzyża. Uznałem, że w tym rytuale kryje się  rozwiązanie zagadki podsuwanej mi przez tę przedziwną ulicę. Moje 20 minut się kończyło. * Pewnego dnia spotkałem na Łazienkowskiej kogoś, kto nigdy nie był na stadionie Legii. Rozmawialiśmy parę minut i starałem się w trakcie krótkiego spaceru zaspokoić żywą ciekawość tej osoby. Zaskoczył mnie fakt, że byłem rozumiany, pomimo znacznego rozrzutu tematycznego moich refleksji. Wszystko znajdowało oddźwięk i raczej się nie mylę sądząc, że było to możliwe przede wszystkim  dlatego, iż jak się na końcu naszej rozmowy okazało, ten ktoś był z Nadarzyna.  Nie zrozumie się klimatu tego miasta, jeśli się nie zna jego obrzeży. Wypalono wnętrze Warszawy i najwięcej z mentalności starego świata zachowało się właśnie tam, na jej peryferiach.
 Nie skończyłem tej rozmowy z tym kimś nieznajomym. Gdybym nie wrócił do tego w tym pisaniu, stanowiłoby to rodzaj przykrego niespełnienia – ktoś mnie zapytał a ja, mając ku temu możliwości, należycie nie odpowiedziałem. Największym dla mnie zaskoczeniem były pytania o koncert grupy The Doors na Torwarze – Łazienkowska 6. Byłem na nim. * Śmieszy mnie zarzut dotyczący niekompletności grupy. Ian Astbury godnie zastąpił Morrisona. Ray Manzarek był w świetnej formie, cały skład zrobił wszystko, żeby polska ziemia raz tylko mogąca oglądać i usłyszeć na żywo legendę, odnalazła ją w każdym możliwym wymiarze. Podobały mi się wykonanie każdej piosenki, zaskoczył mnie wigor zespołu i staranność z jaką wypełniali oczekiwania również tych starych (jak ja). Był w tym wciąż entuzjazm niosący ku odkrywaniu nieznanego. Brakowało tylko publiczności, wypełniła ona tylko część hali. Pamiętam młodych spontanicznie reagujących, i panią trochę młodszą ode mnie, siedzącą ostentacyjnie na schodach, przeżywającą przy tej muzyce jeszcze raz swoją młodość i czułem w niej jednoczesne radość i przygniecenie, nie tyle naddatkiem kilogramów, co trudami życia.
Nie ręczę już, czy The Doors of 21st Century zaśpiewali When The Music’s Over, wyobrażam sobie , że tak. Pozwala mi to złączyć w myślach te wszystkie głosy ulicy Łazienkowskiej: muzykę, szum trybun , „Sen o Warszawie”, komendy i komunikaty, wściekłe bluzganie  i modlitwy. Opis chaosu,  zniszczenia i nasłuchiwania w tym utworze  kończy się krzykiem Jima Morrisona i nieoczekiwanym, sprzecznym (jak rozumieją to niektórzy) ze wcześniejszymi słowami piosenki wezwaniem: - Jesus! Save us!
Ostatnia łajza, ćpun i skandalista prosi o zbawienie nie wyłącznie dla siebie. Sam napisał słowa tej piosenki, czegoś tam chciał,  myślał i działał w całkiem innej rzeczywistości i przyszło to to na Łazienkowską. Jakby tego nie maglować i odczytywać, pewnego lipcowego dnia trafiło to tutaj, gdzie szuka się  jedności , wspólnoty i nadziei. Mówi się i myśli „my”, umniejszywszy swoje „ja”. Dzieje się to wokół sportu przede wszystkim, ale jak widać nie tylko w nim. Sam błąkam się pośród tych zjawisk, tego krzyku ze sceny, na  stadionie  i na ulicy, nie starając się  przeskoczyć przez przypadkowość odgrywaniem jakiejś zadanej roli, staram się jedynie o zrozumienie bieżącego dnia, dokładającego swoje do pokładów emocji i zdarzeń gromadzących się rok po roku tu, na tej jednej ulicy. Jeśli piszę, to po to, żeby nie zostawić tego dziwienia się dla siebie; niekiedy wypada podzielić  się również tym, czego się nie ma. * Wyobraźnia nie jest w stanie zastąpić doświadczenia.  Trudno oszacować siły tkwiące w manifestującej swoją wolę ludzkiej masie. Jak  obliczyć zdolność do „zaprowadzenia porządku” przez wyszkolony pluton lub kompanię? Myślę, że można się grubo pomylić.
Tak wypadło, że na mecz Legii ze stołeczną Polonią (2012) wybrałem się bez towarzystwa. Plus tej sytuacji był taki, że mogłem próbować przemieszczania się po stadionie, by zobaczyć więcej. Przyglądałem się  wpuszczaniu kibiców na Żyletę, czyli wrednej, ukartowanej szykanie powtarzającej się wtedy co mecz, powodującej spóźnione pojawienie się na meczu całej rzeszy kibiców. Widziałem, jak narastał zatarg pomiędzy porządkowymi pilnującymi „dróg ewakuacyjnych” na Żylecie, co ta odbierała jako panoszenie się cieciów. W końcu ochrona  w 42-giej minucie użyła gazu. Za parę minut, w przerwie meczu,  zobaczyłem jak łatwo pod naporem rąk może ustąpić krata oddzielająca sektory. Ściągnięto w to miejsce jakąś mocniejszą, hardą grupę ochroniarzy. W drugiej połowie nastąpiła kontrakcja Żylety regulująca układ sił. Nagle porządkowi zaczęli uciekać w popłochu, skacząc po kilka schodów w dół, spadały na nich race.  Stanęli na zewnątrz w oddaleniu od wszystkich wyjść, zbici w przestraszoną grupkę. Kibice dalej spokojnie oglądali mecz a od strony parkingu przy Torwarze wyruszyły w stronę stadionu kolumny policji.
To doświadczenie uzupełniło moją wiedzę o drzemiącej w narodzie niewyobrażalnej potędze. Zbudzona potrafi w jednej chwili zmienić stan rzeczy. Byli sobie porządkowi (niewątpliwie potrzebni) -  nagle ich nie ma. Jakby ich coś zdmuchnęło.

