Wiele lat temu (bodajże w 1970 roku) trafiłam służbowo na tor w Sopocie z końmi z Kadyn, przygotowywanymi do pokazów jeździeckich i zawodów w powożeniu.
Ponieważ po codziennym obrządku zostawało mi sporo czasu, przeszkadzałam ( trudno to inaczej nazwać) innym ekipom w treningu. Miałam wtedy okazję pierwszy raz w życiu powozić stylizowaną trojką bałagulską.
Trzy konie różnej maści , w tym jeden srokacz, zaprzężone do dość prymitywnego, wyściełanego słomą wózka zamiast bryczki i duga z dzwoneczkiem zamiast chomąta Coś wspaniałego. Od razu poczułam się jak Mickiewicz na stepach akermańskich.
Nie wiem co mnie pokusiło, żeby spróbować również poczty węgierskiej, czyli jazdy na stojąco na dwóch koniach .Wbrew pozorom, dopóki konie idą pełnym galopem, nie ma w tym nic specjalnie trudnego. Chwila prawdy następuje, gdy konie zatrzymują się i trzeba usiąść na jednym z nich. Należy wybrać właściwy moment i nie wolno się wahać.
Nie będę ukrywać, że klapnęłam na piasek między końmi jak dojrzała gruszka i miałam dużo szczęścia, że mnie nie podeptały. Postanowiłam sobie, że to pierwszy i ostatni raz.
Piszę o tym gdyż zwrotne momenty trudnej historii najnowszej naszego kraju nieodmiennie rozpoznaję po tym, że pojawiają się osoby, które usiłują – jak ja kiedyś- uprawiać pocztę węgierską, czyli jazdę na stojąco, w rozkroku, jednocześnie na dwóch koniach.
Nie należy ich mylić ze zwykłymi Zeligami. Zeligowi (jak tytułowemu bohaterowi komedii Woody Allena) w Chinach – sam nie wie dlaczego- robią się skośne oczy, a w Afryce ciemnieje mu skóra. Czerwony pionierski krawat niespostrzeżenie zamienia się w zielono granatowy z lilijką, czerwony sztandar nagle staje się biało czerwony. Zelig nie ma wyboru.
Poczta węgierska to zupełnie co innego. Taką próbę polityk podejmuje, kiedy nie wie na jakiego konia postawić. Taka próbę podjął Radosław Sikorki. Człowiek, który chciał dorzynać watahy, który powiedział coś bodajże o ślepym snajperze ( proszę wybaczyć, ale nie prowadzę rejestru jego złotych myśli) teraz, będąc jednym z bardziej rozpoznawalnych polityków PO, z idiotyczną (jak ja kiedyś na torze) miną walczy o powrót wraku Tupolewa do Polski. Na twarzach jego zagranicznych rozmówców widziałam wyraźnie pomieszanie i niedowierzanie. „ A temu o co chodzi?” – wydawali się pytać.
Poczta węgierska, jak sama się przekonałam, to trudna sztuka. Czy Sikorskiemu uda się dosiąść jednego z koni nie spadając? Czy będzie to koń na którym już przecież jeździł i zmienił go w stępie, a nie w galopie?
Pojawianie się amatorów tej trudnej sztuki, jest dla mnie sygnałem, że coś się dzieje. Zmieniając metaforę z jeździeckiej na marynistyczną - szczury usiłują uciekać z tonącego okrętu i szukają tratwy ratunkowej.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3584
podziwiam.
Z prognozami dotyczącymi "amatorów tej trudnej sztuki" - wiążę nadzieje.
Z powożeniem jeszcze ujdzie. Ale trzeba było widzieć miny chłopców ćwiczących pocztę po moim niefortunnym popisie. "Jeśli nie potrafisz - nie pchaj się na afisz" - powiedział szef ekipy i dobrze to zapamiętałam.
poczta węgierska to niełatwa sztuka. I bardzo widowiskowa. I każden jeden młodzian, co się nią chętnie popisuje, łatwo zyskuje poklask wśród panien i dam. Chyba że właśnie klapnie żałośnie na zadek i wzbudzi jedynie śmiech i politowanie. To całkiem tak, jak i w polityce zagranicznej. Żeby zagrać w Pana Cebulę z naprawdę dużymi chłopcami to trzeba mieć bardzo twarde coyones i wyrobiony zmysł równowagi oraz wyczucie rytmu. Wydaje się, że imć Sikorskiemu brakuje wszystkich trzech atutów, więc i skutek jego wejścia między wytrawnych szermierzy musi być żałosny -- pozostaną jeno iście gombrowiczowskie Miny a Grymasy...
Widziałem raz pocztę węgierską w Bogusławicach, kiedy tam jeszcze było stado państwowe. Piękna sprawa, kawał prawdziwej woltyżerki. Choć jeżdżę konno, to w moim wieku nikt mi raczej już tego spróbować nie pozwoli, a rozsądek pierwszy :) Tak na marginesie -- na zdjęciu profilowym towarzyszy Pani bardzo zacny rumak.
To nasz ukochany koń wyścigowy Unikat. Kariery już nie zrobi ,bo jest zbyt rozpieszczony ( wyścigowcy nazywają to rozbałowany) ale ma zapewnione dobre warunki w stajni wyścigowej prowadzonej przez córkę zw wspólnikiem. Co do woltyżerki- kierownik ekipy powiedział mi wtedy kwaśno: " jeśli nie potrafisz to nie pchaj się na afisz" i staram się do tego stosować. Z wiekiem przychodzi mi to coraz łatwiej.