Gdy kilka dni temu przeczytałam na portalu rp.pl, że „ponad połowa pacjentów chciałaby korzystać ze zdalnych konsultacji z internistą” i „mniej więcej tyle samo jest gotowych na zastąpienie lekarzy przez zaawansowane technologie oraz roboty wyposażone w sztuczną inteligencję”, zadziwiona tym, pomyślałam: koniec lekarza? Lekarza, jakiego znamy od wieków?
Z krwi i kości, z wszelkimi zaletami umysłu i charakteru, za które jesteśmy wdzięczni i wadami tychże samych, które potępiamy i których negatywnych skutków czasem doświadczamy jako pacjenci? Ale jednak lekarza-człowieka, który i za rękę weźmie, i to nie tylko wtedy, gdy bada puls, ale też, ot tak, by dodać otuchy. I który tak po ludzku napsioczy na nas, że nie przestrzegamy zaleceń, ale i tak jeszcze raz wytłumaczy, o co w tym wszystkim chodzi.
No właśnie, z tym jakby coraz trudniej. Dlaczego? Każdy gdzieś goni, lekarze też, a czas niezwykle się skurczył. Bywa, że na wywiad i badanie lekarskie musi wystarczyć trzy-pięć minut bezpośredniego kontaktu z pacjentem. I może właśnie w czasie, a w zasadzie jego permanentnym braku tkwi sedno sprawy tak zaskakująco – moim zdaniem – wysokiego poparcia dla pomysłu zastąpienia lekarzy robotami. Bo skoro i tak lekarze czasu nie mają, a na dodatek jest ich za mało, o czym świadczą wydłużające się kolejki, to niech tę lukę wypełnią roboty.
Co prawda bezduszne i sztuczne, ale inteligentne. Zrobią co swoje i skrócą nie tylko czas oczekiwania – bo ten to akurat się wydłuża (hm, w sumie to ciekawa jest elastyczność czasu: dłużej do lekarza czekamy, ale za to krócej w jego gabinecie siedzimy) – ale też odległości. Toż to same zalety telemedycyny! I jak pokazują badania, prawie 60 proc. Polaków jest nią zainteresowanych. Wśród usług o największym potencjale wymienia się telekonsultacje, telediagnostykę i telerehabilitację. I kilka innych tele.
Skąd w ogóle wziął się pomysł na telemedycynę? W zasadzie można by odpowiedzieć krótko – z potrzeby, która jest matką wynalazku. Pierwowzorów telemedycyny można szukać już w czasach, gdy przeszkodą w bezpośrednich kontaktach między ludźmi, a tym samym pomiędzy lekarzem a pacjentem, nie był brak czasu, ale odległość. By ją pokonać, korzystano z dostępnych środków komunikacji. Goniec czy gołąb pocztowy – nic nadzwyczajnego, ale przekazywane tą drogą listy pozwalały na wymianę informacji o chorobach i metodach postępowania.
Właśnie z lat 20. XVIII w. pochodzi korespondencja pomiędzy pewną angielską pacjentką a jej lekarzem. Kobieta opisywała swoje dolegliwości, a lekarz w odpowiedzi udzielał jej porad i przepisywał leki. Jakie piękne początki telediagnozy! Oczywiście postęp techniczny, jaki w XX w. dokonał się w telekomunikacji, dał asumpt do rozwoju telemedycyny, jaką znamy dzisiaj. Jej historia jest w ogóle niezwykle ciekawa i kiedyś jeszcze do niej wrócę. A w tym miejscu wspomnę krótko o polskich początkach telemedycyny, gdyż cudze chwalimy, swego nie znamy.
Cofnijmy się do okresu II Rzeczpospolitej, do Lwowa. Na Uniwersytecie Jana Kazimierza działał wówczas Zakład Patologii Ogólnej i Doświadczalnej UJK – ośrodek naukowo-dydaktyczny zajmujący się problematyką internistyczną. W 1921 r. kierownikiem Zakładu został prof. Marian Franke (1877-1944). W polu jego naukowych zainteresowań była szczególnie nefrologia i kardiologia. Prof. M. Franke uważany był podówczas za czołowego nefrologa lwowskiego, który dbał także o wyposażenie swojego Zakładu w nowoczesną aparaturę i sprzęt medyczny. Jednym z nich był elektrokardiograf, co pozwalało na prowadzenie badań naukowych dotyczących fizjologii i patologii narządu krążenia. To właśnie w Zakładzie Patologii UJK powstała, jako pierwsza w Polsce, pracownia teleelektrokardiograficzna. Dzięki poprowadzonym przewodom z budynku pracowni do pawilonów szpitala można było przesyłać na odległość około pięciuset metrów wyniki czynnościowych badań serca.
Skąd pomysł, by przesyłać EKG na odległość w ramach tego samego kompleksu budynków szpitalnych, nie tak daleko od siebie położonych, by nie móc przewieźć pacjenta na łóżku? Oczywiście – z potrzeby. W tym przypadku chodziło o uniknięcie komplikacji związanych z transportem chorych z oddziału chorób zakaźnych na badania EKG do budynku Zakładu, po to tylko, by wyniki badań wykorzystać potem w pracy naukowej. Metodę teleelektrokardiografi zastosowano wówczas u ponad stu chorych, z czego zdecydowaną większość stanowili chorzy na płonicę, pozostali na błonicę. W 1936 r. ukazał się pierwszy artykuł o obrazach zapisu elektrokardiograficznego w chorobach zakaźnych przygotowany przez prof. M. Frankego wspólnie z epidemiologiem Wacławem Lipińskim. To właśnie prof. M. Frankego uważa się za pioniera badań w Polsce nad przesyłaniem zapisu elektrokardiograficznego na odległość. Telemedycyna, która wyrosła więc z potrzeby skracania odległości, teraz rozwija się w odpowiedzi na kurczący się czas i niedobór lekarzy.
