Beri szablu beri nyż spotkasz Lacha taj zarisz!

Nazywam się Czesław Albingier, mam 71 lat (rok 2003). Urodziłem się 9 stycznia 1931 r. we wsi Sierakówka, gm. Werba, powiat Włodzimierz Wołyński na Wołyniu. Moi rodzice to Jan Albingier i Jadwiga z domu Kaliniak. Rodzice mojego taty to Michał, a jego żona, moja babcia miała na imię chyba Anna. Dokładnie nie pamiętam, wiem jednak że podobno zmarła, gdy była jeszcze młoda. Mój dziadzio Michał przeżył II wojnę światową i został pochowany gdzieś w hrubieszowskiem, bądź chełmskiem.
            Jako jeszcze mały chłopczyk jeździłem z rodzicami, wozem zaprzęgniętym w konie do Swojczowa, najczęściej na ważniejsze święta. Jeździliśmy tam do mojego dziadzia i babci  o nazwisku Kaliniak. Dom dziadka i babci był niedaleko dużego kościoła, w którym znajdował się piękny i znany w całej naszej okolicy obraz Matki Bożej Swojczowskiej. Od domu dziadzia trzeba było iść do kościoła tylko 1 km, a ponieważ tak było, często chodziłem z innymi dziećmi do tego kościoła. Na Wołyniu w tamtych czasach, były bardzo liczne rodziny, dla przykładu mój dziadzio i babcia Kaliniakowie mieli, aż 13 dzieci. Mimo tak dużej odpowiedzialności, zmarło tylko jedno, a 12 dzieci wychowało się bardzo dobrze. Warto dodać, że z tej liczby, jeszcze przed I wojną światową, troje rodzeństwa wyjechało do Ameryki, jedno do Argentyny, jedno do Brazylii, jedno do Paragwaju, a jedno do Anglii. W Polsce pozostało dwóch rodzonych braci mojej mamusi, w tym Piotr Kaliniak, który przeżył II wojnę światową i osiadł w Wałczu na Pomorzu oraz Antoni Kaliniak, który również szczęśliwie przeżył rzezie na Wołyniu i po wojnie osiadł w Krasnymstawie na Lubelszczyźnie.
Moje dzieciństwo wypadło na ostatnie lata przed straszną II wojną światową. Pamiętam dobrze do dziś, jak wielokrotnie bawiłem się z dziećmi polskimi, ale także z ukraińskimi. Sierakówka była malutką wioseczką, mieszkało w niej tylko około 10 rodzin, w tym trzy może cztery rodziny ukraińskie, dlatego miałem kolegów i koleżanki, także narodowości ukraińskiej. Nasza polska i katolicka parafia znajdowała się we wsi Kalinówka, gm. Werba, właśnie tam, w tej niedużej, drewnianej świątyni zostałem ochrzczony. Tam w każde większe święto kościelne uczęszczałem z rodzicami na modlitwy i nabożeństwa, a przede wszystkim na Mszę Świętą niedzielną. Do kościółka było z naszej wsi spory kawałek drogi, około 7 km. Uroczystość I Komunii Świętej przeżyłem jesienią 1939 r., podczas pierwszej okupacji sowieckiej we Włodzimierzu Wołyńskim, w kościele farnym. Byłem wtedy sam, tylko z moją mamą Jadwigą. Niestety trwała wojna i nie było większych uroczystości, więc i ja jej nie miałem.
Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, podczas wspólnej zabawy ukraińscy chłopcy mówili na polskie dzieci: „Lachy!”. Chcę podkreślić, że już wtedy, choć byłem przecież jeszcze dzieckiem, odczuwałem że miało to dla nas znaczenie przezwiska, było czymś nieprzyjemnym w odczuciu. Ja i moi koledzy Polacy odbieraliśmy to, nie jako oznaczenie, podkreślenie naszej narodowości, z której byliśmy właściwie dumni, ale coś co miało być dla nas obraźliwe. W tej sytuacji nie pozostawaliśmy chłopcom ukraińskim dłużni i mówiliśmy do nich niekiedy: „Chachły!” lub „Murzyki!”. Przyznaję, że te określenia miały w naszym zamierzeniu znaczenie upokarzające, dla ukraińskich dzieci, ale w końcu to nie my zaczęliśmy. Słów tych ja i inni nauczyliśmy się, od starszych osób w naszych polskich rodzinach. Pamiętam dla przykładu, jak w naszej rodzinie opowiadali, że podczas I wojny światowej Rosjanie mówili o Ukraińcach właśnie tak: „Chachły!” Osobiście słyszałem jak opowiadano sobie następującą historyjkę: „Przychodzi Rosjanin syn do swego ojca i powiada: „Papa chachły prijechali!”, a ojciec na to rzece do syna tak: „Brosim wiazku siena!” Tak więc określenie „Chachły” miało znaczenie, jak najbardziej upokarzające. Widać więc na tym przykładzie, że przed wojną była między nami niezgoda i to nawet między dziećmi, które uczą się przecież wszystkiego od starszych. Mimo to, jeszcze wspólnie potrafiliśmy się bawić, a starsi wspólnie się gościli i ucztowali. Trzeba jednak zdecydowanie podkreślić, że już w tym czasie wyczuwało się rosnącą, wśród Ukraińców nienawiść do Polaków. Dla przykładu przypominam sobie, jak pewnego razu byłem obecny na jakimś weselu, gdzie przypadkowo usłyszałem jak Ukraińcy mówili w swoim towarzystwie tak: „Co to bude, co to bude; poleje się krew!" . Wydaje mi się dziś, że oni już przed wojną myśleli o wymordowaniu Polaków.

