Pan Kramek

Lubelskie Powiśle, wieś Las Dębowy. W ciepłe, słoneczne popołudnie wracałem ze szkoły, w której pracowałem. Po jednej stronie drogi brukowanej dużymi, nieciosanymi kamieniami ocienione olszyną starorzecze Wisły, po stronie drugiej ciąg zadbanych sadów jabłoniowych. Chemia coraz intensywniej stosowana w rolnictwie nie zdążyła jeszcze naruszyć równowagi tutejszej przyrody – podczas takiej przechadzki można było się cieszyć z rozmaitości ptactwa, płazów, owadów i ryb zerkających spod lustra wody razem z żabami. Bez względu na porę roku można było odnaleźć w przebywaniu w tym pierwotnym towarzystwie dużo przyjemności. Taki powrót z pracy stanowił szczególną rekreację.

Radość kolejną sprawiała mi życzliwość tutejszych mieszkańców. Ich pozdrowienia, uśmiechy, pogawędki z nimi były dla mnie czymś rewelacyjnym wobec doświadczeń z dżungli miasta. Jedna z takich rozmów, mająca miejsce na opisanym tu, wtopionym w zieleń, trakcie, utkwiła mi w pamięci jako coś niezwykłego. Odbieram ją bowiem nie tylko jako osobiste doświadczenie, ale jako punkt osobliwy historii powszechnej. Ni to pytanie, ni wyjaśnienie czegokolwiek. To jakaś wieczna nowina. Do otrzymania i do przekazania.

Na wiejskiej drodze spotykasz nagle żywą, namacalną zachętę do szukania wiary, do odnalezienia jakiegoś oparcia mocniejszego niż siermiężna codzienność. Dzieje się coś zaskakującego, jakby na sielskich peryferiach świata pojawiła się przed tobą Nemezis o stalowej twarzy.

Kryła się ona za uśmiechniętym obliczem pana Kramka, znanego mi jako dziadek Andrzeja „Buksa”.

Spokojny, zrównoważony, niestary jeszcze mężczyzna powierzył mi pamięć o najbardziej dramatycznych chwilach swojego życia. Nie znalazł się na drodze przypadkiem i nie bez namysłu podjął określony temat. Uznał widać, że ja, nauczyciel, nadawałem się do tego. A może nie było w nim żadnej specjalnej intencji poza potrzebą głośnej refleksji.

Stał w tym miejscu, gdzie kończył się jego grunt i zaczynała się kolejna działka. Tu, dokładnie tu, prowadził kiedyś rozmowę z Żydem, który sąsiadujące z nim gospodarstwo niedawno kupił. Wcześniej we wsi mieszkał już jeden Żyd, teraz osiedlił się drugi. Cały Las Dębowy liczył wtedy około 50 numerów. W tym starym rejonie sadowniczym, rolnictwo miało zdecydowanie odmienny od przeciętnego kształt. Było nowoczesne, produkowano tu głównie jabłka. Bliskość Wisły zwiększała możliwości zbytu. Handlem zajmowali się  przede wszystkim Żydzi, którzy jak dotąd rolnictwem się raczej nie parali.

Wymowa słów popartych gestykulacją pozostaje nie do przecenienia. Taki dar przekazu posiadał pan Kramek. Mogłem więc być niejako świadkiem tej rozmowy między nim a jego żydowskim sąsiadem, prowadzonej czterdzieści lat wcześniej. Jego sąsiad stawiał płot. Rozmowa, czy jej część najważniejsza, toczyła się akurat wtedy, gdy zakopywany był jeden ze słupów. Gesty przywoływały tamte obrazy i bez tego teatru pewnie do końca nie dotarłaby do mnie najważniejsza kwestia wypowiedziana w trakcie tej w sumie przyjaznej dysputy żydowsko-polskiej. Z reguły każdy sadownik jest bardziej przedsiębiorcą jak rolnikiem, cechę tą posiadał również pan Kramek, tak, że w rzeczowej wymianie jakichś tam, niezapamiętanych przeze mnie argumentów, swojemu mędrkującemu sąsiadowi elokwencją nie ustępował. Kluczowym momentem, powodującym, że była to wymiana zdań zapadająca w pamięć, jest butna zapowiedź żydowskiego przybysza.

Jedna ręka wsparta na szpadlu, druga zakreśla łuk w stronę gospodarstwa pana Kramka i centrum wsi, gdzie remiza: - Niedługo to wszystko będzie nasze.

Przyjęte to zostaje przez sąsiada trochę z zaskoczeniem, z niesmakiem, z dozą pewnego zgorszenia ale bez żadnego wyrazu wrogości, ani kiedyś ani teraz, kiedy ta cała scena sprzed lat zostaje ożywiona przed moimi oczyma - w tym samym miejscu, pod tym samym błękitem.

A tu z nieba grom. Była Polska, Polski nie ma – niemieckie rządy. Po jakimś czasie wszyscy okoliczni Żydzi zostali zamknięci w getcie w Opolu Lubelskim.

