Losy polskich archiwaliów - okupanci dawni i dzisiejsi

  W rozmowie z wysoce kompetentnym archiwistą dowiedziałem się, że relatywnie najlepiej prowadzonymi księgami i najbardziej chronionymi były te z okresu dawnej, przedrozbiorowej Polski. Dlaczego? Bo ci którzy się nimi zajmowali odpowiadali za nie głową. - Dosłownie: głową! – powtórnie z mocą zaznaczył ekspert, gdy zobaczył moje zdziwienie. Polskie społeczeństwo nie dojrzało jeszcze do tego, by się znów znaleźć w tym sprawiedliwym ustroju, gdzie jest odpowiedzialność i kara. Szybko się jednak ku temu zbliżamy, ścigając się z aberracją klasy rządzącej Polską. Co będzie należało z robić z trzema setkami t…ów, którzy w imię poprawności stosunków z sąsiadami zagłosują za tym, by zniszczyć, bulwersujące opinię „międzynarodową”, obrazy: „Bitwa pod Grunwaldem” i „Batory pod Pskowem”. Czy mogą ich na tę ewentualność ochraniać immunitety poselskie? Czy może tu wchodzić w grę jakiekolwiek przedawnienie zbrodni? Niszczenie dzieł sztuki jak i dokumentów jest zbrodnią przeciwko narodowi, przeciwko państwu, przeciwko porządkowi.
  Od czego zaczęli swoje rządy na terenach polskich zaborcy już od roku 1772? Od kasaty zakonów, likwidowania wielkich centrów kultury polskiej jakie one stanowiły. Tworzone przez setki lat archiwa stały się łupem wrogo usposobionych sąsiadów nienawidzących polskości. Co z nich ocalało? Ile niesłychanych zabytków zostało zniszczonych, rozproszonych? Dokonanie pełnego bilansu strat z lat zaborów i obu wojen światowych  wciąż pozostaje wyzwaniem dla sił troszczących się o interes Polski.
W zagajeniu do raportu Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych pt. „Białe plamy - czarne plamy: sprawy trudne w polsko-rosyjskich stosunkach 1918-2008” przeczytać można zdania, które w istocie indukują przebieg zdarzeń w latach kolejnych.
 
„ZSRR nadawał prawnomiędzynarodowe ramy swoim stosunkom z polską po II wojnie światowej jedynie w odniesieniu do problemów, które uważał za istotne dla siebie, nie licząc się przy tym w ich rozstrzyganiu z suwerennością partnera. Nawet w takich warunkach wśród spraw regulowanych umowami międzynarodowymi nie znalazły się problemy sukcesji i restytucji archiwaliów, mimo, że przeprowadzone zmiany graniczne – potwierdzone narzuconą Polsce umową graniczną z 16 sierpnia 1945 r.- oraz masowe przemieszczenie zbiorów  w trakcie II wojny stwarzały sytuacje wymagające właśnie rozwiązań prawnomiędzynarodowych.”
Miękka postawa władz polskich wobec dawnych zaborców i okupantów wydała kolejny gorzki owoc w postaci skandalicznego śledztwa dotyczącego okoliczności śmierci prezydenta Kaczyńskiego. Należy nieustannie przypominać całemu światu, a w szczególności Austrii, Rosji i Niemcom o naszych krzywdach.
„18 kwietnia 1940 roku wyjechała z Warszawy do Berlina cześć zarekwirowanych akt. W czterech transportach Niemcy przewieźli 1473 paczki zawierające w sumie 300 metrów bieżących dokumentów.
Już w trakcie tego rabunku stało się jasne, ze władze niemieckie zamierzają potraktować inaczej polskie zbiory akt niż kolekcje bibliotek uznanych za naukowe. Biblioteki miały w zasadzie pozostać na miejscu. Władze GG z powodów ambicjonalnych broniły księgozbiorów na swoim terenie przed wywozem do Rzeszy.
Polskie archiwalia zaś, które zostały uznane za przydatne dla zbiorów niemieckich, trafić miały nieodwołalnie do archiwów w III Rzeszy.”
„…17 grudnia 1940 roku specjalny wysłannik archiwum w Królewcu zabrał 74 dokumenty z lat 1215-1466. Do Królewca pojechały takie rarytasy, jak przywilej protekcyjny dla zakonu krzyżackiego wydany w roku 1215 przez papieża Innocentego III, potwierdzenie pierwszych nadań ks. Konrada Mazowieckiego dla zakonu przez cesarza Fryderyka II z roku 1226, nadania ks. Konrada Mazowieckiego dla zakonu ziemi chełmińskiej i wsi Orłowo na Kujawach z roku 1228 oraz zamku nieszawskiego z roku 1230, liczne bulle papieży Grzegorza IX i Aleksandra IV dotyczące zakonu, trzynastowieczne dokumenty cesarskie i książąt polskich.
Od tej chwili najcenniejsze dokumenty Archiwum Głównego Akt Dawnych rabowano nieustannie.”