Gdy we wrześniu 1939 r. wkroczyli do naszej wsi Sierakówka [gm. Werba, pow. Włodzimierz Wołyński] Sowieci, Ukraińcy pozakładali na ręce żółto – niebieskie opaski i publicznie chodzili uzbrojeni w karabiny. Zorganizowali też policje ukraińską, oczywiście za przyzwoleniem sowieckiego okupanta, to wszystko widziałem osobiście. Słyszałem także, że Ukraińcy zatrzymywali i rozbrajali polskich żołnierzy, a gdzieniegdzie dopuszczano się nawet mordów na żołnierzach Wojska Polskiego. W tym czasie jednak, nikt nie wspominał jeszcze o masowych mordach, dokonywanych na ludności polskiej. Choć pamiętam dobrze, że mój tatuś Jan Albingier, już wtedy mówił mi i całej naszej rodzinie w naszym domu: „Może dojść nawet do walki na śmierć i życie, między Polakami i Ukraińcami.”. W tym czasie miał sporo dobrych informacji, gdyż żywo interesował się polityką.
Zaraz po wejściu Niemców do naszej wsi Sierakówka w roku 1941, jeszcze chyba latem przyszło do naszego domu pisemne wezwanie dla naszej najstarszej siostry Emilii. Emilia urodziła się w 1926 r. i miała obecnie około 16 lat. Polecono jej, aby wstawiła się obowiązkowo, chyba do wsi Werba, skąd Niemcy zabrali ją na przymusowe roboty do Rzeszy Niemieckiej. Emilia wróciła do nas do Polski, dopiero w 1946 r. z amerykańskiej strefy okupacyjnej. Opowiadała nam wszystkim, także mi osobiście, jak ciężko musiała pracować dla Niemców i jak nieludzko obchodzili się z nimi Niemcy, mówiła tak: „Pracowałam w fabryce zbrojeniowej przy produkcji części do samolotów, wraz ze mną pracowało bardzo wielu Polaków i Rosjan. Niemcy żywili nas bardzo podle, dla przykładu, podawali nam brukiew i szpinak z piaskiem. Zdarzało się nieraz, że nas bito, a wyzwiska były na porządku dziennym. Także ja zostałam pobita. Niemcy najbardziej nie lubili Ruskich i ich szczególnie prześladowali. W rezultacie i ja często dostawałam za swoje, ponieważ byłam uważana za Ruską i nic nie pomagało tłumaczenie, że jesteśmy Polakami. Niemcy i tak konsekwętnie mówili do nas: ‘Szwajne Rus!’.”.
Po przyjściu Niemców do naszej wioski, Ukraińcy znów stworzyli policję ukraińską, tylko że tym razem w służbie hitlerowców. Do dziś pamiętam jak nosili na sobie niebieskie mundury. To był właśnie ten czas, gdy wrogość Ukraińców do nas Polaków, była już widoczna gołym okiem. Coraz częściej ginęli ludzie wykształceni i to najczęściej bez śladu. Zabierano ich zwykle nocą z domów i już nikt więcej nie oglądał ich pośród żywych. Pamiętam jak wiosna 1942 r. na nasze podwórko przyjechali wozem Ukraińcy i zaczęli wypytywać ojca o broń, którą jak wcześniej, gdzieś się dowiedzieli, nasz tatuś rzeczywiście naprawiał. To był ciężki karabin maszynowy, a więc rzecz znaczna i cenna. W rozmowie z moim tatem upierali się przy swoim, podkreślając stanowczo, że ojciec broń ma i powinien ją zwrócić, tato bowiem zapewniał, że broni żadnej nie posiada. Z tego co zrozumiałem z tej rozmowy, mój tatuś dostał karabin, gdy jeszcze była