Przypominamy (w dużym skrócie) historię rewolucji francuskiej:
W XVIII wieku Francja stała się (z wielu powodów) krajem niewypłacalnym. Dochody króla z podatków nie pokrywały wydatków. Coś z tym trzeba było zrobić.
Król próbował problem rozwiązać zmieniając ministra finansów. Za panowania Ludwika XVI przewinęła się ich cała galeria: Necker, Turgot, Brienne, Calonne - i wielu innych. Każdy obejmując urząd obiecywał cuda — po czym ja się to dzisiaj mówi — nie dowoził. Francja była stopniowo zadłużona coraz bardziej.
Przyczyny były strukturalne: Społeczeństwo było podzielone na trzy klasy: Arystokrację, duchowieństwo i resztę, czyli stan trzeci. Pierwsze dwie klasy nie płaciły podatków i żyły na koszt klasy trzeciej. Dopóki był dobrobyt — jakoś się to trzymało, ale gdy przyszło parę lat nieurodzaju — to kraj zaczął się burzyć.
Aby zbilansować finanse kraju król musiał podnieść podatki. Tego nie mógł zrobić bez zgody parlamentów regionalnych, które każdą propozycję zmiany systemu podatkowego odrzucały. To my — mówili ich przedstawiciele — mamy sobie żyły wypruwać — a potem pieniądze z naszych podatków pójdą na utrzymanie tych wszystkich markizów i baronów, tych wszy, które w Wersalu będą balować i intrygować — a król na stanowiska admirałów czy generałów lub ministrów będzie mianował nie według kompetencji — ale według tego kto ostatnio z kim sypiał na dworze. Nie ma zgody. Żadnych podatków — jeżeli nie dostaniemy możliwości kontrolowania jak są one potem wydawane.
Klasy wyższe oczywiście nie chciały słuchać o żadnej propozycji dopuszczenia przedstawicieli stanu trzeciego do kontrolowania władzy.
I tak kraj trwał w bezruchu — a kolejni ministrowie finansów zajmowali się mieszaniem herbaty bez dodawania cukru.
W końcu przyszedł taki moment, że ponownej emisji francuskich obligacji nikt już nie chciał kupować. A to oznaczało po prostu bankructwo królestwa. Król nie miał innego wyjścia: Zgodę na podniesienie podatków mogły dać Stany Generalne, czyli takie wybrane gremium złożone w 1/3 z przedstawicieli arystokracji, 1/3 duchowieństwa i 1/3 reszty. Ponieważ stan trzeci stanowił 95% populacji, więc trudno tu mówić o jakiejkolwiek demokracji biorąc pod uwagę, że 5% populacji miało 2/3 przedstawicieli i mogło przegłosować 1/3 reprezentującą 95%. Ale nic innego nie było.
Stany Generalne się zebrały i początkowo delegaci naprawdę wierzyli, że król zwołał ich, aby przeprowadzić jakąś reformę. I gotowi byli dać zgodę na podniesienie podatków - w zamian za prawo kontrolowania jak pieniądze są wydawane. Szybko się jednak przekonali, że arystokracja stoi na stanowisku:
Tak dla nowych podatków — pod warunkiem że zapłaci je stan trzeci, a nie my.
Nie, dla jakichkolwiek prób dania przedstawicielom stanu trzeciego głosu w rządzeniu.
Szamotanina w Stanach Generalnych trwała jakiś czas aż w końcu delegaci doszli do wniosku, że nic z tego nie będzie — i ogłosili się Zgromadzeniem Narodowym — i jedynym organem legislacyjnym w kraju. Tak zaczęła się rewolucja.
Początkowo myśleli, że król pogodzi się z rolą monarchy konstytucyjnego — a arystokracja pogodzi z utratą części przywilejów. Ale mylili się: Część arystokracji uciekła do ościennych krajów, gdzie zaczęli lobbować za obcą interwencją we Francji. Ci, którzy we Francji pozostali — plus król — zajmowali się sabotowaniem jakichkolwiek reform.
W końcu okazało się, że przekształcenie Francji w monarchię konstytucyjną jest nierealne — a potem już poszło szybko. Tłum zburzył Bastylię, króla ścięto — a dawne elity polityczne zostały wypędzone lub wymordowane — zaś na ich miejsce weszli ludzie ze społecznych nizin, którzy awansowali. A toczące się wojny dały mnóstwo możliwości awansu.
Dzisiejsi konserwatyści piszą o rewolucji francuskiej z obrzydzeniem, opisując rzezie w Wandei. Wszystko to prawda — ale konserwatystom nie wolno zapominać: Rewolucja nie wybuchła bez powodów. Można było te powody zawczasu rozbroić — gdyby ówczesna klasa polityczna miała dość rozumu i wyobraźni. Nie chcieli tego przyjąć do wiadomości — więc skończyli na gilotynach. W większości przypadków nie ma co ich żałować.
Teraz przeskakujemy do czasów obecnych. Francja — tak jak w wieku XVIII za Ludwika XVI jest krajem chorym — i zbankrutowanym. Rządząca nią współczesna neoarystokracja — nie chce przyjąć do wiadomości, że kraj stoi wobec gigantycznych problemów, że dotychczasowa polityka — imigracyjna, energetyczna oraz podległość wobec dyktatu z Brukseli — prowadzą kraj do katastrofy.