 
 "Jeszcze 1 września 1944 r. resztka załogi archiwum opanowała niebezpieczny pożar sąsiedniego gmachu Sadu Apelacyjnego.
Nazajutrz na Stare Miasto wkroczyli Niemcy. Niewielki oddział dowodzony przez nieznanego z nazwiska oficera pojawił się rankiem w gmachu AGAD. Oficer polecił kilkunastoosobowej załodze archiwum pójść do Ogrodu Krasińskich, do punktu zbornego ludności cywilnej. Gdy pracownicy poinformowali go, ze w podziemiach uszkodzonego gmachu znajdują się nietknięte archiwa o niezwykłej wartości historycznej i kulturalnej, zapewnił ich, ze jest tu po to, by stare dokumenty otoczyć opieka. Jeszcze przed południem gmach AGAD został przez Niemców podpalony. Anonimowy, przypadkowy świadek opowiadał parę dni później polskim archiwistom, ze Niemcy podpalili archiwum z obu skrzydeł - od placu Krasińskich i od ul. Długiej. Podpalacze zadali sobie sporo trudu. Wypalili także wszystkie dokumenty schowane w tak zwanej "żelaznej sali", całkowicie ogniotrwałym pomieszczeniu, w którym prócz akt nie było nic palnego. Podłoga wyłożona była terakota, wszystkie sprzęty wykonano z kutego żelaza. Sala ta zamykana była podwójnymi, stalowymi drzwiami, całkowicie ognioodpornymi, i dla bezpieczeństwa pozbawiona dostępu powietrza.
- Niemcy spalili przy ul. Długiej około 95 proc. zasobów AGAD. Akta zajmowały tam w sumie 15 kilometrów polek. Straciliśmy znacząca, w przeważającym stopniu nieznana nam cześć zapisu zbiorowej, narodowej pamięci. Niewiele jest w historii podobnie przerażających aktów barbarzyństwa - mówi Władysław Stępniak, dyrektor Archiwum Głównego Akt Dawnych."

