Nasz rząd doprawdy nie wiele ma prawdziwych osiągnięć i sukcesów, które wzbudzały by nasz szacunek. Sądownictwo do tej pory pozostaje pod wpływem ludzi, którzy w dużej części zaczynali swe kariery jeszcze w PRL-u. Służba zdrowia jaka jest - wszyscy widzimy, szkoda słów. Zapowiadanych reform brak - to może i dobrze. Z drugiej jednak strony, to że w ogóle funkcjonuje jest największym sukcesem, chyba jednak nie Platformy, działa na zasadzie przyzwyczajenia. Finanse publiczne - stan przedzawałowy. Nie wiem doprawdy co daje ministrowi Jacek Rostowskiemu taką pewność siebie, żeby nie powiedzieć dezynwolturę w kontaktach z i tak prorządowymi mediami. O korupcji nie wspomnę, bo wbrew wcześniejszym zapowiedziom ostrej walki z tym zjawiskiem, obecnie nie ma kto się tym zająć. A byłoby czym, żeby tylko wspomnieć ostatnią synekurę szefa MSZ Radka Sikorskiego przydzielona 25-letniej córce wspomnianego już Jacka Rostowskiego - Mai Rostowskiej. Sikorski bez żadnych skrupułów zatrudnił ją w swoim gabinecie. Nawet niektórzy Platformersi uznali to za naganne. Jednak jak przyznała Julia Pitera w jednym z ostatnich wywiadów, nic z punktu prawnego nie można w tej sytuacji zrobić. Sposób rekrutacji członków gabinetów politycznych zależy w głównej mierze do ministrów. - To są zupełnie inne zasady naboru - stwierdziła Pitera. Pytana o to, czy zwróci, choćby nieformalnie, uwagę koledze z rządu Pitera przekonuje, że Sikorski „doskonale wie, jaka jest jej ocena tego typu sytuacji“. - Nie wszystkie gabinety polityczne są według klucza, który ja bym akceptowała. Ale to jest akurat coś, gdzie nie sięga ręka etyki. Gabinet polityczny to odpowiedzialność osobista ministra - wykręca się Pitera. Wygląda na to, że w administracji rządowej zatrudnieni będą już wkrótce sami krewni i najbliżsi znajomi członków rządu. To jeszcze jeden znak tego, że czekają nas najwidoczniej ciężkie czasy. Oni wiedzą to najlepiej. Obsadzanie swych bliskich na rządowych posadach może jednak także stwarzać konflikty. Z logicznego punktu widzenia najlepsze posadki powinni dostawać najbliżsi krewni. Z tym pewnie jest różnie. Nie zapominajmy jednak że PO jest (przynajmniej w deklaracjach) partią miłości. Stąd też ta naturalność w obsadzaniu rządowych synekurek. Jak wszyscy wiemy pewnie z lekcji religii, miłości trzeba się uczyć. Platforma zaczęła od swych rodzin. To bardzo naturalne i rozsądne. Zanim zrealizują swój program na panu Heńku z Gołdapi, finanse państwa może trfić szlag. Trzeba więc uczciwie ostrzec wyborców, że kolejka jest długa i ci ostatni mogą dostać jedynie pasztetową w gazecie. Gazeta będzie prorządowa, bo przecież ducha pana Heńka też trzeba czymś krzepić. A przy tej polityce niedługo wszyscy nimi zostaniemy.
Tadeusz Rozłucki