Chuligan Verheugen i Dyzma-Rostowski

A tak na marginesie. Co zrobił polski rząd, żeby zmienić tę sytuację? Czy interweniował w Komisji Europejskiej? Czy minister Kudrycka odpowiedzialna za badania naukowe, do niedawna eurodeputowana, zaprotestowała u, wciąż udającego głupka, komisarza Verheugena? Pewnie nie, bo i po co? Jeszcze by się Merkelowa pogniewała…

 

A co do Niemca - nie dość, że komisarz, to jeszcze chuligan.

 

                                                                                         ***

 

Rządowa gadka o euro w 2012 roku to kolejna propagandowa sztuczka PO. Zamiast mówić o problemach w gospodarce, wyraźnym spowolnieniu rozwoju gospodarczego, dramatycznym niewykorzystywaniu środków unijnych ekipa Tuska woli bajerować o eurolandzie. Dokładnie w myśl odwróconego porzekadła: "lepszy skowronek na dachu niż wróbel w garści".

 

Jasne jest, że lepiej pogawędzić o powszechnej szczęśliwości w związku z wprowadzeniem euro niż o tym, że w budżecie na 2009 rok przewidziano zaledwie 9,4 miliarda złotych dotacji z UE, gdy w budżecie Unii na lata 2007-2013 dla Polski ustalono kwotę 225 mld złotych... Oznaczać to może już za 3-4 lata prawdziwą katastrofę w zakresie wykorzystania dotacji unijnych. W tej sytuacji Nikodem Dyzma też by nawijał o strefie euro, a więc jego godny następca, minister finansów też to czyni….

 

                                                         

                                         ***

 

 

Jutro zjazd wyborczy PZPN. Z tej to okazji udzieliłem wywiadu portalowi Sportowe Fakty.pl. Tytuł tego wywiadu "Żaden z kandydatów nie jest idealny" jest też moim najkrótszym komentarzem odnośnie wyboru prezesa PZPN. Poniżej zapis tej rozmowy:

 

"Czy istnieje model idealnego, perfekcyjnego prezesa PZPN? Ryszard Czarnecki: Model zapewne tak: to człowiek związany ze środowiskiem piłkarskim, ale nieumaczany w afery, mający dobre kontakty międzynarodowe, ale niewiszący na pasku UEFA i FIFA, będący sprawnym menadżerem, mający doświadczenie w kierowaniu podmiotami gospodarczymi, ale jednocześnie wiedzący, że piłka to nie tylko biznes. Przy całej mojej sympatii dla każdego z kandydatów na prezesa PZPN żaden, oględnie mówiąc, idealny nie jest. Mówi się, że wybór nowego szefa piłkarskiej centrali to wybór jak najmniejszego zła. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem? - Żaden z kandydatów nie reprezentuje opcji reformatorskiej Związku. Nie spodziewam się więc jakiejś rewolucji czy moralnej sanacji w Związku po tych wyborach. Ale nowowybranemu prezesowi życzę, żeby był czymś więcej niż tylko "mniejszym złem". Kto jest pańskim faworytem w tej walce i dlaczego? - Faworytem był Kręcina, ale po postawieniu mu zarzutów prokuratorskich jego szanse się zmniejszyły. Myślę, że walcząc o prezesurę ma swój program "minimum", czyli obronę funkcji sekretarza generalnego PZPN. Zdecydowanym faworytem jest więc Grzegorz Lato. Prawdopodobnie nastąpi "układ" trzech kandydatów, którzy podzielą się miejscami we władzach: będzie to trójkąt Lato-Kręcina-Jagodziński. A pan nie żałuje teraz, że się poddał i zrezygnował z tej rywalizacji? - Poważnie potraktowałem własne zobowiązania, że prezes PZPN może być politykiem, ale nie czynnym działaczem partyjnym. W tej sytuacji - po wejściu do PiS uznałem, że nie powinienem kandydować. Nie wykluczam jednak startu w 2012 roku. Nie ma pan obaw, że wybór kogokolwiek z trójki Boniek-Kręcina-Lato, bo jednak Jagodzińskiemu daje się najmniej szans, wcale nie zmieni obrazu polskiej piłki? - Mam takie obawy, niestety. Dlaczego zależało panu i kilku innym kandydatom na zwycięstwie w wyborach? Stołek prezesa PZPN to posada, która przeciętnemu Kowalskiemu nie kojarzy się - delikatnie mówiąc - zbyt dobrze. - Miałem bardzo konkretny program naprawy polskiego futbolu. Miałem również poparcie wielu znanych i uczciwych osób w tym środowisku. Żałuję, że obecni kandydaci nie przedstawili w praktyce żadnego spójnego programu, bo pojedyncze, cząstkowe, oderwane pomysły programu nie zastąpią.