Czy to koniec lekarza? Mam jednak nadzieję, że nie. Że zawód lekarza-człowieka nie wszystek umrze wraz z naporem nowoczesnych technologii. Przecież zawsze gdzieś, za takim czy innym robotem, siedzi ten ktoś, kogo od wieków zwiemy lekarzem i który kiedyś pochylał się nad nami niczym Bóg, a teraz jak demiurg, gdzieś w cieniu robota przyciska tajemnicze guziczki, by mieć panowanie. Nad robotem. Nad chorobą. No cóż, tym samym i nad naszym ciałem.
Oby bezbłędnie. Bez telebłędnie też.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 10723
Konkluzja Adwersarza jak najbardziej trafna.
Chce pani otwartej dyskusji na swoim blogu czy balochwalczej Kongregacji ,pjejacej z zachwytu z kolejnych frazesow ,ktore od pani uslysza..
Ciekaw jestem czy wziela pani kiedys lapowke w jakiejkolwiek formie od pacjenta ?
napewno mozna znacznie ulatwic zycie pacjentom i lekarzom w wielu przypadkach formalizujac leczenie telemedyczne. skoro mamy kosmiczne kolejki to ich znaczna czesc moznaby zredukowac konstruujac uregulowania gdzie obie strony pacjent i lekarz zabezpieczeni w paragrafy ochronne mogliby zrezygnowac ze spotkan w przychodni. mniemam ze biznes lekarski bylby przeciw takiemu ulatwieniu zycia pacjenta.
jakie sa wlasciwie przeszkody zeby recepte lekarz wpuscil do sieci informatycznej z ktorej pobierze ja apteka internetowa i dostarczy lek pacjetowi? przeszkody formalne
Proszę Pani,
tata mój był lekarzem, którego kochali wszyscy pacjenci. I miał olbrzymie sukcesy. Był z tej przemijającej grupy, która uważała, że osobisty kontakt z pacjentem jest warunkiem niezbędnym prawidłowego leczenia. I to najlepiej w naturalnym otoczeniu pacjenta, więc pół dnia spędzał na wizytach domowych.
Śledzę postęp techniczny i zgadzam się, że w przyszłości komputer będzie w stanie precyzyjnie zdiagnozować konkretną chorobę. Zgadzam się też, że komputer będzie w stanie zaproponować adekwatną procedurę leczniczą. Tylko czy wyleczy chorego? Osobisty wpływ lekarza - słowa, dotyk, uśmiech, widoczna empatia, itp., mają dodatkowy, wielki efekt terapeutyczny.
Mądrzy, prawdziwi doktorzy ciągle dobrze o tym wiedzą.
Pozdrawiam
gratuluję wspaniałego taty-lekarza. Tacy lekarze, jak Pan opisuje, odchodzą do przeszłości i na wieczny dyżur. Niestety, system kształcenia na studiach medycznych nie sprzyja kształtowaniu podejścia humanistycznego, a czyni z lekarza robota, nawet bez robota. Ja w swoim życiu na szczęście trafiłam na wspaniałego lekarza, profesora, u którego w klinice podjęłam zaraz po studiach pracę i robiłam specjalizację. Jestem mu dozgonnie wdzięczna za naukę, nie tylko merytoryczną, ale też budowanie u mnie właściwej postawy etycznej.
Pozdrawiam.
Codziennością stało się odbieranie wyników badań laboratoryjnych w smartfonie, albo ocena badań obrazowych na odległość. To zastosowania komunikacji, które wypłynęły naturalnie.
Są też telepomysły na szukanie źródeł finansowania, jakże by inaczej, w budżecie państwa:
http://wolnosc24.pl/2017…
Telemedycyna stwarza warunki by zrewolucjonizować medycynę w ten sposób, aby zunifikować jej działania. Mimo propagandy nie jest łatwo sprzedać usługi zmierzające w tym kierunku. Pacjent chce być traktowany indywidualnie (również gdy płaci zbiorowo). Od czego jednak cyfryzacja, ramię zbrojne telebizantynizmu? Scyfryzowany pacjent jest gotowy do obróbki w systemie nakazowo-rozdzielczym nowego ładu, czyli w systemie doktorless. Tego już pacjent nie przeskoczy.
Czy wirtualny "lekarz" bedzie wypisywal recepty ?
Czy odpowiednio zaprogramowany software "lekarza" sprawi ,ze farma-korporacje beda decydowaly jakie leki tylko wlasnej produkcji bedzie ow "lekarz"przepisywal ?
Jezeli tak to zmiany sa niepotrzebne bowiem obecni lekarze "siedza w kieszeniach: farma-korp i przepisuja tylko leki produkowane przez swoich mocodawcow..
Czy dojdzie do "specjalizacji" aptek (jak obecnie" gdzie owe recepty wydawane przez wirtualnego "lekarza"beda akceptowane przez apteki majace porozumienie tylko z pewnymi producentami.
Duzym zaskoczeniem dla mnie bylo ,kiedy na Slasku,apteka w duzym Mall, nie moglem kupic generycznej aspiryny..Prowadzili tylko sprzedaz orginalnej Bayer-owskiej..2-krotnie drozszej od generycznej..
Obecna tutaj pani dr. nie jest gotowa na rzeczywista otwarta dyskusje...Gladkie slowka,pol-prawdy ..Typowy przyklad srodowiska ,ktore reprezentuje..:-))