zorganizowana prowizoryczna samoobrona przed bandytami i złodziejami, jeszcze zanim władzę na tym terenie objęli Niemcy. Podczas tego przesłuchania stałem tuż obok taty, a Ukraińcy wcale mnie nie odpędzili. Ponieważ tatuś konsekwentnie zapewniał Ukraińców, że broni nie posiada, zmusili go, aby poszedł z nimi, a ja pojechałem z nim. Wywieźli nas wtedy do lasku za wioskę i tam kazali nam zejść z wozu, a następnie rozpoczęli od razu, bardzo brutalne dalsze przesłuchiwanie ojca. Dwóch potężnie zbudowanych Ukraińców, na przemian zadawało pytania, a przy tym mocno biło. Widać było, że bardzo im zależało, aby tatuś przyznał się komu ładował CKM i gdzie potem ukrył ten karabin. Ojciec jednak wciąż uparcie zapewniał, że to nieprawda i w rezultacie nie przyznał się. Ja w tym czasie stałem obok nich i płakałem. Prosiłem swoim dziecinnym głosem, aby już tata tak strasznie nie bili, jednak oni wcale na mnie zważali i robili dalej swoją ohydną robotę. Po zakończeniu przesłuchania, chyba przywieźli nas do domu. Dowiedzieliśmy się później, że ci Ukraińcy byli ze stacji kolejowej Owadno, ale tato ich nie rozpoznał. Od tego wydarzenia, mój tatuś już ukrywał się, ale nie zaprzestał pożytecznej pracy dla ojczyzny i nadal ładował broń Polakom.
Między Sierakówką, a Marianówką mieszkał major Wojska Polskiego o nazwisku Biesiadowski. Dzierżawił majątek oraz trzy duże stawy rybne. Gdy mój tatuś ukrywał się, zaraz po tym, jak brutalnie przesłuchiwali go wspomniani Ukraińcy, pewnej nocy siedział w krzakach blisko drogi. Na drodze zobaczył w blasku księżyca jadących Ukraińców, którzy na wozie wieźli ze sobą starego majora Biesiadowskiego. Biedak, był już związany drutem kolczastym i bardzo jęczał z bólu. Od tej pory słuch wszelki po nim zaginął, ludzie tylko w naszych stronach, jak zwykle mówili cichaczem miedzy sobą, że go banderowcy zamordowali w lesie. Czas już był bardzo niespokojny. Jednego dnia moja siostra Wacława Albingier wybrała się ze swoją koleżanką Eugenią Kubicką na pole, aby wiązać garście skoszonego owsa. Nasze pole było od strony ukraińskiej wsi Błażennik. Gdy tak pracowały nagle, któraś z nich zauważyła, że dwóch Ukraińców z bronią podkrada się w ich kierunku, prawdopodobnie chcieli je złapać, by potem gwałcić, a w końcu zamordować. Zauważyły ich, gdy właśnie przekradali się z rowu do rowu przez groblę. Natychmiast rzuciły wiązanie i zaczęły uciekać do swoich domów, do których miały około 500 metrów. Na szczęście ci Ukraińcy nie strzelali za nimi wtedy.
Nasza rodzina bardzo ucierpiała w czasie II wojny światowej, szczególnie latem 1943 r., gdy zostaliśmy zmuszeni opuścić swój rodzinny dom. W tym czasie polskie rodziny z naszej wioseczki zaczęły uciekać do dużej wsi Werba i do miasta Włodziemierza Wołyńskiego, gdzie czuły się bezpieczniej. Już na wiosnę 1943 r. widać było łuny nad okolicznymi wsiami, które nocą atakowane były przez Ukraińców – banderowców, następnie były podpalane, a mieszkająca tam ludność polska, była brutalnie mordowana. Nasi miejscowi ludzie, mówili często wtedy miedzy sobą tak: „Tam gdzie się pali Ukaińcy mordują Polaków!”