Zapiski znad Nilu

Egipska kuchnia jest doprawdy mało wykwintna. Niby ludowa, ale nie ma jej nawet co porównywać z inną ludową, lecz europejską kuchnią ‒ włoską. Rzeczywiście zupa szpinakowa czy ryż z drobnym makaronem (!) nie powala na kolana. Mówię o tym, co serwują prawdziwe egipskie restauracje w Kairze, a nie kosmopolityczna papka podawana turystom w Hurghadzie. Za to kultura i historia są fascynujące. Polityka zresztą też. Jestem tu trzeci raz, ale pierwszy po upadku Hosni Mubaraka. Obojętnie jednak kto tu rządzi to warto mieć świadomość, że to państwo funkcjonuje 5 tysięcy lat w nieprzerwanej ciągłości ‒ zatem jest najstarsze na świecie. Liczy póki co około 90 milionów mieszkańców, ale ponieważ nieśmiałe próby ze strony władzy wprowadzenia „kontroli urodzin” zupełnie się nie powiodły, to Egipt za kilkadziesiąt lat ma mieć 150-160 milionów ludzi. Niektórzy z nas tego dożyją.

Polskie powiedzenie „pokorne ciele dwie matki ssie” można by w Egipcie skorygować na „pokorne cielę wiele krów ssie” i odnieść do polityki międzynarodowej. Egipt politycznie „doi” i USA i Unię Europejską, a jednocześnie kupuje z Rosji broń (po części kredytowaną przez Moskwę). Na dodatek wycisza w kontrolowanych przez rząd mediach (czyli wszystkich) jakiekolwiek akcenty antyizraelskie, żeby mieć spokój i od tej flanki. Wreszcie łaskawie daje się sponsorować Arabii Saudyjskiej. Ta ostatnia jednak, w myśl amerykańskiego powiedzenia „że nie ma darmowych obiadów”, skoro daje (20 miliardów USD inwestycji wraz z innymi państwami Zatoki, a sama Arabia inwestuje 27% tego co inne kraje arabskie), to wymaga i wpływa na Kair, aby nie spychał sąsiadów w regionie w objęcia Iranu czy „Państwa Islamskiego”. Saudowie byli wściekli za poparcie przez Egipt interwencji Rosji w Syrii oraz odmowę wysłania egipskich wojsk lądowych do Jemenu.

Egipt jest trzy raz większy od Polski, mając terytorium mniej więcej tak duże jak I Rzeczpospolita wraz z lennami i już niedługo będzie miał dwa i pół raza tyle ludności, co nasz kraj. Jeszcze jedno porównanie z nami: ci wszyscy, którzy słusznie rwą włosy z głowy nad frekwencją wyborczą nad Wisłą, Odrą, Wartą i Bugiem mogą się pocieszać, że w ostatnich wyborach nad Nilem frekwencja wyniosła... 28%! Tak źle jeszcze w kraju Sarmatów nie było.

Sisi ‒ władca (to dobre określenie) Egiptu ‒ jak z rękawa sypie wyrokami śmierci dla radykalnych islamistów z Bractwa Muzułmańskiego. Ma jednak pełne poparcie chrześcijan (co dziesiąty mieszkaniec kraju), bo zakończył ich pogromy z ręki muzułmańskich fanatyków.

To co nas, Polaków, może niepokoić to romans Kairu z Moskwą. Upływa rok od spektakularnej wizyty Putina w Egipcie, podczas której podpisano umowy o współpracy militarnej, gospodarczej i turystycznej. Rosja ma dostarczyć broń nad Nil o wartości ponad 3 miliardy USD (samoloty, helikoptery bojowe, broń przeciwpancerną, przeciwlotniczą i przeciwokrętową ) i ma ponownie szkolić egipskich oficerów w Moskwie. Już w zeszłym roku odbyły się wspólne manewry marynarki wojennej obu państw. Prezydent al-Sisi miał w nosie międzynarodowy bojkot uroczystości 70-lecia zakończenia wojny i pojechał na Kreml. Dodajmy do tego 3 miliony (!) rosyjskich turystów w Egipcie i wzrost o 86%(!) obrotów handlowych Moskwy i Kairu. To wszystko powoduje, że Egiptowi szczególnie należy patrzeć na ręce, a wiedzy o tym kraju nie ograniczać do lektury przygód Stasia Tarkowskiego „W pustyni i w puszczy”, której to powieści autorem był mój starszy kolega ‒ stały publicysta „Gazety Polskiej” Henryk Sienkiewicz...

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (17.02.2016)