Niektórzy się oburzą na te porównania, ale co mi tam...
Za komuny walka klasowa zgodnie z tą pokrętną ideologią zaostrzała się w miarę rozwoju komunizmu i społeczeństwa socjalistycznego. Było to nad wyraz dialektyczne. Ale doktryna obowiązywała.
Nie chcę pisać o komunie, ale owa spirala coraz bardziej nakręcającej się walki z „wrogami ludu” przypomina mi się zawsze, ilekroć obserwuję reakcje liderów Unii Europejskiej oraz szeregu państw członkowskich UE na ewidentny kryzys, w którym Unia się znalazła. A o tym, że UE jest w kryzysie słyszę od parunastu lat. Tylko nazwy się zmieniają: kryzys instytucjonalny,, kryzys gospodarczy, kryzys bankowy, kryzys braku zaufania do „Brukseli”, itd., itp. I cały czas słyszę tę samą pseudoreceptę. Objawia się ona w haśle: „więcej Europy w Europie” - niczym „więcej cukru w cukrze”. Gdy w drugiej połowie zeszłej dekady zauważono, że narody europejskie są coraz mniej skore do okazywania entuzjazmu unijnym strukturom, wówczas wymyślono ze śmiertelną powagą, wręcz z groteskowym zadęciem „plan D”. Przy czym owe „D” było skrótem od słowa „Democracy”. Że niby Bruksela od tej pory reaguje na głosy obywateli państw członkowskich uskarżających się na małą demokratyczność i przejrzystość eurostruktur i teraz będzie, a jakże, wzorem demokracji przez duże „D”...
O owej inicjatywie tak szybko zapomniano, jak ją – na jakimś eurokolanie – wymyślono. Dziś tez już się nie pamięta, ze w tzw. Strategii Lizbońskiej (skądinąd Portugalia miała szczęście do takich „aktów strzelistych” – jak nie Traktat Lizboński, to Strategia) zakładano, że innowacyjna, nowoczesna Europa ma się rozwijać tak szybko, ze w roku 2010 (sic!) poziomem rozwoju gospodarczego mam doścignąć … USA. Mamy rok 2018, po Brexicie rozziew między gospodarką amerykańską a europejską powiększył się, choć i tak przecież, mówiąc metaforycznie, europejski kolarz już od dawna widział plecy Jankesa coraz dalej i dalej.
Pohukiwanie Verhofstadta et consortes, że problemy Europy trzeba leczyć zwiększając tempo integracji europejskiej przypomina mi nie tylko komunę, ale również konia Benjamina z powieści Geroge'a Orwella „Folwark zwierzęcy”. Folwark przejęły świnie, zresztą rywalizujące ze sobą, a pozostałe zwierzęta miały ciężko pracować na rzecz zjednoczonego skrawka ziemi, gdzie nie ma dyktatury ludzi nad zwierzakami. Gołym okiem było widać, że panzwierzęca ideologia służy tylko kaście świń i cały projekt trzeszczy w szwach, ale poczciwy koń Benjamin widząc powiększający się kryzys na folwarku zaciskał żuchwy i składał przyrzeczenie, że będzie pracował jeszcze więcej i ciężej. Aż zdechł.
Porównania działań UE do wytycznych Politbiura czy wizji Orwella to zasługa Brukseli, a nie moja. Unia na te porównania doprawdy ciężko pracuje...
*felieton ukazał się w miesięczniku "wSieci Historii" (08.2018)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3139
Znakomite! Tym lepsze że napisane przez jedną ze (chrumchrum) przy korycie :)
Według mnie cały problem polega na 2 sprawach. A właściwiej jednej. Czyli że w praktyce nigdzie nie było żadnej demokracji. Nie było jej w Atenach, gdzie zawsze pojawiał się jakiś lider, który potrafił przejąć kontrolę nad tłumem a tym bardziej nie ma jej dzisiaj, sprowadzonej do żałosnej karykatury wrzucania paru kartek raz na kilka lat. Ciężko więc mi przyjąć krytykę demokracji wobec tego że jej nigdy nie było. Nie było bo nie potrafiono zrobić tego jeszcze jednego kroku, pójścia na całego w kierunku zorganizowanego anarchizmu.
Kto wie! Być może Sokrates dostrzegał takie rozwiązanie. Ale z drugiej strony widząc te całe masy, tłum, jego słabości itd. nie bardzo mógł się na nie zdecydować. Interesujące jest przy tym wszystkim że jakby nie patrzeć on sam przyjął taką anarchistyczną postawę. Gdyż nie garnął się do polityki z jednej strony ale z drugiej starał się zrobić wiele by uświadamiać lud co kwestii polityki, rządzenia. Do końca pozostał na samym dole. Jako zwykły ludek. Z jednej strony był na tyle mądry by być w stanie odgrywać rolę lidera (przecież miał uczniów itd.) ale z drugiej przecież jeśli faktycznie jakiś ustrój miałby mu dać władzę to tylko ten oddający ją takim właśnie jak on. Bez większej kasy i pragnienia władzy!
Sokrates po prostu wiedział co jest najważniejsze: edukacja, zwiększanie ludzkiej świadomości, wiedzy ludu. Stworzenie odpowiedniego środowiska a nie tworzenie najlepszego Systemu.
Nie etykiety się liczą. Ludzie żyją w świecie fałszu, sami są fałszywi, nie dostrzegają tego. Nie demokracja jest problemem ale jej obecny fałsz. Obecne środowisko fałszu. W którym degeneracja postępuje błyskawicznie. Zwłaszcza wśród miernot, które przede wszystkim garną się do uczestniczenia i osiągania korzyści w tej iluzji obecnej organizacji społeczeństwa.
Najbardziej trafnie nazwał demokracje Arystoteles: „Demokracja to rządy hien nad osłami!”
PS: Największa chyba wada demokracji jest fakt, że mający większość motłoch najbardziej dba o chleb na dzisiaj i jutro i nie jest w stanie ani myśleć, ani planować perspektywicznie. Jakże doskonale wpisują się nasze współczesne rządy: TU i TERAZ!