. Pamiętam jak pewnego dnia, do naszej wsi przybiegła kobieta, która krzyczała, wydzierała się dosłownie na całą wieś tak: „Uciekajcie bo mordują i idą do was! Tylko ja zdołałam uciec, a cała moja rodzina i znajomi zostali wymordowani!”. Widziałem i słyszałem tę kobietę osobiście, gdy tak wszystkim mieszkańcom naszej wsi, wykrzykiwała swój ból i przerażenie. Wydaje mi się, że ta kobieta mieszkała we wsi Błażenik, a nie we wsi Turia, jak podaje moja rodzona siostra Wacława. Błażenik był blisko, zaraz przy naszej wiosce, a wieś Turia była położona trochę dalej.
Pamiętam także, jak ludzie w naszej wsi Sierakówka opowiadali sobie, że w Turii Ukraińcy doszczętnie wymordowali wszystkich mieszkających tam Polaków. Zaledwie tylko dwie osoby miały się uratować. Gdy nasz tatuś Jan zobaczył i usłyszał, co krzyczy ta kobieta, zaraz w pośpiechu załadował wóz, wziął jedna krowę i jeszcze tej samej nocy uciekaliśmy polami w kierunku wsi Werba. W drodze wyrwała się jałówka Kubickich, Polaków i naszych sąsiadów zza miedzy. W tej sytuacji Kubicka poprosiła tatę, aby pomógł jej tę jałówkę złapać. Choć było już bardzo niebezpiecznie i trzeba było, jak najszybciej uciekać, bo nóż ukraiński wisiał nad nami „Lachami”, jednak nasz tata Jan nie odmówił. Pobiegł za bydlęciem z powrotem, aż na podwórko Kubickich w naszej wsi i tam wszedł za jałówką do obory. Dosłownie w tym samym czasie, na podwórko Kubickich przybiegło dwóch Ukraińców i zaczęło wypytywać Kubicką o mojego tatusia. Jednym z tych dwóch, którzy przyszli, miał być sołtys z naszej wsi, Ukrainiec Szuba. Z miejsca zapytał on Kubicką tymi słowami: „Gdzie Albingier?”. A Kubicka na to: „Uciekł do Włodzimierza!”. Wtedy Szuba tak powiedział: „Jak go nóż minął, to go kula nie minie!”. Gdy Szuba to mówił, mój tatuś wciąż cicho siedział w oborze i wszystko to wyraźnie słyszał. Gdy już do nas szczęśliwie dołączył, zaraz opowiedział nam wszystkim także mi, jak go nasz sołtys pięknie na dalsze życie „po banderowsku pobłogosławił”. Po szczęśliwym dotarciu do większej wsi Werba, przebywaliśmy tam tylko około tygodnia czasu, w tym czasie spaliśmy w remizie. Po tych kilku dniach uciekliśmy niezwłocznie do miasta Włodzimierz Wołyński, gdzie było znaczniej spokojnie i gdzie poczuliśmy się o wiele bezpieczniej. W końcu byli tu nie tylko Niemcy, ale także dużo więcej Polaków.
W tych strasznych czasach, w tych Kainowych dniach, doświadczyłem osobiście jeszcze wielu innych przykładów nienawiści Ukraińców do nas Polaków. Dla przykładu słyszałem jak Ukraińcy śpiewali podczas II wojny światowej piosenkę, której słowa są takie: „Beri szablu, beri nyż spotkasz Lacha taj zarisz!”