Powroty

 
Wrzesień 1991, wieczór, dawny dwór w powiecie jarosławskim, a wczoraj nieledwie w województwie lwowskim.
Pani ( ni stąd ni zowąd wchodzi na ganek ), Leopold ( kiedyś syn ogrodnika w tym majątku, a potem…no potem, różnie z nim bywało… )

Pani – Więc aż tak się zmieniłam Leopoldzie, że mnie nie poznajecie ?
Leopold( kompletnie wytracony z równowagi ) - Przecież … No jakżeby …Pani, księżna.
Pani - A tak mój Leopoldzie, a tak ( po chwili chłodniej ) . Właśnie wracam z parku i pomyślałam, że jednak powinnam was odwiedzić.
Leopold - Z…parku…
Pani – Przecież wiesz sam najlepiej jak lubię park, szczególnie wrześniowy. Te wszystkie wczesnojesienne drzewa. Zasadzone w końcu przeze mnie…
Leopold ( jakby rozbudzony ) – Zrobię herbaty.
Pani – Dobrze Leopoldzie. Nie ma nic przyjemniejszego niż herbata w taki wieczór.
Piękne szklanki ( z wahaniem ) Moje ?
Leopold – Nie . Ale łyżeczka jest po księciu.
Pani – Rzeczywiście. Wiesz gdzie on ją nosił ? Zawsze w kieszeni bonżurki. I tylko nią wyjadał to, co przed nim chowała Karolina. Pamiętacie Karolinę ?
Leopold – Tak. Ona nazywała się Maria.
Pani – Możliwe. Piękne szklanki.
Leopold – Szklanki jak szklanki.
Pani – O właśnie. Zawsze to powtarzałam mamie. Ach ,żebyś ty widział jak ona lubiła szkło…Dopiero potem jak została o jednej szklance, przyznała mi rację.
Leopold - ( bardziej do siebie ) Zwykła sprawiedliwość.
Pani – Ale cóż to była za szklanka!
Leopold( z zaciętością ) - Wiele się tu zmieniło proszę pani.
Pani( z dosyć sztucznym zainteresowaniem ) – Naprawdę Leopoldzie ?
Leopold – Wszystko właściwie.
Pani – No proszę. A jesień mamy jak zwykle.
Leopold( strzepując palcami ) – Nie idzie mi o drzewa.
Pani ( z lekkim uśmiechem ) – Oczywiście, że nie Leopoldzie. Myślę, że drzewa po prostu robią to, na co mają właśnie ochotę. Tym razem zmieniają liście w kolory drogich kamieni. Taki mają jesienny kaprys.
Leopold( z pewną goryczą ) Kaprys, no tak. Ale jeśli mowa o drzewach, to one nigdy nie kapryszą. Są esencją celowości. Od najmniejszego korzenia po najmniejszy listek. ( z odrazą ) A w ogóle, wszystko tutaj przestało być kaprysem.
Pani – Przerażasz mnie Leopoldzie. Rozumiem jednak, że jest to tylko próba wprowadzenia niesamowitego nastroju w najzwyczajniejszy w końcu wieczór. Mówiąc poważniej : Czujesz jak niezwykle zaczyna pachnieć park ?
Leopold ( niechętnie i mrocznie ) – Park…To tylko kupa drzew.
Pani – ( przyglądając mu się badawczo ) – Prawdopodobnie nawet drewna Leopoldzie.
( po chwili ) – Ale póki co zakwitła magnolia przy słonecznym zegarze . Zrobiła to po raz pierwszy odkąd ją pamiętam i to w dodatku o tej porze roku…A tu po zegarze ani śladu, choć wierzyłam, że są nierozłączni.
Leopold – Pijacy porozbijali. ( z irytacją ) Zresztą czym jest taka tam magnolia naprzeciw, dajmy na to Skuby znad stawu. Walka Skubę, to pani księżna przecież znała. ( z pewną złośliwością ) Kwiaty pani znosił.
Pani – A, tak.
Leopold – I na ludzi wyszedł. Poważanie ma. Doktorem na jakimś tam uniwersytecie został. I to w mieście. A teraz będzie radnym.
Pani – A znasz ty Leopoldzie baśń o Pinokiu ?
Leopold( trochę zaskoczony ) Pinokiu... O tym z nosem ?
Pani – No właśnie, na przykład o Pinokiu…Tam mówią, że jeżeli w drewno nawet tchnie się trochę duszy, to z czasem ono może stać się nawet człowiekiem. Jeśli w to uwierzysz naturalnie. Bo jest coś przecież dużo ważniejszego niż materia Leopoldzie…
Leopold ( dosyć gwałtownie ) – Rany Boskie, rany Boskie…Przecież tak nie może być. Tu się wszystko pozmieniało, a pani taka jak zawsze…
Pani – No wiesz Leopoldzie, a niby jaką mam być?
Leopold – No ale, jak to tak? Jak to tak? Tu wszystko jest inne. Myśmy inni. Powiem, że nawet drzewa inne. Naszą ręką sadzone. ( ze zgryźliwym uśmiechem ) - Na takich wyrośniętych konarach można by i coś powiesić, jakby się bardzo chciało…
