Dziasiaj 77-ta rocznica rozpoczęcia deportacji na Syberię

10 lutego 1940r., z terenów II Rzeczypospolitej, zajętych przez sowieckie wojska, władze ZSRS rozpoczęły masowe deportacje ludności polskiej na Syberię. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze uznał deportacje za zbrodnię ludobójstwa. Od tamtego czasu minęło już 76 lat. A od czasu, gdy mamy wolną Polskę minęło już lat 26. Niestety w wolnej Polsce Sybiracy nie otrzymali nawet symbolicznego zadośćuczynienia za doznane na Syberii krzywdy i cierpienia. W poprzedniej kadencji, grupa posłów PiS zgłosiła projekt Ustawy w tej sprawie. Platforma Obywatelska, mająca wtedy większość w Sejmie odrzuciła ten projekt. Argumentując, że odszkodowania powinna wypłacić Federacja Rosyjska.
Obecnie Platforma, na szczęście już nie ma większości z Sejmie.

Zgłaszam, więc apel, propozycję do posłów PiS, aby powrócić do tamtej inicjatywy.

A poniżej jedna z historii, które wydarzyły się wtedy tam daleko na wschodzie, na ‘nieludzkiej’ ziemi jak to określił kiedyś Józef Czapski. Historia, która odsłania chwilę z tamtego czasu i okrucieństwo losu, jaki zgotował ludziom (a szczególnie dzieciom) system komunistyczny, który nazywał siebie ‘najlepszym z ustrojów’.
------------------------------------------------------------------------------------------------
To było tam, na Uralu. Nad rzeką Wiatką, która płynęła przez wieś Byz. Chłopiec pasł kozę. Miał osiem a może dziesięć lat. Teraz już nie wiadomo. Chłopców w wieku powyżej 12 lat zabierali do Komsomołu i wywozili do pracy na daleką Syberię. Więc ich rodzice, aby tego uniknąć, odejmowali rok albo dwa przy podawaniu daty urodzenia. Po wielu latach, już w Polsce wynikła z tego zabawna sytuacja. Przy porównywaniu dokumentów, okazało się, że różnica wieku pomiędzy starszym bratem a młodszą siostrą, wynosi tylko 3 miesiące. Dziewczęta w mniejszym stopniu niż chłopcy, zagrożone były tą komsomolską deportacją.
I tego dnia, tam nad Wiatką, gdy chłopiec pasł kozę, była już jesień. Koza pasła się spokojnie na miedzy, ciągnąc za sobą sznurek. Przedtem, gdy w domu pojawiła się koza a chłopiec był mniejszy, ten ciągnący się teraz po ziemi koniec sznurka, jego mama obwiązywała wokół pasa. Żeby koza nie uciekła. Teraz już nie było takiej potrzeby. Był na tyle duży, że był w stanie kozę dogonić i złapać gdyby chciała uciec.
Pasienie kozy dla chłopca w wieku 8 - 10 lat, to nie jest zbyt atrakcyjne zajęcie. Ale od czasu jak koza była w domu, to było też mleko. A to robiło różnicę. Bo przedtem mleka nie było. To znaczy było, ale nie dla wszystkich. Tylko mleko z piersi dla małej siostry, która urodziła się już tutaj na Byzu. I ich mama, idąc na cały dzień do pracy na kołchozowe pola, zostawiała to mleko w garnuszku, na parapecie okna. Zostawiała z przykazaniem, że jak siostra będzie głodna i będzie płakać to on ma ją tym mlekiem nakarmić. Ale tam na Uralu wszyscy byli głodni. On też był głodny. I to mleko, stojące w garnuszku, na oknie, stanowiło pokusę, której głodne sześcioletnie dziecko nie mogło się oprzeć. I zdarzało się, że zamiast dać siostrze, tak jak mama kazała, sam wypił to mleko. A siostra płakała. I słysząc ten płacz miał wyrzuty sumienia. Normalnie ludzie nie pamiętają smaku mleka matki. On ten smak zapamiętał na całe życie. To mleko było słodkie.
Niedaleko miedzy, na której byli razem z kozą, rosła jabłoń. Koza pasła się spokojnie a na jabłoni, mimo że była już późna jesień, wisiało jeszcze jabłko. Jedno i wysoko. Długo rzucał patykami. W końcu, za którymś razem trafił i jabłko spadło.
Teraz też był głodny, ale jabłka nie zjadł, tylko schował je do kieszeni. Żeby zanieść je do domu, siostrze, która kiedyś płakała z głodu a mleka w garnuszku na parapecie okna już nie było. Chęć zadośćuczynienia za tamtą winę nie pozwoliła mu zjeść tego jabłka. Mimo, że był głodny a jabłko pachniało. Trzymał je nadal w kieszeni, aby dać siostrze, gdy będzie już w domu.
Ale o tym jabłku, które trzymał w kieszeni, wiedzieli jeszcze inni. Tam na Byzu mieszkali nie tylko zesłańcy z Polski. Tam byli również Ukraińcy, Tatarzy a także miejscowi Rosjanie i miejscowe, rosyjskie dzieci. Dla dzieci polskich zesłańców, ich rosyjscy rówieśnicy to były ‘pacany’. Dzisiaj to określenie wydaje się nie na miejscu, ale wtedy i tam, nie nikt nie myślał o tym, aby nie urazić czyichś narodowych uczuć. I te ‘pacany’, czyli kilku miejscowych rosyjskich chłopaków widziało, jak strącił jabłko. I zobaczyli też, że tego jabłka nie zjadł tylko schował do kieszeni.
Oni też byli głodni.
Bronił się i krzyczał, gryzł i kopał. Ale było ich kilku i byli silniejsi. I do domu przyszedł bez jabłka dla siostry.
Gdy, po wielu latach, niedługo przed śmiercią, wspominał tamten straszny czas, w głosie jakby dało się słyszeć żal i usprawiedliwienie . Że nie udało mu się odkupić swojej winy tym jabłkiem.