O sędziach i karze na nich (powt.)

Jakież aktualne. Jakież zarazem odkrywcze. Przejrzałam rocznik dziennika „Nowy Świat”. Końcówka 1991, cały 1992, początki 1993. 25 lat minęło, a wszystkie dzisiejsze tematy, w wersji niemowlęcej lub wczesnoszkolnej. Wszyscy politycy, co dziś wyrośli. Jacy młodziutcy, jak na „Nocnej zmianie”.
Jakież świetne pismo. Zakładałam je razem z Piotrem Wierzbickim (skromnie nie uwidoczniono tego faktu w stopce, ale mam papiery zastępcy naczelnego). Gazeta dla wszystkich o wszystkim, z pewnym szaleństwem rozpasana przez Piotra Wierzbickiego i współczłonkinię zarządu, codziennie gazetka dla dzieci, dział warszawski siedem osób, dział promocji dwanaście, 10 tapicerów, stolarze itp. do reperowania starych meblowych gruchotów, wynajętych za pieniądze razem z lokalem. Ci na etatach 4 razy wyższych niż średnia krajowa, dwa razy wyższych niż dziennikarze, ale ostatecznie ça n`ai couté que l`argent (to kosztowało tylko pieniądze), jak mawiają Francuzi. Sporo pieniędzy i to głównie prywatnych, dodajmy. Co prawda kosztowało też sporo nerwów, no i dziś te wsady do „Nowego Świata” doskonale widać, szczególnie po skandalicznie na dzisiejsze standardy robionej typografii, ktoś bardzo pilnował, żeby nie wychodziło dobrze. 
Jaka świetna winieta w pierwszej wersji, spaprana nie wiadomo po co jeszcze za Wierzbickiego, zanim go Rada Nadzorcza wyrzuciła z hukiem za teksty Krzysztofa Wyszkowskiego, stawiającego zarzuty lustracyjne ówczesnemu ministrowi spraw zagranicznych. Jakie świetne zdjęcia, samego Erazma Ciołka. Cała plejada dzisiejszych znakomitych dziennikarzy tam wprawiała się w pisaniu i docieraniu do prawdy. Jacy wybitni publicyści. Jaki świetny dodatek niedzielny „Podróże i Marzenia”, kompletny odjazd od ciężkiej problematyki bieżącej, podróże, historia, muzyka, Kresy, trochę felietonów rozmaitych oryginałów w rodzaju monarchistów czy ultraliberałów.  
Niełatwo znaleźć ten „Nowy Świat”. Na Koszykowej pisma w ogóle nie ma, przynajmniej sądząc z katalogów w internecie. W Bibliotece Narodowej zdekompletowane zszywki, a raczej ułożone luzem składki w grubym kartonie; łatwo wysunąć niektóre numery pisma, no i ktoś sobie wysunął. Ja bym takie pismo zszyła przed udostępnieniem. Syndyk upadłości nie dopilnował, kiedy zjednoczone siły lewicowo-unijnodemokratyczne wreszcie doprowadziły do padnięcia pisma, i wyrzucił na makulaturę starannie, miesiącami zbierane zszywki, obecne w każdym dziale i w archiwum. Nie ma archiwum, nie ma pełnych kompletów. Nie było często pisma i w kioskach, bo kioskarze postkomunistyczni protestacyjnie nie rozpakowywali paczek z gazetą i chowali je pod ladę. Nie ma pisma w tomach „Zawartości czasopism polskich”, bo widocznie nie wprowadzono go na listę. Tym samym nie istnieją autorzy ani ich utwory z „Nowego Świata”. No tak, sam się prosił, po co był tzw. prawicowy?
Zanurzyłam się w „Podróżach i Marzeniach”. Wysoka, bardzo wysoka kultura, wspaniały język, głęboka wiedza historyczna, matematyczna, astronomia, sztuka. Włodzimierz Bolecki, Benedykt Hertz, Bożena Kastory, Anna Maziarska, Tomasz Gabiś, Zdzisław Szpakowski, Krzysztof Lipka. Dziesiątki innych.