Pani – Daj spokój. Oburzasz się, nie przymierzając jak Wicio Gombrowicz, kiedy nie mógł zrozumieć, pod tym tam swoim Radomiem, że są rzeczy, których jednak w żaden sposób nie potrafi zrozumieć…Ty już wieszałeś Leopoldzie; przecież wieszałeś…( Leopold wyraźnie się wzdryga ) Pamiętasz, co wieszałeś?
Leopold - Takie tam... hasła tylko.
Pani - Więc nie udawaj wichru, kiedyś nawet nie jesteś zefirkiem…( po chwili ) Widziałam te sadzonki w miejscach wyłomów i na karczunkach. Wszystko te same gatunki jakie były.
Leopold – Jesionów nie było. A resztę konserwator wymusił. Chcieliśmy inaczej.
Pani – Żeby był sad.
Leopold – Właśnie.
Pani - Lub las.
Leopold – Tak.
Pani – Ale jest park.
Leopold – A jest, cholera by to wzięła…Jest.
Pani – Ale tym razem przyznasz, że to nie z mojej winy.( do siebie ) Jakby winą było rozsiewanie piękna…Ten wasz konserwator urodził się za Pełkiniami i zapewniam cię, że nic nie ma wspólnego z moja rodziną. To syn chłopa, jak i ty.
Leopold – Acha, wie to pani…
Pani – Nie można nie wiedzieć tego, co dotyczy miejsc najbliższych domu.
Leopold – Chociaż już nie ma domu.
Pani – Dom jest zawsze Leopoldzie.
Leopold – Gadanie. Teraz ja tu mieszkam. Przedtem była szkoła i magazyny. Nic tu nie ma z tego co było. Nic tu nie ma.
Pani – Jest pamięć Leopoldzie.( przekornie ) No i ja jestem. Nie widzisz ?
Leopold – Przypadkiem i na krótko. Zresztą popełniliśmy błąd…
Pani – Ja, ten twój błąd, jestem tu bez przerwy mój drogi. I pozostanę. Nie tylko ja zresztą. Nie nużą cię aby duchy Leopoldzie ( widząc jego żachnięcie ) lub marzenia ?
Leopold – A cóż wyście byli? Za granicę się jeździło. Wyrzucało nasze pieniądze. Czasem robiło się bale. Wielka rzecz. Każdy potrafi. Każdy.
Pani – Ty byś potrafił Leopoldzie ?
Leopold – Mnie już nie do bali. Ja mam swój wiek i rozum też swój.
Pani – Swoją świętą praktyczność...Ale pieniędzy nie masz. Jak zawsze.
Leopold – Moje dzieci trochę mają.
Pani – Po tułaczce w Stanach.
Leopold – Bo nie wszystko wyszło jakeśmy chcieli. A dobrześmy chcieli.
Jak pani wie tamto, to wie i to, że nic z tego nie miałem.
Pani – Ale twoje dzieci jednak mają.
Leopold – Za tułaczkę, powiedziała pani. Za tułaczkę.
Pani – Za tułaczkę także. Lecz wcześniej byłeś bonzą. I nie było ci gorzej niż innym; jak nie lepiej. Plus władza. I to dzięki temu głównie twoje dzieci - mają, jak mówisz.
Leopold( z sarkazmem ) – Władza. W Polsce się nie ma władzy. Miewa się władzę.
Pani( ze zdziwienie ) No, no…Leopoldzie…Doszedłeś nawet do rozumienia tej oczywistości...
Leopold – Pani cały czas do mnie jak do jakiegoś głupka. A ja wszystko wiem .
Pani – Wiedziałeś Leopoldzie; wiedziałeś. Czas przeszły dokonany.
Leopold – Rzeczywiście. Teraz jest, diabli wiedzą co.
Pani – Teraz się zmieniasz Leopoldzie, a każda przemiana boli. Zobacz jak jest u motyli…Swoją drogą -tyle zachodu i tak krótkie szczęście…
Leopold ( po zastanowieniu ) – Pewnie, że się wydaje to śmieszne, ale ja się zgadzam z tą przemianą. Ona pasuje do tego, czego zawsze chciałem. Bo ja zawsze chciałem Polski prosze pani.
Pani ( ze śmiechem ) – Sentymenty na starość Leopoldzie. Sentymenty.
Leopold – Przecież pani nie powie, że nie jestem Polak.
Pani – Nie powiem. Ale też i jesteś wyrzutkiem tego społeczeństwa, jak ja. Lub normą. Co wolisz ?
Leopold – Już nie wiem jak to trzeba żyć. Żyję jak umie i pani też.
Pani - Zupełnie zapomnieliśmy o herbacie i o tym, że możemy się cieszyć naszym spotkaniem.
Leopold – Bo spotykamy się za późno.
Pani – Bądź za wcześnie. Poza tym, kiedyś nie rozmawiałbyś ze mną.
Leopold – Byłem za młody. Takie to są prawa, że człowiek wtedy wszystko chce pozrywać, jak dobry koń. Wszystkie wędzidła.