http://www.pacsocal.org/sztuka/sztuka5.htm
 
  Wycięte lasy znowu się zazielenią, zdziesiątkowane pokolenie potrafi się odrodzić - zniszczenie dokumentów jest stratą nie do powetowania. Pozostaje niegojąca się nigdy rana.
Kiedyś okolica, gdzie mieszkam, należała do parafii p.w. św. Wita w Mełgwi, bardzo starej – erygowano ja bowiem w roku 1394 roku. w Podczas ostatniej wojny dokonano tutaj podobnego kompletnego zniszczenia, jak w wypadku  Archiwum Głównym Akt Dawnych. Całość akt parafialnych została spalona przez Niemców w ognisku rozpalonym w mełgiewskim kościele. Niemożliwe jest zapoznanie się na podstawie dokumentów z  dawnym życiem codziennym, odtworzenie ciągu pokoleń tutejszych mieszkańców, poświadczenie zapisami faktów blaknących i ginących bez tego w ludzkiej pamięci. Zostawiono nam tylko bezradność. Czy to byli głupi ludzie? Barbarzyńcy niewiedzący co palą? Czy w razie działań wojennych i okupacji na terenie Bawarii, Brandenburgii lub Austrii okazaliby podobne lekceważenie wobec swoich ksiąg?  Zrobili to z całą premedytacją, li tylko z nienawiści do polskości. Czy rekompensata za stratę tej miary jest w ogóle do ustalenia?
W latach 1989-90 w okresie tzw. zmian ustrojowych spalono, podobno w trzech podejściach, całe archiwum gminy Piaski. Kierując się strachem przed mającą nadejść odmianą, dopuścili się tego komuniści spod znaku ZSL-PSL. W następnych latach swoich do dziś trwających rządów, dzięki temu, że zajmują  stanowiska na wszystkich szczeblach władzy wojewódzkiej, byli w stanie skutecznie blokować jakiekolwiek postępowanie wyjaśniające. Rodzimi złoczyńcy w swej arogancji podobni są do usiłujących przewrócić historię współczesnych Niemców. Społeczeństwo jest wobec nich niesłychanie wyrozumiałe. Można, nie mając wygórowanych oczekiwań od życia, machnąć ręką na całe bogactwo archiwów opisującą współczesne czasy (w zasadzie już nie są one współczesnością), ale większość mieszkańców gminy Piaski, należę do nich, w momencie zniszczenie archiwum gminnego utraciła jedyne poświadczenie opłacania składek na swój fundusz emerytalny. Wiążą się z tym wlokące się latami kłopoty w zakresie przyznawania rent i emerytur. Niektórym osobom udaje się to przeskoczyć, dla większości jest to szkoda nie do powetowania. Z tego tylko jednego powodu bandycka partia PSL już dawno powinna być przez wyborców zmieciona z powierzchni życia publicznego.
  Jednak znakomity odsetek Polaków nawykłych od pokoleń do życia w poddaństwie zagłosuje na kontynuację życia pod okupacją, co dały im i znowu proponują PSL i PO. Przymiarki tej niesławnej koalicji do zniszczenia kolejnych partii archiwaliów w przededniu wyborów 2015 jasno określają obce pochodzenie tych rządów. Można sobie wyobrazić, że autonomiczne władze polskie, rozumiejące swoje trudne dzieje,  nawet w wypadku wojny domowej uszanowałyby archiwa. Świadomość tragicznej historii polskich pamiątek narodowych nie powinna prowadzić do innego wniosku. Czy Polacy dalej pozostają niezdolni do zrozumienia tego co stracili, do sprawiedliwej oceny, kto im te krzywdy wyrządził i dalej im szkodzi? Niszczenie i grabież archiwaliów stanowią tylko jeden z wielu, niekoniecznie przemawiających do każdej wyobraźni, aspektów odwiecznej wojny z polskością.
  Popatrzmy więc tylko na losy jednego tylko malarza i jednego jego dzieła – widziane są one przeze mnie jako symbol pogromu. Z ponad ośmiuset obrazów Eugeniusza Kazimirowskiego ocalało z pożogi wojennej tylko kilkanaście. Wcale nie były zgromadzone w jednym miejscu – złość dziczy najrozmaitszego autoramentu zbierała żniwo wszędzie. Jego „Chrystus Miłosierny” namalowany we współpracy ze św. Faustyną, najpierw został cudem odzyskany z rozszabrowanego kościoła, potem zrolowany przeleżał lat kilka ukryty za belką pod dachem, wreszcie kilkanaście lat wisiał w magazynie, w którym m. in. trzymano nawozy sztuczne. Przez kilkadziesiąt lat  pozostawał zagrożony zniszczeniem przez sowiecki  amok ateistyczny i przez ściganie „szowinizmu” polskiego. Ten obraz akurat swoje przetrwanie zawdzięcza temu, że był znany ogółowi wiernych i byli oni gotowi ocalić go za wszelką cenę.
  Jedno długie życie malarza i tylko rozpaczliwe okruchy jego pracy i kunsztu; milion akt - metr popiołu i śmiech szyderców…

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika plastuś

20-09-2015 [11:19] - plastuś | Link:

Poruszony przez pana problem jest jednym z najpoważniejszych, bo to właśnie brak wiedzy zawsze naraża nas na zdradę i niepowodzenia. Archiwalia państwowe decydują o tym, czy państwo posiada własne doświadczenia i własną interpretację dziejów na swój użytek czy nie. Jeśli nie to wówczas piszą ją dla nas inni. Z każdej katastrofy będziemy w stanie się podnieść, jeżeli będziemy mieli swoją instytucjonalną pamięć. Jeżeli jej nie będzie nie pomoże ani wysiłek ekonomiczny, ani zbrojny ani moralny bo zawsze nas wykołują. Pierwszą i podstawową sprawą jest bronić tych archiwów, które są teraz w kraju. Dopiero co dowiedzieliśmy się, że władza, na odchodne, zamierza brakować archiwa służb specjalnych. Nie wolno do tego dopuścić. Jak mamy dorobić się własnych archiwaliów, skoro pozwalamy je niszczyć? Stare rzeczy należy odzyskiwać konsekwentnie, drogą sądową i nacisków dyplomatycznych ale przede wszystkim strzec trzeba bieżących akt dla dobra przyszłych pokoleń. To zadanie dla nowych elit. Przeciętny człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie rozumie czym dla państwa są archiwa chyba, że z braku akt akurat nie może przeliczyć emerytury.

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

20-09-2015 [22:06] - St. M. Krzyśków... | Link:

Tak, instytucjonalna pamięć jest jądrem naszej tożsamości. Liczmy na to, że „przeciętny” Polak to zrozumie zanim zostanie ogołocony ze wszystkiego. Dziękuję za precyzyjną, spokojną rekapitulację zagadnienia. Mnie z trudem przychodziło opanowanie emocji przy poruszaniu tego tematu. Od lat usiłuję rozstrzygnąć, wobec samego siebie, czy należy stosować karę śmierci i akurat tu, w odniesieniu do szczególnie zaangażowanych w niszczeniu materii narodowej (w postaci akt chociażby), nie mam wątpliwości, że należy posługiwać się prawem „wojennym”.