Gaza i gaz

Oto jego treść:

 

"Bliski Wschód znowu zapłonął! Niestety, zamachy i walki w tym regionie to norma, a nie wyjątek od reguły. Ciekawe jak by Polska zachowywała się, gdyby była Izraelem. Pewnie podobnie. Z drugiej jednak strony brak możliwości normalnego rozwoju ekonomicznego i godziwych warunków życia radykalizuje Palestyńczyków.

 

Gdy piszę te słowa, właśnie czekam na samolot do Izraela, gdzie, jako przedstawiciel Parlamentu Europejskiego, będę mógł naocznie przekonać się, jak jest naprawdę. Zapewne są bezpieczniejsze miejsca na świecie, ale z drugiej strony nikt z Unii Europejskiej na siłę mnie do tej delegacji nie wciągał. Jednak w tej sprawie martwi mnie szczególnie jedno: bierność Polski. Nasz kraj - jak każde duże państwo - ma swoje interesy polityczne i ekonomiczne, także w tamtym obszarze. Nie powinniśmy traktować siebie tak, jak czyni to mała Łotwa czy niewielka Słowenia. One nie mają nic do ugrania. Za rządów PiS nasze państwo - po raz pierwszy w historii - uzyskało miejsce w międzynarodowym komitecie zajmującym się procesem pokojowym na Bliskim Wschodzie. Tymczasem minister spraw zagranicznych Radek Sikorski  ani razu (!) nie raczył pojawić się na posiedzeniu tego organu. Zmarnowaliśmy więc ów potencjał zdobyty na konferencji w Annapolis. Można krytycznie oceniać rząd Jaroslaw Kaczyńskiego, ale nawet jego przeciwnicy muszą obiektywnie przyznać, że udało mu się pogodzić dwie teoretycznie sprzeczne rzeczy: utrzymać strategiczne stosunki z Izraelem, a jednocześnie(!) zwiększyć wymianę handlową z krajami arabskimi oraz wyraźnie zwiększyć eksport do tych krajów. Gościliśmy w tym czasie w Polsce szereg arabskich polityków, w tym samego króla Arabii Saudyjskiej. Potrafiliśmy pogodzić ogień z wodą. A dziś rząd PO nie ma własnej wizji polityki w tym regionie. Powtarza tylko to, co powie Waszyngton lub Bruksela. Nie formułuje naszych interesów i oczekiwań, zwłaszcza gospodarczych. To ciężki "grzech zaniechania". I kosztowny. Naprawdę, jeżeli już grzeszyć - to znam rzeczy znacznie przyjemniejsze…

 

A tak na poważnie: szkoda straconej szansy." 

 

(Artykuł ukaże się w najbliższym numerze tygodnika "Warszawska Gazeta")

                                                                       

                                                            ***

 

W związku z "awanturą o gaz napisałem artykuł do jeszcze innego tygodnika. Tekst nosi wiele mówiący tytuł: "Gazu!" A oto jego treść:

 

"Właśnie dzisiaj, gdy piszę te słowa, powiedziałem ambasadorowi Francji w Polsce, że skoro jego kraj tak bardzo popiera Traktat Lizboński, którego integralną częścią jest wspólna polityka zagraniczna UE, to dlaczego nie dochodzi do praktyki - Francja sama sobie rzepkę skrobie i, już w czasie prezydencji Czech w Unii, zgłasza własne, odrębne propozycje odnośnie procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie? Nie krytykuję Paryża, bo każdy naród ma prawo, a nawet obowiązek mieć własną politykę zagraniczną. Chodzi mi o to, że owa wspólna polityka międzynarodowa UE jest tylko na papierze. 

 

Niestety, ostatnie dni pokazują również, że wspólna polityka energetyczna Brukseli też w rzeczywistości nie istnieje. Moskwa zakręciła kurki Ukrainie, a przez to także już kilku krajom członkowskim Unii (Rumunia, Słowacja, Czechy). Tymczasem ze strony Brukseli, ale i poszczególnych krajów członkowskich są wysyłane przeróżne, sprzeczne sygnały. Jedni udają, że nic się nie stało, inni publicznie deklarują wiarę, że to przejściowe trudności i "jakoś to będzie", inni wreszcie chcą twardej i solidarnej postawy całej UE wobec Rosji - ale są też tacy, którzy tylko udają, że tego chcą.

 

Gdyby eksporterem gazu (ropy) była Francja, Niemcy czy Holandia, można by od biedy uznać, że blokada eksportu jest podyktowana wyłącznie kwestiami ekonomicznymi. Ale tak nie jest. Czyni to Rosja - państwo, które zawsze w historii traktowało gospodarkę jako instrument swojej polityki. Tak też jest i tym razem.

 

Oczywiście, nie jest to tylko biało-czarny film: Ukraińcy mają swoje grzeszki i dziwnie tolerowali podkradanie po ich stronie rosyjskiego gazu. Nie robiły tego krasnoludki! Jednak spór Moskwy z Kijowem nie jest czysto ekonomicznym konfliktem dwóch stron, dwóch firm, dwóch krajów.

 

Dlatego też Polska - która dobrze przez wieki poznała Rosję - powinna mocno wpływać na Brukselę, aby w tej kwestii mówiła jednym głosem, i to głosem zdecydowanym, choć odważnym. Nie ustawiajmy się w roli arbitra między Kijowem a Moskwą, bo to, niestety, tylko sny o potędze. Możemy natomiast wskazywać Unii szerszy kontekst polityczny tej afery i podkreślać, że nie tylko (a może i nie głównie) o to chodzi. W tym zakresie gotów byłbym przyznać rację raczej Prezydentowi RP prof. Lechowi Kaczyńskiemu niż tym naszym politykom, którzy mówią w tej kwestii, że Polska leży równo po środku między Rosją a Ukrainą."

 

(Artykuł ukaże się w najbliższym numerze tygodnika "Gazeta Finansowa")

 

 

W Brukseli nocą zapowiadają -11 stopni, a na Bliskim Wschodzie zupełnie inny świat. Dosłownie przed samym wyjazdem piszę tekst dla jednego z tygodników.