. Niestety wielu, bardzo wielu Ukraińców uległo, tej nieludzkiej ideologii nienawiści i na potęgę zaczęły się rzezie ludności polskiej. Jak już wcześniej wspomniałem w okolicach Swojczowa mieszkała duża rodzina mojego dziadzia i babci Kaliniaków. Dla przykładu w kolonii Ewin oddalonej tylko ok. 2 km od Swojczowa mieszkał ze swoją rodziną Antoni Kaliniak, który był rodzonym bratem mojej mamusi Jadwigi Albingier z d. Kaliniak. Właśnie jego córka Kazimiera wyszła za mąż za Stanisława Dobrowolskiego i zamieszkali również w kolonii Ewin. Po niedługim czasie mieli już małą córeczkę Alfredę, niestety ich radość zniszczona została przez ukraińskich bandytów. Latem 1943 r. banderowcy okrążyli ich wieś, a następnie uzbrojeni w przeróżną broń wchodzili do wsi i mordowali dosłownie wszystkich, których spotkali na swojej drodze. Mordercy nie oszczędzali nikogo, ani kobiet, ani dzieci. Kazia opowiadała mi osobiście, że także ich dom został napadnięty przez ukraińskich nacjonalistów. Ona i jej mąż rzucili się do ucieczki. Stanisław chwycił na ręce malutką jeszcze Alfredę, miała wtedy około 1,5 roczku i zaczął szybko uciekać, byle dalej od domu. Niestety zauważyli go oprawcy i celnie posłali mu śmiertelną kulę, gdy padał na ziemię, albo resztką przytomności, albo za przyczyną autentycznego cudu, przykrył swoim ciałem niemowlę, nie czyniąc mu przy tym większej szkody. Kazimiera tymczasem była ukryta w schronie, bądź w najbliższej okolicy i przeżyła napad. Po odejściu bandziorów odnalazła dziecko pod ciałem zastrzelonego męża. Przeżyła wojnę i wyjechała z córką do Polski, gdzie ponownie wyszła za mąż za Edwarda Domańskiego i urodziła drugą córeczkę Teresę. Natomiast Alfreda również przetrzymała jako niemowlę trudy wojny i już jako dorosła kobieta, wyszła za mąż, obecnie nazywa się Sadło i mieszka w Krasnymstawie.
W Swojczowie mieszkała też Leokadia z domu Kaliniak, najmłodsza siostra rodzona mojej mamy Jadwigi. Moi rodzice opowiadali mi, że Leokodia była bardzo piękną kobietą i jeszcze przed II wojną światową wyszła za mąż. Wraz z mężem mieszkali w bliskich okolicach Swojczowa. Podczas rzezi także ich dom, został napadnięty przez ukraińskich nacjonalistów. W trakcie napadu zastrzelono jej młodego męża, a ją Ukraińcy zabrali do lasu i przez miesiąc czasu gwałcili. Potem ją okrutnie zamordowali. [fragment wspomnień Czesława Albingier ze wsi Sierakówka, gm. Werba, pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu, wysłuchał, spisał, opracował 07 października 2003 r. w Zamościu STRoch]
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

22-06-2024 [15:02] - NASZ_HENRY | Link:

 

Czy ma Pan wspomnienia tych Polaków co podjęli zwycięską walkę z UPA - np. z Przebraża?
Pozdrawiam serdecznie 🌼 
 

 

Obrazek użytkownika Kaczysta

22-06-2024 [21:57] - Kaczysta | Link:

Już niebawem 11 lipca ,,Krwawa Niedziela " W masowych mordach ginęli Polacy doszło głównie do nich w powiatach włodzimierskim, horochowskim oraz kowelskim.

Obrazek użytkownika Live free or Die

23-06-2024 [01:26] - Live free or Die | Link:

Drukować gdzie się da. Pozdrawiam.