I I II SOLIDARNOŚĆ

Moje spotkanie z Solidarnością zaczęło się na początku września 1980. Znalazłem się w grupie 16 osób, które zawiązały Komitet Założycielski w Mera-KFAP w Krakowie. Na początku następnego roku odbyły się wybory do Komisji Zakładowej. Z działów pomocniczych takich jak dział Głównego Mechanika i działu Głównego Energetyka utworzono Komisję Oddziałową. W naszej Komisji mieliśmy 1 przedstawiciela do Komisji Zakładowej. Ja zostałem przewodniczącym tej komisji. Największym i wszechstronnym działaczem w naszej organizacji zakładowej był Roman Hnatowicz. Na jesieni 1981 gdy dotychczasowy przewodniczący Komisji Zakładowej Stanisław Kracik (późniejszy wojewoda z PO) przebywał na przedłużającym się zwolnieniu, chyba chorobowym, Pan Roman zaproponował mi, abym go zastąpił, gwarantując swą pomoc. Jego propozycja była dla mnie wyróżnieniem, ale odmówiłem, bo propozycja mnie przerastała. W listopadzie dostałem wezwanie w trybie alarmowym jako rezerwista wojskowy, aby natychmiast zgłosić się do siedziby gminy. Stamtąd przewieźli nas do szkoły w Skale. Na drugi dzień zakwaterowali nas w kompanii specjalnej przy ul. Ułanów w Krakowie. Jest smętna jesień, rezerwa się nudzi.
Oficerem dyżurnym jednostki zostaje oficer o nazwisku Kania (pamiętam, bo takie nazwisko nosił I Sekretarz PZPR). Na jego drodze pojawia się jeden z rezerwistów przyłapany jak wraca z alkoholem. Zatrzymany jest przez służbę wartowniczą. Po tym zdarzeniu przychodzi ów oficer i zarządza zbiórkę, aby sprawdzić obecność. Bardzo delikatnie mówiąc jest rozgardiasz. Zaczyna sprawdzać listę obecności, jedni wchodzą, drudzy wychodzą, w pewnym momencie gaśnie światło, fruwają trampki. Wściekły oficer robi odwrót. Jest czas na kolację. Kompania odmawia posiłku dopóki nie wróci zatrzymany kolega. Zostaje wezwany dowódca kompanii, ale o dziwo ma na twarzy ukrywany uśmiech. Za kilka dni na początku grudnia wizytuje kompanię dowódca dywizji gen. Marian Zdrzałka. Każdy z rezerwistów może porozmawiać z nim w cztery oczy. Na rozmowę idę ja. Tłumaczę mu, że chciałbym jak najszybciej wrócić do cywila, ponieważ mam 2 małych dzieci, przysięgę brata i jestem członkiem Solidarności nie wierzącym w propagandę rządową. Ku naszemu zdziwieniu wypuszczają całą kompanię do cywila 11.12.1981.
Noc z 12 na 13 grudnia spędzam z żoną i 6-letnim synem w pociągu do Wrocławia, jadąc na przysięgę do brata, który odbywa służbę wojskową w Oleśnicy.
14.12 przychodzę do pracy, biuro Solidarności zamknięte - oczekiwanie, niepokój. Roman Hnatowicz jest internowany, zabrakło przywódcy. Kolega Ludwik dał mi plakietkę z napisem Solidarność, wpinam ją w klapę. Nosiłem ją aż do jednej z sobót kwietnia 1982, gdy zostałem wezwany do kierownika. Zastępowałem wtedy brygadzistę, który był na wolnym przed emeryturą.
Kara, tak nazywał się ten kierownik, przedstawił mi oficera SB. Był to facet ok 30 lat, średniego wzrostu, z czarnym wąsikiem. Udaliśmy się do gabinetu dyrektora zakładu. Po krótkiej rozmowie nie wyraziłem zgody zostać TW, pojechaliśmy suką na komendę MO na ul. Mazowiecką, gdzie wsadzili mnie do klatki na końcu korytarza, następnie do aresztu przy ul. Batorego. Zachowałem spokój, miałem ulotki przy sobie, nie byłem rewidowany, może dlatego, że byłem w drelichowym roboczym ubraniu. Rewizję w moich szafkach w pracy milicja zrobiła dopiero w poniedziałek rano, gdy koledzy je wcześniej wyczyścili. Dlatego skończyło się tylko na kolegium przy ul Lubelskiej.
Choć po kilku latach od byłego pracownika dowiedziałem się, że to miała być tzw. pokazówka na terenie zakładu.