Jan Tomaszewski na łamach naszego serwisu mówił o Grzegorzu Lato: "Zamiast poprawy, będziemy mieli niezłe wesele. Grzegorza Laty nie oceniam jako piłkarza, a był nim wspaniałym, tylko jako działacza. A na tej płaszczyźnie, to kompletna kompromitacja!". Tomaszewski przesadza?

 - Ocena bardzo surowa. Życzę Jankowi, ale także Grzegorzowi i całej polskiej piłce, żeby się jednak mylił. Odejście Michała Listkiewicza to prywatny sukces Mirosława Drzewieckiego, który długo o to zabiegał?

 - Nie, w samym środowisku piłkarskim szereg działaczy doszło do wniosku, że - mówiąc językiem bokserskim należy "zejść z linii ciosu" i wystawić innego, mniej kontrowersyjnego kandydata. Zresztą sam Listkiewicz był już bardzo zmęczony i chciał zrezygnować. Odwodzili go od tego nie tyle polscy działacze, ale raczej ludzie z UEFA FIFA, którzy lubią stabilizację. Minister sportu, który przegrał, póki co, batalię z PZPN - usiłuje mieć jakiś sukces, dlatego głosi wszem i wobec, że "Listek" odchodzi dzięki ministrowi.

A jak pan ocenia pracę Listkiewicza jako prezesa PZPN w ostatnich latach? Z jednej strony afery korupcyjne, z drugiej - organizacja Euro 2012...

- Na podwórku krajowym - poległ, bo nie umiał, nie potrafił powalczyć z korupcją. Bądźmy jednak sprawiedliwi: również dzięki niemu mamy Euro 2012, a także dobry okres gry reprezentacji, która dwa razy pod rząd awansowała do Mistrzostw Świata (Listkiewicz był pierwszym prezesem w historii PZPN, który prowadził Związek, gdy biało-czerwoni awansowali do MŚ dwa razy z rzędu) oraz historyczny awans do finału Mistrzostw Europy. A więc według ocen szkolnych dwója za brak reakcji na korupcję, piątka za sukcesy międzynarodowe. Średnia wychodzi ponad 3, choć w oczach kibiców tak różowo to nie wygląda."

Informowałem już na blogu o skandalicznej decyzji niemieckiego komisarza Güntera Verheugena o "zniemczeniu" nazwy programu Unii Europejskiej "Copernicus" na "Kopernikus" oraz bredniach, które wypowiadał, np. jakoby Kopernik był Niemcem (!), a Toruń miastem niemieckim (!).

 

Ciekawe kulisy tej decyzji ujawnił w rozmowie ze mną prof. dr hab. Janusz Zieliński z PAN, przedstawiciel Polski (w randze zastępcy członka naszej dwuosobowej delegacji) w unijnym programie Galileo. Otóż decyzja niemieckiego komisarza zapadła z pominięciem stosownych procedur i nie była w ogóle omawiana wśród przedstawicieli krajów członkowskich UE. Niemiec, wbrew literze prawa stworzył fakty dokonane. Oczywiście, była to świadoma decyzja niemieckiego przewodniczącego Komisji Europejskiej. Wiedział, że gdyby postawił tę sprawę na forum programu przedstawiciele Polski by ją oprotestowali.