Stokrotka rosła polna

Końcem maja Grupa Eurozet nadawca Radio ZET poinformowała o zakończeniu współpracy z Moniką Olejnik, która przez 15 lat prowadziła flagową audycję „Gość Radia Zet” i cotygodniowy program „Siódmy Dzień Tygodnia".
Ot, informacja jak każda inna, wynika z niej, że znana dziennikarka rozstaje się z radiową stacją po 15 latach pracy i tyle... Tak mogłoby się wydawać.
Natychmiast w obronie pani Moniki stanęło 26 dziennikarzy różnych mediów — różnych, czyli różniących się tytułem, ale stojących po „jedynej słusznej stronie” — którzy popełnili list otwarty w tej sprawie. Wśród osób, które ów list podpisały, były takie tuzy bezkompromisowego i rzetelnego dziennikarstwa jak Seweryn Blumsztajn, Wojciech Czuchnowski, czy Tomasz Lis, tylko nie bardzo rozumiem, w obronie czego tenże list został napisany? Stosunkowo szybko okazało się bowiem, że Monika Olejnik nie została zwolniona — co tu i ówdzie sugerowano — lecz sama zdecydowała się zakończyć współpracę, nie mogąc pogodzić się z faktem, że w roli prowadzącego audycję „Gość Radia Zet” zastąpi ją Konrad Piasecki i — unosząc się honorem — nie przyjęła propozycji dalszego prowadzenia audycji „Siódmy Dzień Tygodnia".
Redaktor naczelny Radio Zet Jarosław Paszkowski skomentował to tak:

W odpowiedzi na „List otwarty w sprawie zwolnienia Moniki Olejnik z Radia ZET” informujemy, że decyzję o zakończeniu współpracy Monika Olejnik podjęła autonomicznie. To dziennikarka, a nie stacja, wykluczyła możliwość dalszej współpracy. Wszelkie sugestie o rzekomych innych przyczynach decyzji programowych są nieprawdziwe.

Najwyraźniej Monice Olejnik i jej rozdymanemu do granic absurdu ego wydaje się, że jest niezastąpiona, że posada należy jej się dożywotnio i ta posada winna być przedmiotem dziedziczenia. Potrzeby i gusta odbiorców zmieniają się, wraz z nimi zmienia się rynek medialny, więc naturalną rzeczą jest, że komercyjna stacja — patrząc przez pryzmat swojego biznesu — na te zmiany rynkowe reaguje. Pani Monika woli jednak swoją teorię, sugerując, że oto została ofiarą obecnego systemu:

Nie zgadzam się z argumentami, które Radio ZET prezentuje w treści komunikatu wysłanego do mediów na temat powodów mojego odejścia. Prawdziwych powodów decyzji programowych mogę się jedynie domyślać. Wypowiedzi ludzi, którzy od niedawna zarządzając stacją, pozostają w dysonansie z ważną i piękną tradycją radia Andrzeja Woyciechowskiego.

Zdaję sobie sprawę z tego, że jest spora rzesza wielbicieli talentu redaktor Olejnik, tego, w jaki sposób prowadzi wywiady, czy programy publicystyczne i jeśli komuś taka forma publicystyki odpowiada, to OK, jego wybór, ja natomiast mam z tym problem. O ile jeszcze potrafię tolerować felietony Moniki Olejnik — tolerancja ta wynika z definicji felietonu, a nie z ich treści — o tyle sposób przeprowadzania wywiadów jest dla mnie nieakceptowalny. Nie oczekuję od prowadzącego program, by był obiektywny, ponieważ — bądźmy szczerzy — każdy ma jakieś inklinacje polityczne, ergo nie jest obiektywny, ale zdecydowanie oczekuję tego, by podczas prowadzenia programu lub wywiadu był bezstronny, a bezstronność jest ostatnią rzeczą, którą można zarzucić Monice Olejnik. Nagminne i agresywne przerywanie wypowiedzi, protekcjonalne traktowanie rozmówcy, czy ewidentne opowiadanie się po jednej ze stron sporu to tylko niektóre cechy zachowań pani redaktor i żadna z wymienionych — moim zdaniem — nie jest tą najgorszą. Najgorsze dla mnie jest to, że pani Monika jako argumentów w dyskusji używa półprawd lub cytatów, które wyrwane są z szerszego kontekstu, a zdarza się jej to bardzo często i właśnie stosowanie przez Monikę Olejnik zabiegu retorycznego pars pro toto absolutnie dyskredytuje ją jako dziennikarza. Oczywiście to wszystko, o czym piszę powyżej, dotyczy rozmów z przedstawicielami „ciemnej strony mocy”, podczas rozmów z reprezentantami „jedynej słusznej opcji” pani redaktor zmienia się diametralnie.

Wracając do listu otwartego napisanego przez towarzystwo wzajemnej adoracji w obronie Moniki Olejnik- pierwsze jego zdanie brzmi tak:

Każdy redaktor naczelny i każdy wydawca ma prawo swobodnie kształtować politykę kadrową prowadzonej redakcji- to oczywiste i bezdyskusyjne.

I to w zasadzie tyle na temat treści tego listu, ponieważ to pierwsze zdanie pozbawia sensu każde następne zawarte w tym liście.
Pamiętam postawę tych wszystkich obrońców wolności mediów, gdy demolowano redakcje „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, wtedy wśród nich panowała opinia, że prywatny właściciel może sobie robić z własną gazetą, co zechce, skąd więc ta nagła zmiana zdania? Czym różnią się te sytuacje?
A może jest tak, że wrzask jest podnoszony ze względu na fakt ruszenia jednej z grona „jedynie słusznych światopoglądowo elit dziennikarskich"? Może powoli dociera do ich świadomości to, że jednak nie są nienaruszalni, jak również to, że o zatrudnieniu zaczyna decydować warsztat, a nie jak było dotychczas układy? Strach byłby zrozumiały- skoro przez ostatnie naście lat uprawiało się agit-prop, to można było zapomnieć, na czym polega rzetelne dziennikarstwo.