Polskie porządki nad Niemcami we Wrocławiu

 
"Skandal, proszę Państwa. Absolutny skandal. Rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, Robert Olkiewicz, dopuścił się rzeczy niewybaczalnej: odwołał dyrektora Centrum im. Willy’ego Brandta... bez wcześniejszego zapytania Niemców o zgodę. Co gorsza – zrobił to samodzielnie, jakby był rektorem jakiejś polskiej uczelni publicznej, a nie menedżerem jednej z niemieckich filii kulturalno-edukacyjnych w Breslau.

DAAD – Niemiecka Centrala Wymiany Akademickiej – jest głęboko zaniepokojona. Utrata zaufania. "Vertrauensbruch". A jak wiadomo, jeśli Niemiec traci zaufanie, to sytuacja jest o wiele poważniejsza niż zwykła awantura akademicka. To już prawie kryzys dyplomatyczny – z wpisem w kajecik i dzwonieniem do Berlina.

Czym zawinił rektor? Otóż śmiał podjąć decyzję o zmianie kierownictwa placówki finansowanej w części przez niemiecką instytucję, nie pytając jej o pozwolenie, czyli nie oddając suwerenności akademickiej w ręce zza Odry. A przecież przez 23 lata wszystko działało jak trzeba: Niemcy płacili, Niemcy decydowali, a polska uczelnia dzielnie udawała, że to współpraca partnerska.

W centrum tej historii stoi postać niemal pomnikowa: prof. Krzysztof Ruchniewicz, człowiek tak głęboko związany z Niemcami, że nie sposób już odróżnić, czy reprezentuje interesy polsko-niemieckiego dialogu, czy może tylko jedną ze stron. Lista jego niemieckich afiliacji jest dłuższa niż niejedna ustawa sejmowa: rady, fundacje, komisje, kuratoria – wszystko, co zaczyna się na „Stiftung” albo kończy na „für Verständigung”. Gdyby dziś Niemcy postanowili tworzyć w Polsce Instytut Niemieckiej Racji Stanu, on już miałby gotowe logo i listę wykładowców.

Ale zostawmy już te subtelności. Fakty są takie: dyrektor Centrum, które miało być „mostem” między Polską a Niemcami, odszedł, bo nie dogadał się z polskim rektorem, a niemiecka strona uznała to za akt barbarzyństwa. Wszystko przez 193 euro. Tak, tyle miały wynosić odsetki, które prof. Ruchniewicz chciał wypłacić stronie niemieckiej z publicznych pieniędzy. Bo przecież nie wypada, by DAAD czekało miesiąc na niewykorzystaną dotację. Toż to obraza majestatu. 

Tak właśnie kończy się „zaufanie” w stosunkach polsko-niemieckich: jeśli nie oddasz im kluczy do własnego domu – to znaczy, że zniszczyłeś most porozumienia.

A Uniwersytet Wrocławski? Zamiast bronić swojej autonomii, próbuje kluczyć, tłumaczyć, chować się za rzecznikami i suchym komunikatem. Tymczasem rada kuratorów CSNE, złożona w dużej mierze z niemieckich intelektualistów i ich sympatyków, pod wpływem „wstrząsu” po decyzji rektora, niemal w całości podała się do dymisji. Symboliczny gest? Nie. To raczej sygnał, że skoro Polacy nie chcą prowadzić instytucji na niemieckich warunkach, to Niemcy sobie ją przeniosą gdzie indziej. Może nawet do Lipska.

A gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, kim naprawdę jest prof. Ruchniewicz, niech sięgnie do jego dorobku. To właśnie jego centrum – ramię w ramię z Konferencją Ambasadorów RP – postulowało likwidację Instytutu Strat Wojennych i rozliczenie zespołu Arkadiusza Mularczyka, który zajmował się reparacjami. Mało? W tym samym opracowaniu zaproponowano coś absolutnie genialnego z punktu widzenia niemieckich interesów: stworzenie raportu wyceny niemieckiego mienia prywatnego przejętego przez Polskę po wojnie.

Czyli rozliczamy się za zniszczenia Warszawy i Auschwitz, ale zanim przejdziemy do sum, to może najpierw zwróćcie nasze "domen und kamienicen, co myśmy wam zabralen". Ktoś tu chyba zamienił daty w kalendarzu. Rok 2025, ale duch 1939 jakby znajomy.

W nagrodę za ten bezcenny wkład w "dialog" polsko-niemiecki, profesor otrzymał nowe stanowisko – dyrektora Instytutu Pileckiego, czyli instytucji mającej badać zbrodnie totalitaryzmów. O ironio, jakże godnie: człowiek zasłużony w demontażu polskich roszczeń wobec Niemiec, teraz ma badać… niemieckie zbrodnie.

Jeśli to nie jest symbol nowej polityki historycznej, to nie wiem, co nim jest.

Rektor Olkiewicz może i zdemolował centrum, ale przynajmniej przypomniał, że Uniwersytet Wrocławski to nie Reichsuniversität Breslau 2.0, a polskie uczelnie powinny słuchać własnych senatów, nie niemieckich kuratorów. Szkoda tylko, że większość środowiska akademickiego nadal milczy – może czekają, aż Bruksela powie im, czy rektor miał prawo działać bez zgody Berlina.

Bo jak wiadomo, w polskim uniwersytecie najpierw sprawdza się niemiecką opinię, dopiero potem Konstytucję Rzeczypospolitej.

Naprawdę, to jest dramat, że na własnej piersi wyhodowaliśmy takich Ruchniewiczów.

A swoją drogą. Teraz Niemcy mogą nam pisać w polskojęzycznych mediach swoje teksty. I tyle. 6 listopada 39' tak się z polskimi profesorami nie cackali w Krakowie. Pamiętamy Sonderaktion Krakau. Pamiętamy..."

https://www.facebook.com/share...(link is external)