„O mój rozmarynie, rozwijaj się” ‒ któż tego nie śpiewał? Każdy porządny Polak śpiewał. No i Rozmaryn, niestety rozwinął się. Chodzi o stalinowskiego prawnika Stefana Rozmaryna, który zanim za premiera Cyrankiewicza rozsiadł się w Urzędzie Rady Ministrów i był profesorem prawa (?) konstytucyjnego, wcześniej opracował projekt stalinowsko-bierutowskiej konstytucji PRL. Przyszłej PRL, bo wtedy jeszcze była to Polska Ludowa. Tacy ludzie robili za komuny niesamowite kariery.
W tym samym czasie, gdy zmieniano konstytucję komunistycznego państwa, rozpisać miano zamknięty konkurs wśród poetów na nowy tekst hymnu PRL. Miał go wygrać niebywale utalentowany, niegdyś prawicujący Konstanty Ildefons Gałczyński. W końcu hymnu nie zmieniono, bo sam Stalin uznał, że byłoby to przegięcie i że niech Mazurek Dąbrowskiego zostanie. Ale propozycja hymnu autorstwa K. I. Gałczyńskiego weszła jednak do historii polskiej muzyki. Był to, okazuje się, słynny utwór, w którym od razu zakochał się się Antoni Sygietyński: „Ukochany kraj, umiłowany kraj”. Utwór, nie powiem, ładny, bo przecież przyjemnie słuchać słów „ukochany kraj, umiłowany raj, umiłowane w nim miasta i wioski”. Tylko czemuż, na miły Bóg, miała to być konkurencja dla starego, poczciwego, choć i jakże defensywnego („J e s z c z e Polska nie zginęła”) Mazurka Dąbrowskiego ?
Uwielbiam polski hymn, zawsze ogarnia mnie wzruszenie, gdy go słyszę czy śpiewam, jest częścią mojej polskiej tożsamości, ale może trochę miał racji mój Ojciec, że na hymn dumnego polskiego narodu bardziej by pasowała „Warszawianka” Casimira Delavigne'a. Bo chyba jednak słowa tak ekspresyjnie wzywające do walki o wolność bardziej pasują do charakteru naszej narodowej wspólnoty:
„Hej, kto Polak na bagnety!
Żyj swobodo, Polsko Żyj!
Takim hasłem cnej podniety
Trąbo nasza wrogom grzmij
Trąbo nasza wrogom grzmij”
To słowa waleczne, ofensywne, pobudzające do boju bardziej przecież nam, Sarmatom, pasują niż słowa kolejnej zwrotki obecnego naszego Hymnu Narodowego (którego, Boże broń, zmieniać nie chcę!):
„Już tam ojciec do swej Basi
Mówi zapłakany -
Słuchaj jeno, pono nasi
Biją w tarabany”
Kocham mój kraj, kocham (zatem!) jego hymn i zawsze będę go śpiewał całym gardłem i ze wszystkich sił. A jednak pozostał na dnie serca jakiś żal ‒ ale naprawdę maleńki ‒ że nasi praprzodkowie osiedlili się nie tylko w fatalnym miejscu w Europie (ci sąsiedzi! ten klimat!), ale też wybrali jako pieśń narodową XVIII-wieczną wybitnie defensywną, zamiast XIX-wiecznej, niespełna cztery dekady późniejszej absolutnie ofensywnej.
Ale cóż zrobić: Hymn jest, obowiązuje, pokochaliśmy go i jest nasz na wieki.
*felieton ukazał się w najnowszym numerze „wSieci Historii”
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2215
Z tym "zapłakanym ojcem" to tragiczne nieporozumienie. W oryginalnym tekście było
Już tam ojciec do swej Basi
Mówi zapłakanéj...
Przy czym tzw. pochylone e, zapisywane jako é, w wymowie przypominało y. To wszystko zniknęło z modernizacją pisowni w końcu XIX wieku. No, a jeśli to się całym gardłem śpiewa i rymuje z "tarabany", to i z ojca pocieszającego córeczkę, że oto nasi idą - zrobiono jakiegoś mazgaja. Może by tak posłowie, choćby i euro, postarali się o sprostowanie tego oczywistego błędu w tekście naszego Hymnu narodowego?
Podobnie z polskim herbem trzeba by zrobić porządek, bo też siedzi w nim pomyłka i rozwiązanie tymczasowe, ale to inny temat.
melodia juz musi zostac jaka jest. a slowa prosze bardzo panie Czarnecki, niech pan zacznie albo natchnie jakiegos literata. no ale o jakiej ofensywie mial by pisac. wspoczesne ofensywy jakie sa kazdy widzi