Lot nad płomieniem

Recenzja książki "Obóz świętych"
Inwazja Hindusów na Europę - tak można najkrócej streścić powieść Jeana Raspaila „Obóz świętych”. Mimo ze jest ich milion, grają oni rolę drugoplanową, choć paradoksalnie są głównymi bohaterami tej, wydanej jeszcze w 1973 r., powieści z gatunku social-fiction, powieści wznowionej ostatnio (i wydanej także w Polsce) – chyba na fali niedawnych zamieszek na tle etnicznym we Francji, które sprawiły, że powieść ta została uznana za ziszczającą się przepowiednię. Dziś wciąż wizja Raspaila jest aktualna, zwłaszcza w obliczu fiaska doktryn multi-culti i integracji etnicznej.
Trzeba zauważyć, że pierwsze wydanie książki przeminęło raczej bez echa; zostało przemilczane przez postępowe salony Francji. Nic dziwnego, bo powieść zawiera ekstremalną dawkę niepoprawności politycznej; ostrze ironii skierowane jest na współczesną cywilizację białego człowieka pławiącego się w konsumpcyjnym dobrobycie, ale także pałającego obłudnym zatroskaniem o los tzw. „Trzeciego Świata”.
Kiedy Prezydent USA zaprosił kurtuazyjnie naród chiński do udziału w uroczystościach dwustulecia kraju, ukazał się w amerykańskiej prasie dowcip rysunkowy: prezydent stoi nad brzegiem Pacyfiku i, obserwując mrowie płynących wpław Chińczyków, mówi przerażony: „O Boże, oni to potraktowali dosłownie!”
Nie wiem, czy autor owego dowcipu czerpał inspirację w napisanej 20 lat wcześniej powieści Raspaila, ale zbieżność pomysłów jest uderzająca. Oto gdzieś w początkach XXI wieku wyrusza z Kalkuty flotylla złożona z setki zdezelowanych okrętów, z milionem Hindusów na pokładach. Flotylla zmierza na Zachód. Gdzie? Nikt nie wie. Kontaktu z nią nie ma; na mostku kapitańskim flagowego okrętu jest niepiśmienny parias, który pod wpływem szalonego filozofa z Europy został spontanicznym przywódcą tego makabrycznego rejsu. Ów parias, z zawodu ugniatacz krowiego łajna, trzyma na barkach swojego niedorozwiniętego pod każdym względem syna-potworka. Ktoś przypadkiem włożył potworkowi czapkę kapitańską - i odtąd on dowodzi flotyllą. On - czyli jego przypadkowe gesty i grymasy. W ten symboliczny sposób Raspall roztacza wizję konfrontacji między cywilizowaną Europą, która na racjonalizmie zbudowała swą potęgę, a bezrozumną, lecz zdesperowaną tłuszczą, która ma tylko jedno pragnienie: także partycypować w dobrodziejstwach zachodniego raju. Odrzucane są też wszelkie próby humanitarnej pomocy, którą Zachód z właściwą sobie „troskliwością” organizuje. W tle peregrynującego miliona hinduskich biedaków obserwujemy opisane z mistrzowską werwą i obrazowością reakcje świata. Elity europejskich państw myślą gorączkowo, co tu zrobić, żeby armada nie zechciała przypadkiem wylądować właśnie u nich. Władze są bezsilne i skonsternowane; nie mają żadnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Przecież nikt nie odważy się wydać rozkazu strzelania do tłumów. Media zachowują się jak ćma lecąca w kierunku płomienia, szermują postępowymi hasłami o humanitaryzmie i sprawiedliwości społecznej, jakby nie postrzegając dramatyzmu i absurdalności sytuacji. W miarę zbliżania się flotylli pewność mediów przeradza się w panikę. Gwiazdy ekranów TV i szpalt dzienników, liderzy elitarnych salonów w pośpiechu uciekają na „z góry upatrzone pozycje” - czyli do bezpiecznej Szwajcarii, gdzie czekają równie bezpieczne bankowe konta. Postępowi księża zachwycają się szansą na wykazanie miłosierdzia wobec zbliżającego się do Europy "miliona Chrystusów" (nawiasem mówiąc, w wizji Raspaila papież to Benedykt XVI, ale na tym podobieństwo do kard. Ratzingera się kończy). Im bliżej dnia „zero”, tym większy chaos i panika. Mieszkańcy dotkniętych inwazją terenów uciekają na północ, z kolei na opuszczone tereny ciągną tłumy amatorów rewolucji (żuliki, lokatorzy opuszczonych więzień w kuriozalnej symbiozie z lewacką pseudointelektualną młodzieżą - to zapewne efekt obserwacji pacyfistycznych ruchów lewicująco-hippisowskich, które brylowały na ulicach Francji w 1968 r.). Wreszcie wizja najcelniejsza: oto w ogarniętej anarchią Francji wyłażą z etnicznego podziemia arabscy imigranci. Wyłażą i pokazują swoje pazury. Czas na apokalipsę. Tu trzeba zauważyć, że tytuł „Obóz świętych” jest aluzją do fragmentu Apokalipsy św. Jana, który stanowi czołowe motto powieści:
A gdy się dopełni tysiąc lat, wypuszczony zostanie szatan z więzienia swego i wyjdzie, by zwieść narody, które są na czterech krańcach ziemi, Goga i Magoga, i zgromadzić je do boju; a liczba ich jak piasek morski. I ruszyli na ziemię jak długa i szeroka, i otoczyli obóz świętych i miasto umiłowane. I spadł z nieba ogień, i pochłonął ich. A diabeł, który ich zwodził, został wrzucony do jeziora z ognia i siarki, gdzie znajduje się też zwierzę i fałszywy prorok, i będą dręczeni dniem i nocą na wieki wieków. (Ap, 20:7-10)
Jak się to wszystko skończy? Nie powiem. Przeczytajcie. Powiem tylko, że książka jest celną przestrogą przed markowaną „troskliwością na pokaz”, zachłystywaniem się szczytnymi hasłami o równości, tolerancji, godności każdego człowieka, za którymi nie idą czyny. Jeśli nie pójdą, znajdziemy się niechybnie w takiej sytuacji, jak owa mucha ze znanego clipu M. Poniedzielskiego, która dopóty popisywała się swymi lotniczymi ewolucjami, dopóki nie spalił jej skrzydeł płomień z kuchennego palnika.

