Dług publiczny w Polsce przekroczył już dawno granicę zdrowego rozsądku, ale to tylko część prawdy. Problem jest głębszy: nasz model finansowania państwa został zabetonowany w taki sposób, by utrwalać uzależnienie od pieniądza pożyczanego z odsetkami.
W praktyce wygląda to tak: rząd, aby zrealizować wydatki, od emerytur po inwestycje infrastrukturalne, emituje obligacje, czyli zaciąga dług na rynkach finansowych. Kupują je instytucje prywatne, banki, fundusze inwestycyjne, a nawet zagraniczne rządy. W zamian pobierają nie tylko zwrot pożyczonej kwoty, ale również odsetki, które stają się stałym obciążeniem budżetu.
To oznacza, że każda szkoła, szpital, droga czy program społeczny finansowany w ten sposób jest opłacony nie raz, lecz dwa czy trzy razy. Najpierw w formie samej inwestycji, a potem w formie odsetek, które nie trafiają do ludzi, lecz zasilają prywatne instytucje finansowe. W efekcie obsługa długu staje się jedną z największych pozycji w budżecie państwa a po wielu latach większą niż wydatki na zdrowie czy edukację.
To mechanizm, który działa jak niewidzialny podatek. Tyle że nie jest on zapisany w ustawach, tylko w samym modelu finansowania państwa. Niezależnie od tego, kto wygra wybory, odziedziczy nie tylko urzędy i gabinety, ale także gigantyczny dług i zobowiązania wobec rynków finansowych. Finansowe kajdany są zakładane na całe dekady, a ich poluzowanie wymaga odwagi, której politycy zwykle nie mają, bo każda próba reformy uderza w potężne interesy.
Warto też zauważyć, że ta konstrukcja długu jest w dużej mierze wynikiem politycznych decyzji z przeszłości. Państwo ma przecież narzędzia, by finansować część swoich wydatków inaczej, na przykład poprzez emisję suwerennego pieniądza na cele publiczne, tworzenie banków państwowych inwestujących w infrastrukturę bez pośredników, czy emisję obligacji kierowanych wyłącznie do ludzi. Takie rozwiązania istnieją w różnych formach w Kanadzie, Japonii, a w przeszłości funkcjonowały również w Polsce.
Dlaczego więc wciąż wybieramy najdroższą opcję, finansowanie długu przez prywatnych pośredników? Bo w tym systemie zawsze są tacy, którzy zarabiają na utrzymywaniu status quo. Dług to dla nich nie problem, lecz źródło dochodu. A dla nas? To niewidzialny ciężar spłacany w podatkach, w cenach produktów i usług, w rosnących kosztach życia.
Naprawa państwa musi zacząć się od uwolnienia budżetu z tych kajdan. Bo jeśli fundamentem systemu jest dług, to fundamentem polityki będzie ciągłe poszukiwanie pieniędzy na jego spłatę, kosztem każdego z nas. Państwo, które zamiast służyć ludziom, służy wierzycielom, staje się państwem w niewoli.
Żeby wydobyć się ze studni zadłużenia, Państwo może skierować do swych obywateli ofertę obligacji komunalnych lub takich, których adresatem będzie wyłącznie wewnętrzny zasób finansowy. Z tego wykupu, może powoli, z mozołem regulować zobowiązania lichwiarskie, wyprowadzając ze spirali zadłużenia. To operacja na lata, a okres spłaty jest pochodną wielkości zadłużenia zagranicznego. Pomocnym w tym przypadku jest suwerenna polityka monetarna ale i fiskalna. Część środków z tych obligacji musi być skierowana na rozwój rodzimej gospodarki.
Problem z realizacją jest taki, że społeczeństwo musi być świadome, przygotowane i zdeterminowane do walki o niezależność finansową swego Państwa i wiąże się ze znacznym poświęceniem i obniżeniem standardu życia obywateli. To taka wojna bez rozlewu krwi. Na takie poświęcenia w tak rozbitym, jak dziś społeczeństwie niestety nie ma co liczyć. Nie ma również z powodu wpływu zakłamanych mediów, które służalczo wobec obcej agentury obrzydzą ludziom tego typu propozycje wskazując na katastroficzne skutki. Wspomnieć też należy chociażby o obcych bankach panoszących się w Polsce, bankach wyprzedanych za Balcerowiczowskie grosze. Te będą sypać piach w tryby programu naprawy finansów. Niestety mają moc narzędzi, Polaków oszczędności, ich zobowiązania oraz wsparcie Rothshildowej finansiery. Polskę "za jaja" trzymają też depozytariusze polskiego złota, jeden w City of London, drugi za oceanem Atlantyckim.
Moje mrzonki o powyższych obligacjach pozostawiam raczej w sferze niewykonalnych scenariuszy.
Poruszasz bardzo ważny wątek Mrówka — finansowanie długu ze źródeł wewnętrznych. Emisja obligacji kierowanych wyłącznie do obywateli (czyli de facto zastąpienie wierzyciela zagranicznego wierzycielem krajowym) to mechanizm, który w różnych wariantach stosowały m.in. Japonia czy Włochy. Ma on dwie podstawowe zalety: odsetki zostają w gospodarce krajowej, a wierzyciel nie ma politycznej siły narzucania państwu decyzji.
Masz jednak rację, że w Polsce obecnie warunki społeczne i mentalne są do tego bardzo trudne. Wymagałoby to nie tylko przygotowania prawnego i ekonomicznego, ale przede wszystkim odbudowania zaufania obywateli do państwa. Bez wiary, że te pieniądze będą wykorzystane sensownie — na inwestycje w gospodarkę, a nie na bieżące rozdawnictwo — obligacje krajowe będą miały niewielki popyt.
Do tego dochodzi problem „pasa transmisyjnego” mediów i systemu bankowego. Zagraniczne banki, które dziś kontrolują dużą część naszego rynku finansowego, rzeczywiście mogą torpedować takie inicjatywy — mają zarówno instrumenty finansowe (polskie oszczędności, kredyty), jak i wsparcie międzynarodowych struktur finansowych. A do tego dochodzi kwestia polskiego złota ulokowanego w Londynie i USA, co symbolicznie pokazuje, jak daleko jesteśmy od pełnej niezależności monetarnej.
Dlatego to, o czym piszesz, jest możliwe, ale wymagałoby wcześniejszych kroków: odbudowy suwerennej polityki monetarnej (NBP musi być faktycznie niezależny i zdolny do emisji pieniądza pod potrzeby krajowe), ograniczenia wpływu zagranicznych banków, stworzenia przejrzystego planu spłaty zadłużenia oraz kampanii społecznej pokazującej sens wyrzeczeń.
I tu wracamy do sedna całego cyklu moich wpisów: bez gruntownej naprawy państwa — prawa, instytucji, mechanizmów finansowania — każda taka inicjatywa pozostanie w sferze „mrzonek”. Problemem nie jest tylko sam dług, lecz system, w którym dług jest podstawą istnienia pieniądza. Dopóki tego fundamentu nie zmienimy, Polska będzie żyła według scenariusza pisanego w gabinetach wierzycieli.