Pan Kramek opowiadał mi dalej, jak to było mu dane było uczestniczyć w niesamowitym marszu śmierci. Został on wyznaczony jako podwoda i nakazano mu stawienie się w Opolu Lubelskim. Takich jak jego furmanek pojawiło się tam wiele. Okazało się, że mają służyć do przewiezienia Żydów z Opola do Nałęczowa. Miejscowości te dzieli odległość 30 kilometrów.

Najwyraźniej w pamięci został zapisany lament, płacz i krzyk unoszące się ponad tą ostateczną niedolą. Nie wszyscy mogli zmieścić się na wozach, z tego powodu część transportowanych została zmuszona do przemieszczania się pieszo. Kto nie nadążał zostawał zastrzelony. Tempo poruszania się kolumny było duże. Pan Kramek pokazuje jakie. Przez chwilę wciela się w postać jakiegoś starszego Żyda, garbi się, ręka kurczowo trzymają się kłonicy, czy deski wozu a nogi przebierają w jakimś niezdarnym kłusie. Gdy zaczynało brakować sił zbliżał się koniec - mój rozmówca kontynuuje pantomimę, otwierając dyszące usta i rozluźniając palce dłoni, pokazuje jak nogi zostają z tyłu, nieszczęśnik traci kontakt z furmanką i już nie jest w stanie utrzymać narzuconego tempa. Za chwilę zostanie zastrzelony. Mimika i ruchy relacjonującego koszmar pokazują mi spokój, czujność i bezwzględność konwojentów. Strzał za strzałem. A wszystko zafajdane i zasikane, bo zatrzymanie się lub próba zejścia z drogi oznacza natychmiastową śmierć z rąk Niemców. W ustach pana Kramka słowo Niemcy trzeszczy.

Rozpacz, jęki i zawodzenie Żydów patrzących na to wszystko przechodzi wszelkie wyobrażenie. Znają okupacyjną rzeczywistość, wiedzą, że są prowadzeni ku śmierci, a ciała pozostawiane przez pochód zwiastują, że jest ona tuż tuż.

Sam struchlały woźnica boi się myśleć, co jego czeka na końcu tej apokaliptycznej drogi – pan Kramek pokazuje siebie: lejce w zaciśniętych dłoniach przy piersi, głowa wtulona w kołnierz. Emocje w czasie tego relacjonowania wciąż w nim kipią. Czuję, jak się pan Kramek wewnętrznie zmaga z tym wielkim doświadczeniem, wobec którego świat powinien się zachowywać inaczej, nie tak lekceważąco i obojętnie. On wie, spodziewa się, że z takich doświadczeń coś powinno wynikać, jakaś puenta, jakiś nowy, ulepszony plan na życie.

Czy to jest ta sama rzeczywistość, w której my żyjemy? Jak to jest, że ponad naszym pokojem i naszymi swarami, naszym światem oczywistym i zrozumiałym, może wyrosnąć z nagła coś niepojętego, inteligentnego i zabójczego? I nie odpuści to nam do końca. Postawi każdego wobec zdarzeń podobnych do tu opisywanych, na nic się zda udawanie głuchego lub niepojętnego.

Nie mam odwagi i tupetu, żeby te naturalnie przez czas zestawione wydarzenia interpretować na swój sposób. Patrzę na nie, jak na jakieś sceny z Biblii. Dwie części opowiadania pana Kramka, to jak dwa kamienie wydobyte z ruin i dopasowane do siebie w sposób właściwy, bo tak on to zobaczył, tak było. Nie chcę uciekać się do mizerii historii, pchać się w jakiś złom propagandy, polityki, moralizowania. To, co mnie spotkało na tej egzotycznej, polskiej drodze, odbieram osobiście. Dla mnie jest to jeszcze jeden jasny wykład o istnieniu wymiaru metafizycznego, ponadczasowej Prawdy.

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika andzia

16-02-2014 [18:54] - andzia | Link:

są niezwykłe.Czytam je zawsze z ogromną przyjemnością.Język jakim Pan opisuje "swoje historie",jest piękny.Kiedy odnosi się do krajobrazów,widać kolory,słychać ciszę,szum,świergot ...
Bez względu na temat,czasem przecież trudny,słychać serdeczność i spokój.
Zdarza się,że Pańskie opisy dokładnie odpowiadają moim wspomnieniom,uczuciom im towarzyszącym.
Dziękuję.

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

16-02-2014 [20:48] - St. M. Krzyśków... | Link:

Dziękuję za miłe słowa. Będą stanowiły one dla mnie zachętę, by nie martwić się np. tym, iż naddatek opisu przysłoni meritum sprawy – obrywało mi się za ten „barok”.
Cieszę się, że mogę pomagać w odnajdywaniu Pani własnych sentymentów i prawd w naszym wspólnym, pięknym i trudnym świecie.
Serdecznie pozdrawiam.