U stóp Andów

Na krajowym lotnisku jednego z trzech największych miast Peru - Cuzco (Cusco) wita nas temperatura... 9 °C. A więc kilkanaście mniej niż wczoraj w Limie. Te różnice temperatur są mało sympatyczne. W porcie lotniczym gra peruwiański "band", niemal identyczny, jak dziesiątki takich, które grały w polskich miastach 20 lat wstecz. Kobiety-Indianki chodzą w szerokich kapeluszach i mają wielobarwne poncza. Jest głośno i kolorowo. Czy takie właśnie jest Peru?

Z lotniska w Cuzco ruszamy samochodem w kierunku Machu Picchu - wizytówki tego andyjskiego kraju, miasta zbudowanego w połowie XV wieku, nazywanego tu "Maravilla del Mundo", czyli "cudem świata". Droga pnie się w gorę, dopiero potem zacznie opadać: nic dziwnego, skoro Cuzco położone jest 3600 m npm., a Machu Picchu "tylko" 2400 m. Jedziemy ze starszym Indianinem, który ma w nosie liczne tablice ostrzegające przed niebezpieczną jazdą. Jeszcze nigdy w życiu (znowu) nie byłem tak wysoko...

 

 

 

 

Pobudka
o 3.30 rano - tak, aby zdążyć na samolot o 5.50 do Cuzco. Jedziemy
nocną Limą i widzimy "nocnych ludzi" - pojedynczy ludzie idą do pracy,
jakaś starsza para pcha wózek, z którego za dwie, trzy godziny będą
sprzedawać jedzenie i napoje. Startujemy z Nacional Aeropuerto - do
Cuzco lot trwa godzinę, leci się nad ośnieżonymi górami, tuż przed
lądowaniem dosłownie ciut, ciut nad nimi: wydaje się, że jest to raptem
kilkadziesiąt metrów. Robi to wrażenie. Jeszcze nigdy nie leciałem aż
tak blisko wierzchołków gór.