PO jako struś, a Chlebowski do Canossy

                             ***

 

Oto przewodniczący Zbigniew Chlebowski ubrany w wór pokutny z głową posypaną popiołem i bardzo niewyraźną miną poszedł do Canossy. Canossą lidera parlamentarzystów PO było przyznanie naraz dwóch rzeczy, które dotąd - z wdziękiem słonia - dementował.  Po pierwsze: grozi nam kryzys. Po drugie: na pewno trzeba obniżyć w przyszłorocznym budżecie szacowany stopień wzrostu gospodarczego. Chlebowskiemu, gdy to przyznawał, nie drgnęła nawet powieka. Wczoraj była inna prawda objawiona, dziś jest inna. Jutro pewnie powie, że PO od roku już wieściło wielki kryzys gospodarczy i nie omieszka dodać, że to oczywiście wina PiS. Zostawmy jednak na boku tego mistrza kabaretu.

 

Poważniejszy przedstawiciel rządzącej formacji, choć chyba też nie do końca poważny, minister finansów Jacek Rostowski oznajmił wczoraj, że istotnie - jak mówił PiS, choć tego już oczywiście nie dodał - wzrost PKB będzie niższy i on szacuje go na 4 %. Osłupiałem. Rosati mówi 2,5 % Gomułka 2,5 - 3 %, a były minister, szef Rządowego Centrum Służb Strategicznych, obecnie eurodeputowany Kuźmiuk twierdzi, że będzie 2,8%.

 

Widać minister finansów uważa, że narodowi trzeba prawdę dawkować.

 

W każdym razie PO wciąż przypomina strusia, który chowa łeb w piasek, gdy dostrzega problemy…

 

                                                                                        ***

 

W przeciągu kilku dni na dwóch kontynentach odbyły się dwa szczyty - oba przez Polskę przegrane. W jednym przypadku - bo Polski w ogóle nie było, w drugim - bo Polska nie miała nic do powiedzenia, bo też nie chciała mieć nic do powiedzenia.

 

"Listopad - niebezpieczna dla Polaków pora" - ten XIX-wieczny cytat poniekąd spełnił się w listopadzie 2008 roku. Oczywiście przy zachowaniu wszelkich proporcji. Chodzi o szczyt Unia Europejska - Rosja, który odbył się we Francji na Lazurowym Wybrzeżu (Nicea) w ostatni piątek, a także wydarzenie, które miało miejsce trzy dni później: szczyt G20, czyli dwudziestu najważniejszych państw świata.

 

Zacznijmy od szczytu G20, który odbył się w Waszyngtonie - tyle, że bez udziału Polski. Ktoś naiwny mógłby wzruszyć ramionami i powiedzieć, że domaganie się dla naszego kraju miejsca na tym szczycie jest przejawem narodowej megalomanii. Ale skoro na tym szczycie znalazła się porównywalna z nami, gdy chodzi o potencjał demograficzny i mająca identyczną ilość głosów w Radzie UE, a także taką samą ilość mandatów w Parlamencie Europejskim Hiszpania, to dlaczego nie było tam Polski? Skoro były tam parokrotnie mniejsze od nas Czechy - czemu nas tam nie było? Niestety, nieobecność Polski w Waszyngtonie to spektakularny i smutny przykład bierności rządu Tuska w sferze polityki zagranicznej. Gdyby obecny rząd zainteresował się tym pół roku temu, a nie w ostatniej chwili mielibyśmy szansę zaistnieć na G20. Widać jednak, że dla ekipy PO-PSL priorytety są zupełnie inne.

 

Gdyby energię poświęconą na walkę z prezydentem RP, by uniemożliwić mu wyjazd na szczyt UE w Brukseli przeznaczono na walkę o polską obecność na G20… Nie ma co gdybać - rząd (a więc i Polska) w tej sprawie doznał porażki.

 

Na Côte d'Azur, w dawnym włoskim mieście Nizza (obecnie francuska Nice) prezydent Nicolas Sarkozy osobiście podarł i wrzucił do kosza - to metafora - dokument przyjęty przez Unię Europejską raptem dwa i pół miesiąca temu. Wówczas na specjalnym szczycie UE poświęconym agresji Rosji na Gruzję umówiliśmy się, że "zamrażamy" negocjacje z Moskwą dotyczące umowy o partnerstwie Unia - Federacja Rosyjska, dopóki Kreml nie wycofa wojsk z terytorium Gruzji. To był jeden, jedyny warunek. Rosja ani myślała go spełnić. Miedwiediew z Putinem plunęli Unii w twarz - a Sarkozy i przywódcy dwudziestu paru innych państw udawali, że pada deszcz. Honor zachowali jedynie prezydenci Litwy i Polski: Adamkus i prof. Kaczyński.

 

Niestety, w tej sprawie rząd Tuska również w ostatniej chwili zmienił front. Polski premier wyraził zgodę na kontynuowanie negocjacji z Rosją. Niestety, była to ze strony Polski jednostronna deklaracja. Nie dostaliśmy nic w zamian: ani od Unii Europejskiej ani od Rosji. Tymczasem polityka międzynarodowa przypomina trochę biznes: "coś" jest "za coś". Polityka zagraniczna to ulica dwukierunkowa, gdzie obie strony mają zagwarantowane korzyści. Z bliżej nieznanych powodów rząd Donalda Tuska preferuje w polityce międzynarodowej ruch jednostronny.

 

To, że ważne sprawy przegrywa ten rząd boli mnie umiarkowanie. Ale to, że przy okazji przegrywa Polska - boli mnie bardzo…

 

(tekst ten ukazał się równolegle w dzienniku "Polska - Gazeta Wrocławska")

 

Gdyby premier Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Włoch powiedział, podsumowując pierwszy rok swoich rządów, że największym sukcesem jego gabinetu było powstanie szkolnych boisk zostałby wyśmiany przez media, rozniesiony przez opozycję i byłby wdzięcznym tematem dla parodystów.

 

Ale Polska to nie Francja, Niemcy itd…