Wzrok mój padł na artykuł Witolda Rudzińskiego, kompozytora i muzykologa, pełen  anegdot wileńskich z okresu międzywojennego. Oto fragment o „Słowie” wileńskim i jego przypadkach:
„Cat-Mackiewicz był pełen pomysłów redaktorskich Wzorował się na żywo redagowanym organie francuskich monarchistów „L`Action Francaise” (Charles Maurras, Daudet i inni). Nie wahał się przed żadnym skandalem czy sensacją, obrażał przeciwników, potem pojedynkował się z nimi (przeważnie na szable). Pewnego razu nad kolejnym sprawozdaniem sądowym ukazała się karykatura tłustego pana o kilku podbródkach z podpisem: sędzia XY. Tą karykaturą wystartował właśnie zwerbowany przez Mackiewicza – Dangel, zręczny, choć nie zawsze w najlepszym guście, grafik. Już samo to było sensacją w skali wileńskiej. Karykatura tak poważnej postaci, jak sędzia, wydawała się nie do pomyślenia.
Po paru dniach na tym samym miejscu czytelnicy ujrzeli tę samą karykaturę z dopiskiem: „Sędzia XY poczuł się obrażony naszą karykaturą, na której rzekomo jest podobny do świni. Czytelnicy z pewnością wezmą nas w obronę, bo zarzut jest bezpodstawny”.  Dalej nastąpił gruntowny wywód o roli karykatury w polityce, że jest to wprawdzie zawsze portret przesadzony („drużeskaja szarża”, tłumaczył Wyszomirski, który lubił cytować rosyjskie bon-moty), ale we Francji, która ma ogromne tradycje, politycy przekupują karykaturzystów, żeby tylko mieć charakterystyczny portrecik, bo to niezawodny sposób zdobycia popularności.
Wywody „Słowa” nie trafiły do przekonania sędziemu XY, ale teraz karykatura ukazywała się co kilka dni wraz z informacją, że XY grozi procesem, że właśnie oddaje sprawę do sądu, że rozprawa odbędzie się w Warszawie, a „Słowa” będzie bronić adwokat Terlikowski, znakomity znawca tematu. Wreszcie zapadł wyrok uniewinniający i karykatura ukazała się po raz ostatni, jak zawsze z dopiskiem: karykatura sędziego XY, na której jest on rzekomo podobny do świni. Czytelnicy rechotali z uciechy; oczywiście, że był podobny!
Jeszcze parę słów o tym sędzi. Wraz ze swym przyjacielem, sędzią YX, uczestniczył w sądach doraźnych, działających wówczas na Kresach Wschodnich. Opowiadał mi proboszcz (a może wikary?) w Kołtynianach niedaleko Ignalina, Litwin, że jako tłumacz uczestniczył w rozprawie w Święcianach, gdzie sędzia XY srożył się w jakiejś sprawie dotyczącej morderstwa. Po rozprawie, zaproszony przez księdza na kolację irytował się, że dał tej staruszce, co nie doniosła o morderstwie – tylko pięć lat więzienia. „Powinienem był dać dziesięć”. „Niech się pan sędzia nie martwi – odparł ksiądz – ona i tych pięciu nie przetrzyma”. „To mnie ksiądz dobrodziej pocieszył”[1].
(Witold Rudziński, Między Zamkową a Rudnickim. Dziennik „Nowy Świat”, z 23-24 czerwca 1992. Dodatek „Podróże i Marzenia”)
Ech, łza się w oku kręci...
 
[1] Witold Rudziński, Między Zamkową a Rudnickim. Dziennik „Nowy Świat”,  z 23-24 czerwca 1992. Dodatek „Podróże i Marzenia”, s. 6.
-------------------------------
Felieton ukazał się dzis na portalu sdp.pl