Ok. roku później mennica państwowa wybija srebrna monetę z wizerunkiem naszego papieża Jana Pawła II. Na grupę z działów pomocniczych przypadają 3 monety. Jest losowanie, monetę wylosowuje kierownik będący I sekretarzem POP, majster który jest II sekretarzem i działacz związków branżowych.

W styczniu 2016 z klubowiczami GP wybrałem się pod Parlament UE do Strasburga dla wsparcia rządu RP. Przez cały dzień marzliśmy przed jego gmachem. Czasami któryś z euro deputowanych przyniósł herbatę w termosie. Na wieczór posłowie po kilka osób wprowadzali nas na galerię dla widzów. Wszedłem tam z przedostatnią grupą, a jako pierwszą która została stamtąd wyproszona przez przewodniczącego Martina Schulza za oklaski pod adresem naszej pani premier Szydło i innych euro deputowanych, którzy wyrażali się pozytywnie o polskiej demokracji.

Obecnie jednym z postulatów Solidarności jest emerytura ze względu na staż pracy 35 i 40 lat. Ja się z tym zgadzam, bo to jest okres optymalny, a pracownik powinien sam decydować, czy chce dalej pracować. Gdy poprzednia władza wprowadzała podwyższony wiek emerytalny do 67 lat, zwracałem się do Komisji KK Solidarności z postulatami, aby zawalczyła przynajmniej o prawo emerytury po 45 latach pracy. Następnie swoje postulaty poparłem oficjalnym pismem swej organizacji zakładowej. Gdy 2 lata temu na styczniowym opłatku był Piotr Duda, przypomniałem o tym. On odparł krótko, że postulatami jest 35 i 40 lat pracy. Nie wiem, czy chcą złapać królika , czy tylko chcą go gonić. Przeraża mnie ta zmowa milczenia nad ludźmi, którzy do emerytury pracują nawet 52 lata, a jednym z haseł Solidarności było "Nie chcemy pracować do śmierci". Brzmi to jak ironia. Wiem, że nie na wszystko stać budżet, ale od czegoś trzeba zacząć. Miesiąc temu rozmawiałem z kolegą Antkiem, który przeszedł na emeryturę po przepracowaniu 49 lat. Ostatnie jego zarobki w zakładzie to ok. 1400 zł, a emerytury ma 2840 zł. Wstyd mi po prostu za działaczy, którzy stali się urzędnikami, którzy nie chcą zauważyć tej niesprawiedliwości i traktują tych pracowników jak dojne krowy. Za kilka lat przestanie to być problemem, bo te roczniki po prostu odejdą. Władze są ślepe na pracowników z najdłuższym stażem pracy, choć to oni stanowili największą grupę I Solidarności. Są to przede wszystkim pracownicy na etatach fizycznych. Nie są górnikami, hutnikami, nauczycielami, czy pielęgniarkami, aby mieli przebicie medialne. Oni nie potrzebują żadnego wsparcia na emeryturze, bo ich składki na funduszu emerytalnym pozwolą na godniejsze życie. A tu nie ma żadnego światełka, choćby np. po przekroczeniu pewnego pułapu mieli mieć prawo nie płacić na fundusz emerytalno rentowy po stronie pracownika. Robotnicy stali się pierwszymi ofiarami wysprzedaży przez różnego rodzaju "bolków".
Czy ten stan ma tak trwać?