Pani – Znam to Leopoldzie. Nie mniej jednak nie można przesadzać, już Platon próbował i kiepsko mu wyszło.
Leopold – Więcej żeście wiedzieli. Człowiek to się powinien uczyć na książkach, bo doświadczenie jest za długie. Czasem człowiek umrze i niewiele będzie wiedział, jak tylko sobie zawierzy.
Pani( po zastanowieniu ) A uwierzyłbyś Leopoldzie, gdybym powiedziała, że zawsze marzyłam o tobie ? Przez całą młodość. Jestem już starą babą i mogę to powiedzieć.
Leopold ( zgryźliwie ) – Pańskie fanaberie jak ze Skubą.
Pani – Któż to wie Leopoldzie. Któż to wie. Ale zostawmy moje niespełnienia. Ty w końcu osiągnąłeś co chciałeś.
Leopold – Ja? Tak? No, dzieci są zadowolone. Mam dwoje. Poza tym życie zeszło mi na takich sprawach , że nie było czasu pomyśleć o sobie. Ożeniłem się późno, bo trudno było…z Franką Witową i potem jak to zwykle…Wierzyłem ciągle w wielkie rzeczy.
Pani – Pamiętam. Mówiłeś o tym wtedy przy jabłkach. Byłeś moim - takim prostym cudem zza płotu.
Leopold – Jak pani moim. Ale nie pora powracać do głupot.
Pani – Więc jesteśmy jakby przykładem ukonkretnienia idei. Zimno mi tak jakoś... Siadajże Leopoldzie i wypij herbatę.
Leopold – Jak pani każe.
Pani – Dobrze ci, kiedy coś każę ?
Leopold – Łatwiej.
Pani – Lecz ja już nic tak naprawdę nie mogę ci kazać.
Leopold – I to jest w jakiś sposób straszne. To pozostawienie samemu sobie.
Pani – Sam tego chciałeś…
Leopold – No chciałem, tyle, że czasem dopada mnie wyobraźnia…
Pani ( uśmiecha się cierpko )
Leopold – Bo mnie się czasem- Matko Boska zmiłuj! - wydaje, że pan Hieronim, świętej pamięci ojciec pani, był moim pradziadkiem…Przecież to szaleństwo, o którym dotąd nikomu nie mówiłem,... Ale czuję nocami śnieg, który mu się sypał wtedy w styczniu za kołnierz…To zimno czuję, cholera jasna, jakby teraz.
Pani – Zostawiłeś jego szablę nad swoim łóżkiem.
Leopold – Schowałem, bo by pokradli. I nie przyznawałem się długo do tego.
Pani ( parska ) - Masz bohatera.
Leopold – Kiedy, jak się zastanowić, to jest najważniejsze, żeby pamiętać. Pamiętam słowa księcia pana. On mi często dużo mówił.
Pani – A ja cię chciałam uczyć. Mnie się wydawało, na przekór światu…, żeby cię uczyć. Bo ciebie interesowały ptaki...
Leopold – A tam nauka. No uczyć się trzeba, pewnie. Ale przecież nie o to chodzi, żeby coś tam wiedzieć. Pieniądze trzeba mieć, no nie da się ukryć, że trzeba.
Pani – Ja już miałam i jakoś nie pamiętam bym była bardziej szczęśliwą niż teraz. Też chciałam być praktyczną,( parska ) nawet za spichlerzem próbowałam sadzić ziemniaki... Całkiem wtedy zniszczyłam sukienkę...
Leopold ( nie słuchając ) – Bo ja tak myślę, że jak się ma pieniądze, to wszystko można zrobić. Prawda ?
Pani – Myśmy mieli pieniądze Leopoldzie i nic nie mogliśmy zrobić.
Leopold – A tam…Pewnie były małe pieniądze. Jakbym miał duże, to…niech to wszyscy diabli wezmą …!
Pani - Pal diabli ! - jest jednak ładniej.
Leopold – E tam, ładniej nie ładniej, jakie to ma znaczenie? Już proszę pani wystarczy tego upokarzania. Ja chcę żyć wreszcie po ludzku. Pani nie chce ?
Pani – Ależ ja żyję Leopoldzie.
Leopold – Pani się wydaje, że żyje…Żyć to znaczy stanowić o sobie. Być sobie nawą sterem i okrętem…
Pani - Nie całkiem tak Leopoldzie. Najważniejsze by być w zgodzie z tym, co Bóg nam wyznaczył…
Leopold – Bóg…no ja…
Pani( z uśmiechem ) Wiem, wiem jesteś... nowoczesny, powiedzmy... Jednak to nie ty Leopoldzie... Zdecydowanie nie ty.
Ty co najwyżej mógłbyś mimo wszystko wreszcie usiąść tu przy mnie i popatrzyć,(cierpko) jeśli już nie na mnie, to chociaż w resztkę perspektywy parku. Tak szybko już teraz robi się ciemno...Tak szybko...
Leopold – Ale tam przecież niczego nie ma.
Pani – A jesteś tego pewny Leopoldzie ?

