J.K. Bielecki polskim komisarzem?

Kadencja Komisji Europejskiej w obecnym składzie kończy się wraz z 5-letnią kadencją Parlamentu Europejskiego. Po wyborach europejskich (pierwszy weekend czerwca 2009) rządy 27 państw członkowskich mają wybrać nowy skład Komisji i nowego szefa KE. Nowym przewodniczącym Komisji Europejskiej ma szansę pozostać obecny przewodniczący - Portugalczyk Barroso. Jest pewne, że obecny polski komisarz Danuta Huebner nie uzyska ponownego mandatu ze strony obecnego rządu (poprzednia rekomendacje uzyskała od lewicowego rządu Marka Belki).

 

Ewentualny wybór J. K. Bieleckiego (na polskie miejsce) do KE wiązałby się też z innym ułożeniem europejskich puzzli w biało-czerwonym wydaniu. Dotychczasowy potencjalny kandydat na polskiego komisarza, europoseł Janusz Lewandowski mógłby być desygnowany - ewentualnie, jeżeli byłaby taka możliwość - na szefa europarlamentu z ramienia grupy politycznej EPP-ED. Nie chodzi tu jednak o docenienie Lewandowskiego, który pozwala sobie dość często w mediach na krytyczne uwagi wobec rządu Tuska (na przykład, gdy chodzi o zbyt wolną prywatyzację czy zgodę na narzucenie nam przez UE niekorzystnych limitów CO2), ale zablokowanie Jerzego Buzka. Bowiem Tusk i jego otoczenie obawiają się, że były premier, a obecnie europoseł PO, mający najlepszy indywidualny wynik w wyborach europejskich 2004, świetnie wypadający w mediach mógłby być realną alternatywą dla Tuska wewnątrz PO jako kandydat w wyborach prezydenckich 2010 - oczywiście, prowadząc dyskretną roczną kampanię jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego.

 

Sam Jan Krzysztof Bielecki ponoć nie mówi "nie", choć na pewno nie chce wziąć pierwszej lepszej teki w Komisji Europejskiej (w grę wchodziłyby portfolia ekonomiczne, najlepiej połączone z funkcją jednego z 4 wiceszefów Komisji Europejskiej) - w obecnej kadencji KE nowe kraje członkowskie Unii mają jednego wiceszefa: Estończyka.

 

Bardzo natomiast spadły szanse na jakiekolwiek stanowisko w administracji europejskiej (polski komisarz, szef europarlamentu, a nawet szef delegacji PO w ramach EPP-ED) dla europosła Platformy Jacka Saryusza-Wolskiego, b. wiceprzewodniczącego PE, a obecnie przewodniczącego prestiżowej Komisji Spraw Zagranicznych PE i przewodniczącego delegacji polskiej w EPP-ED).

 

Oczywiście ten mecz będzie się toczył jeszcze długo, do późnej wiosny 2009 włącznie.

 

 

                                                                                         ***

 

Opublikowałem właśnie krótki tekst o swoistym minimalizmie w polskiej polityce zagranicznej, który jest udziałem szeregu naszych polityków z różnych stron sceny politycznej. Oto pełny tekst tego felietonu:

 

"Istotnym problemem polskiej polityki, w tym naszej polityki zagranicznej są politycy-minimaliści. To ludzie, skądinąd z różnych stron sceny politycznej (choć procentowo wyraźnie góruje obóz rządzący), którzy wyznają dla Polski program-minimum: wystarczy być. Nie musimy być silni - bo przecież to się nie spodoba. Nie możemy "wychodzić przed orkiestrę", mieć własne koncepcje, pomysły na Europę - bo to narazi nas na konflikty z "możnymi" Unii. Bo program-minimum wyraża się maksymą "lepiej siedzieć cicho" albo też "cicho jedziesz, dalej zajedziesz". Programowo nasi minimaliści są w sojuszu ze zmutowanymi pacyfistami, którzy głoszą stare, ale dla nich jakoś jare: "niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś spokojna". Co prawda w dobie globalizacji ta doktryna głupawego izolacjonizmu nie jest warta funta kłaków, ale widać pasuje do obrazu Polski nieaktywnej, nie zgłaszającej aspiracji do bycia rozgrywającym na arenie międzynarodowej - Polski przekonywującej Europę, że - Boże broń! - nie ma własnych interesów. Bycie minimalistą w polityce polskiej jest, co prawda, intelektualnym obciachem i jest niezgodne z naszym narodowym interesem - ale jakże się opłaca. Minimaliści bowiem mają zwykle bardzo dobrą prasę - zarówno w kraju, jak i (zwłaszcza!) poza jego granicami. Minimalizm łatwo ubrać w togę zdrowego rozsądku albo surdut realizmu. Minimaliści prezentują się jako zwolennicy europejskiej jedności i ścisłej współpracy z innymi państwami, w przeciwieństwie do maksymalistycznych awanturników i oszołomów. Minimalistom nikt - albo prawie nikt - nie zarzuci, że prowadzą Polskę do konfrontacji czy obniżają prestiż Rzeczpospolitej w świecie... Przeciwnie: propaganda minimalistyczna głosi, że to właśnie minimaliści są gwarantem pozycji Polski w świecie: wszyscy ich lubią, chwalą, ze wszystkimi żyją dobrze, nikomu nie sprawiają przykrości czy kłopotu. Minimaliści zyskują recenzje zagraniczne, że "są dobrymi polskimi patriotami"... To się zgadza z takim oto myśleniem, że "oceniaczami" naszego patriotyzmu są patrioci... niemieccy, francuscy czy belgijscy. Minimalistów chętnie zapraszają media: są przecież reprezentantami nurtu "zdroworozsądkowego" i przeważnie ładnie mówią. Ładnie - czyli "na okrągło". Zwolennicy programu minimalistycznego są odtwórczy: sami niczego własnego nie wymyślą, nic nie stworzą, własne koncepcje to dla nich pojęcie ze Słownika Wyrazów Obcych. Oni tylko powtarzają komunały za państwami od nas ważniejszymi czy bogatszymi. Im w europejskim chórze raźniej - na ich arie solowe nie ma co liczyć. Minimaliści mają duży respekt dla niemieckich czy francuskich dyrygentów tego chóru: nie chcą sprawiać kłopotu, tym bardziej, że kapelmajster ma pałkę w ręku. Minimaliści są wśród nas. Są ich całe tabuny. Oni dziś krzyczą, że to Gruzja jest winna, że ją Rosja napadła albo, że nie ma sensu upierać się przy swoim w relacjach z Niemcami, bo na Niemców jesteśmy skazani etc. etc. Minimaliści to szkodnicy i obiektywnie rzecz biorąc sprzyjają Moskwie czy Berlinowi. Najgorzej, że sami o tym nie wiedzą..."

(tekst ten ukazał się w ostatnim numerze pt. "Minimaliści" w tygodniku "Gazeta Polska")

W kuluarach PO mówi się po cichu - ale coraz głośniej - o nowym poważnym kandydacie na polskiego komisarza w Komisji Europejskiej. Dotychczasowe potencjalne kandydatury eurodeputowanych Platformy: Janusza Lewandowskiego, Jana Olbrychta ponoć tracą blask. W wyścigu do teki w Brukseli cichym faworytem staje się były premier i przyjaciel (nie tylko z boiska) obecnego premiera prezes PKO S.A. Jan Krzysztof Bielecki.