Notka, jak najbardziej sportowa.
Kilka dni potrzebnych na dystans, po kolejnym Wembley.
Dygresja: jedyna rzecz, której zazdroszcze poprzedniemu pokoleniu (nie zazdroszcze życia w komunizmie-większość życia już w nowej Polsce ja), to przeżycie meczu z '73. "Przeżycie", czyli oglądanie meczu na żywo. Inna sprawa, kto oglądał mecz na Wembley i dlaczego dostał paszport. W sensie: "oglądał na Wembley" i "dlaczego dostał paszport".
Wracając do wątku: oczywiście, na trzeźwo nie oglądam od czerwca '12-pisałem. Ale jednak spróbuję wziąć "byka za rogi" i zdiagnozować.
Obraz polskiej piłki, reprezentowanej przez reprezentację, jest ciemny, beznadziejny (w sensie, że nadziei na poprawę nie widać) i nie ma co egzaltować się epizodami, że "były sytuacje" i "znów szczęścia nie mieliśmy" i "przez pół godziny, wyglądaliśmy nieźle", bo to nieprawda.
Piłka nożna, jak mało która dyscyplina sportowa, jest sprawiedliwa. Otóż, Mistrzem Świata, czy Europy (ech...) zostaje ekipa, która jest najlepsza we Wszechświecie, czy w Europie (ech...).
No więc idąc tym tropem: nie dodaje się punktów za wrażenia artystyczne (1 lub 3), tylko za remis, lub wygraną. I tutaj wyglądamy nędznie (nędza-bez metafor). Nędznie wygląda też polska Ekstraklasa (bez metafor-wygląda nędznie).
I nędznie (bez metafor) wyglądają dokonania "polskich trenerów" (czego przykładem niech będą wszelkie konfrontacje polskich drużyn klubowych, we wszystkich rozgrywkach europejskich-nie żebym pastwił się teraz nad Legią, która poległa ze średniakiem z ligi cypryjskiej).
I teraz: szukanie polskiego trenera, na selekcjonera naszej reprezentacji, który ma podnieść poziom gry, jest kpieniem ze zdrowego rozsądku i wbrew logice. Chciało by się rzec: "to nie mój problem"... Lecz się nie da.
To jest problem. Żaden polski trener nie jest zatrudniony w jakimkolwiek europejskim klubie, który miałby gdziekolwiek się liczyć. A przecież chcemy się gdzieś liczyć, tak? Tu trzeba rewolucji. Rewolucji nawet w myśleniu. I działań bez strachu i kompleksów.
Czy wiecie, że Chorwacja właśnie teraz zwolniła trenera, przed barażami do Mundialu? Właśnie za to, że są "tylko" w barażach (ech...). A my daliśmy szansę Fornalikowi dokończyć eliminacje, chociaż mniej więcej po meczach z Mołdawią, czy Ukrainą (u nas), było widać że jest źle...
Ale o co chodzi z tymi barwami i pisuarami?
Musiał mieć "angol" dysonans poznawczy, widząc taki doping i biało-czerwone trybuny, co? Kiepska gra reprezentacji Polski i najwspanialsi kibice na świecie. Tak jest.
W tym jesteśmy najlepsi na świecie.
Przykłady: ostatni mecz na Wembley (smutne jest to, że nasi piłkarze, nie potrafią odpłacić pięknem), siatkówka, czy skoki narciarskie.
I tak se myślę: w kraju, w którym obecny Premier nie wycofał się ze słów że "polskość to nienormalność" (ja ciągle liczę, że odniesie się jakoś do tych słów-że pomyłka, przejęzyczenie, kontekst itd), gdzie w święto flagi, Prezydent paraduje w różowych barwach, ze śmiesznym ptakiem, gdzie wyszczekany podstarzały synek taty, wkłada polską flagę w imitację psiej kupy, mamy taką demonstrację patriotyzmu, przywiązania do barw narodowych i (to pewne), tęsknotą za byciem kimś ważnym (jako naród) wreszcie?
Bo to jest demonstracja patriotyzmu, przywiązania do barw narodowych i tęsknota do bycia ważnym!
Przecież tylko "pisowcy" się tak zachowują, prawda?
Ech...
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3812
Coś jest na rzeczy. Ja ten wieczór do dziś pamiętam...
Byłem wtedy w II klasie liceum (im. M. Konopnickiej przy ul. Madalińskiego na Mokotowie), gdzie oczywiście zorganizowaliśmy zakłady i oczywiście wygrał zawsze najtrafniej typujący Piotrek S-ta.
Mając do wyboru oglądanie meczu u znajomych (bo ani u nas w domu, ani u nikogo innego z naszej najbliższej rodziny telewizora wtedy nie było) lub na chodniku przed sklepem z telewizorami (na ul. Różanej lub na rogu ul. Dolnej i Al. Sobieskiego na Dolnym Mokotowie, czyli tak jak poprzedniego w tych eliminacjach meczu z Walią w Chorzowie 3:0) - zdecydowaliśmy się na wizytę z moim dziś już nieżyjącym Ojcem u przyjaciół z ul. Bruna na Górnym Mokotowie. Wprawdzie ekran miał rozmiary większego znaczka pocztowego, ale co tam...
A potem poszliśmy oblać to zwycięstwo (tzn. ten zwycięski remis) w "Zielonej Gęsi" na rogu dwu jakże pięknie nazywających się ulic: Al. Niepodległości i Batorego. Jeden jedyny raz w życiu piłem wtedy piwo z Ojcem bez wyrzutów sumienia, że łamię Prawo Harcerskie.