/ kurtyna /

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika andzia

17-09-2014 [10:53] - andzia | Link:

Ten tekst wywołał we mnie nostalgię.Lubię to uczucie,bo pozwala uciec od teraźniejszości.Dziękuję Panie Ryszardzie i pozdrawiam.

Obrazek użytkownika Ryszard Sziler

17-09-2014 [11:49] - Ryszard Sziler | Link:

Pięknie dziękuję :).
A tak na marginesie, to jeszcze tylko parę takich tekstów, a będę najrzadziej czytanym blogerem w Niezależnej, ale jakoś wcale a wcale się tym nie zamartwiam :).
Przesyłam bajkowy bukiet pierwszych spadłych liści...:)
Ryszard

Obrazek użytkownika andzia

17-09-2014 [12:12] - andzia | Link:

Dziękuję za bukiet liści :)
To,za czym najbardziej w świecie tęsknię,to jesienne,bieszczadzkie kolory,a szczególnie czerwień buków.

Obrazek użytkownika gość z drogi

17-09-2014 [19:17] - gość z drogi | Link:

pięknie i mądrze :)a to już Duże COŚ...:)jesienne pozdrowienia z zapachem wrześniowych kwiatów z niewidocznego ogrodu... :)

Obrazek użytkownika Ryszard Sziler

17-09-2014 [19:35] - Ryszard Sziler | Link:

Niewidoczne kwiaty są najpiękniejsze, bo nigdy nie więdną :). Dziękuję.