Tak jak w wieku XVIII arystokracja nie chciała słyszeć o przyznaniu jakiś prawo politycznych stanowi trzeciemu — tak dzisiejsza arystokracja odmawia uznania jakichkolwiek racji połowie narodu, który obecną politykę kwestionuje. Wobec środowisk wzywających do postawienia tamy imigracji, do odrzucenia walki o klimat — neoarystokracja stosuje kordon sanitarny. Ci ludzie nie mogą mieć żadnego wpływu na politykę, na merdia. Nie wolno z nimi dyskutować ani polemizować — a tym bardziej nie wolno przejmować ich postulatów — nawet jeżeli są słuszne i sensowne.
Problem w tym, że bez tych ludzi nie da się już krajem rządzić — francuskie rządy padają jeden po drugim, prawie jak ministrowie finansów Ludwika XVI.
Co oznacza: Francja dzisiaj, gdy Prezio Micron łudzi się jeszcze, że można wyjść z kryzysu, trzeba tylko znaleźć właściwego premiera — jest na tym etapie gdy Ludwik XVI łudził się, że wymiana jednego szarlatana pełniącego rolę ministra finansów na innego — cokolwiek może zmienić.
Ludwik XVI został zmuszony do zwołania Stanów Generalnych. Co będzie dzisiejszym odpowiednikiem tej decyzji?
Zgoda na to, aby narodowcy stworzyli rząd. To będzie decyzja, od której zacznie się rewolucja.
Narodowcy przejmą rząd lub prezydenturę. Podejmą próby reform — po czym zderzą się z oporem ancien regime-u.
Złożone z neoarystokracji sądy będą — z automatu — odrzucać każde prawo uchwalane przez narodowców — jako niekonstytucyjne. Policja będzie odmawiać egzekwowania praw i przeprowadzania deportacji imigrantów. Rządzone przez ancien regime miasta i departamenty będą ogłaszać nieposłuszeństwo wobec władzy centralnej. Nie będą pobierać podatków i przekazywać pieniędzy do centrali. Nie będą egzekwować prawa. A tysiące czynowników ancien regime'u będzie w obcych stolicach lobbować za europejską interwencją we Francji w imię obalenia faszyzmu.
Po jakimś czasie stanie się jasne, że na drodze demokratycznej żadnych zmian się wprowadzić nie da, francuska najwyższa kasta jest tak zasiedziała, że mowy nie ma mowy, aby pogodziła się z utratą władzy tylko dlatego, że wyborcy tego chcą.
Wtedy nastąpi etap trzeci: Zburzenie Bastylii i krwawa rewolucja zakończona wymordowaniem lub wypędzeniem obecnej francuskiej klasy panującej.
Spalenie, której budowli odegra rolę tą, jaką było zburzenia Bastylii? Nie wiemy. Być może pójdzie z dymem budynek Parlamentu Europejskiego, być może siedziba Komisji Europejskiej. Nie wiemy. Ale wiemy jedno: Coś będzie płonąć.
Jaki będzie ostateczny rezultat tej rewolucji — też nie wiemy.
Dzisiejsza neoarystokracja, te wszystkie brukselskie eurowszy, ma wiele podobieństwo do tej arystokracji XVIII wiecznej: Są tak samo butni, aroganccy, tak samo ja tamci prowadzą życie w bizantyjskim przepychu i pogardzie wobec klas niższych, są tak samo próżniaczy i nieproduktywni, tak samo rozwiąźli seksualnie.
Jednak pomiędzy arystokracją XVIII wieczną a neo-euro-arystokracją obecną zachodzi jedna różnica: Tamci przynajmniej umieli się bić na szpady. Ci dzisiejsi nawet tego nie potrafią.
Dlatego nie chcielibyśmy być w skórze dzisiejszych francuskich — i europejskich — neoarystokratów, gdy już się ta rewolucja niedługo zacznie...
(Na zadanie domowe proszę przeczytać: Druga Bitwa pod Valmy).
Az na to wszystko przyszedł Napoleon Bonaparte ....my nie mamy szans!
To oficjalna wersja historii i jej ocena pisana z pozycji rewolucjonistów. Z faktu, że XVIII wieczna Francja była źle rządzona nie wynika, że rewolucja wprowadziła zmiany na lepsze. Efekty są znane.
Naświetlić należałoby rolę masonerii i burżuazji, czyli nie wymienionych zainteresowanych i w efekcie beneficjentów. Stan trzeci jest dobrą wymówką i jak wskazuje obecny stan Francji tylko wymówką.
Możliwe, że stara burżuazja i masoneria są zawadą dla korporacji i NWO, które nie będą miały nic przeciw rewolucji. Dawny Front Narodowy pana Le Pen - ojca Maryny - przeszedł z pozycji centroprawicowych w lewo, więc nadaje się w obecnej wersji do roli mienszewików. Kontrrewolucji bym się nie spodziewał.
Widzicie Wodzu: teraz jest jeszcze gorzej niż to opisujecie. Teraz ci , którzy mieliby niby zrobić te rewolucję, obciazeni masowo syndromem sztokholmskim, swoistym masochizmem, lub zwyczajna glupotą- jak zwał tak zwał- przy każdej mozliwej okazji zakładają sobie postronek na szyję i wrzeszczą : dobrze rządzisz Panie Królu