Tytuł książki: Obóz świętych
Autor książki: Raspail Jean
Wydawca: Klub Książki Katolickiej
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 376
Format: 13,5x20,5 cm
Nr ISBN: 8388481622

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika jozef

21-05-2013 [10:11] - jozef | Link:

Zawsze mnie zastanawia po co ludziom nadmierne bogactwa. Przecież to jest jeden z najbardziej skutecznych sposobów zniewolenia własnego, ale też poważne obowiązki wobec innych. Mieć w sam raz na jedzenie, ubranie i dach nad głową. Wtedy można spokojnie pracować w ogrodzie lub iść do lasu na spacer. Myśl wesoła nie zmącona troską np. o giełdę. Teraz już jestem na emeryturze, ale kiedy jeszcze pracowałem kolejno na kilku dużych budowach jak ognia wystrzegałem się stanowisk kierowniczych.
Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika tsole

21-05-2013 [10:31] - tsole | Link:

napisałem kiedyś wiersz pt.Chciwiec 

jutro zostaniesz wezwany
przyjedziesz nowiutkim bmw
z rozdętym portfelem w kieszeni
i planami willi pod pachą
będziesz czekał pod Bramą
 
będziesz czekał długo
aż oazę bogactwa
spustoszy władca entropii

Pozdrawiam Józefie!

Obrazek użytkownika xena2012

21-05-2013 [11:55] - xena2012 | Link:

przez wieki trwała ekspansja na cywilizację najczęściej ogniem i pożogą.Z czasem się najeźdzcy asymilowali,ale najczęściej cywilizacja upadała stanowiąc ciekawy problem do badań dla archeologów.Teraz też nie będzie inaczej.Dekadencka Europa gnuśna,leniwa i ospała nie sprosta wyzwaniu współżycia z falą różnej nacji imigrantów na rozsądnych zasadach.Europa uwaza za punkt honoru okazać maksimum tolerancji i pomocy dla przybyłych,ale w odwrotnej sytuacji Europejczyk musi dostosowac się bezwzględnie do praw i tradycji kraju do którego przyjechał.

Obrazek użytkownika tsole

21-05-2013 [12:34] - tsole | Link:

czyli w odniesieniu do alegorii ze świecą skrzydła mamy już nadpalone. Może nawet bezpowrotnie stracone, bo nowe przecież nie odrosną. Mucha w tej sytuacji musi się przeprosić z nóżkami, a nam co zostaje?