Tamtego listopadowego wieczora 2013 patriotyczne regimenty ukontentowane, między innymi faktem nieuwolnienia się tych ślepych mocy - w dużej mierze stanowiło to zasługę powołanej przez narodowców  straży marszu - spokojnie wsiadały do autobusów zaparkowanych tuż koło stadionu. 
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 2135
St. M. Krzyśków-Marcinowski
Nazwa bloga:
Bez liczenia
Zawód:
nauczyciel

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 258
Liczba wyświetleń: 776,920
Liczba komentarzy: 744

Ostatnie wpisy blogera

  • Pięćset plus
  • W tymczasowym szpitalu covidowym
  • Wariacje covidowe

Moje ostatnie komentarze

  • W świecie przyrody, ale nie dla katolika.
  • Mojego interlokutora - nawiązuję do rozmowy wspomnianej w moim wpisie - bardzo drażnią "dzieciory" hałasujące przy trzepaku. - Okna nie można otworzyć, a nawet przez nie popatrzeć, bo zaraz widzi się…
  • W systemie biologicznym jednostka, w tym rodzina, nie ma znaczenia - ogół, zbiorowisko, populacja, społeczństwo i procesy w nim zachodzące owszem.

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Niemieckie manipulacje
  • Hasło "Żydokomuna" w Wikipedii
  • Ekspres Poznań - Wrocław

Ostatnio komentowane

  • St. M. Krzyśków-Marcinowski, W świecie przyrody, ale nie dla katolika.
  • Jabe, Jednostka niczym, jednostka bzdurą.
  • St. M. Krzyśków-Marcinowski, Mojego interlokutora - nawiązuję do rozmowy wspomnianej w moim wpisie - bardzo drażnią "dzieciory" hałasujące przy trzepaku. - Okna nie można otworzyć, a nawet przez nie popatrzeć, bo zaraz widzi się…

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności