Moje żużlowe „momenty”

Zastanawiałem się niedawno temu, jakie momenty w ciągu mojej 48-letniej przygody z żużlem – mój Boże, to już prawie pół wieku! – najbardziej zapamiętałem. Które wydarzenia, mecze, biegi były i są punktami odniesienia w mojej prywatnej historii żużla? Otóż były one następujące. Opowieść ojca, którego po Powstaniu Warszawskim wywieziono z Warszawy i znalazł się z rodzicami czyli dziadkiem Henrykiem Karolem Czarneckim i babcią Bronisławą w Częstochowie. Opowiadał mi o zawodach żużlowych, które widział jako 10/11-letni chłopak na torze usypanym z autentycznego żużla z Huty Hantkego (późniejsza – od 1952 roku – Huta im. Bolesława Bieruta). Dalej: oczywiście mój „pierwszy żużel” czyli IMŚ w Chorzowie 1973 roku na Stadionie Śląskim i dwóch Polaków na podium: trzeci był ten, którego kreowano na jedynego, który może wygrać z legendarnym Ivanem Maugerem – czyli Zenek Plech. A pierwszy był tym, który z Nowozelandczykiem wygrał baraż czyli Jurek Szczakiel. Mija właśnie rok i osiem dni od jego śmierci. Jurek całe życie był skromny i wtedy, gdy zdobywał pierwszy dla Polski tytuł indywidualnego mistrza świata, i wtedy, gdy w 2008 roku (a może 2009 roku?) zaprosiłem go do Krakowa do sportowego panelu, który prowadziłem. Czy jeszcze później, gdy – już mocno schorowany – przychodził na zawody żużlowe pod moim Patronatem Honorowym czyli najczęściej SEC– Speedway Euro Championship, które przecież odbywały się dwa razy na tym samym stadionie, na którym czterdzieści parę lat wcześniej zdobył złoto, a 100-tysiecy rodaków wraz z nim śpiewało „Mazurka Dąbrowskiego”. Jego kolega z reprezentacji, ale też rywal Zenek Plech przeżył go o niespełna trzy miesiące – zmarł pod koniec listopada 2020.
I dalej: zwycięstwo Tomka Golloba na pierwszym Grand Prix, które oglądałem w życiu i jednocześnie pierwszym we Wrocławiu na Stadionie Olimpijskim. Wtedy nie wiedziałem, że miną trzy lata, a już jako poseł „wyrwę” znaczne pieniądze od ówczesnego ministra sportu… ś. p. Jacka Dębskiego (tak, tak!) na remont tego samego Olimpijskiego, na którym Tomek wygrał. Piszę „Jurek”, „Zenek”, „Tomek”, bo z nimi wszystkimi miałem zaszczyt przejść na „Ty”.
A może inauguracja sezonu żużlowego w 2001 roku? Byłem wtedy prezesem Atlasu Wrocław czyli Sparty – żeby na niej być zrezygnowałem ze służbowego wyjazdu do Brazylii. Wariat, Panie, wariat! A może przegrany złoty medal Sparty w sezonie 1999? Przegrany w ostatnim meczu z Piłą, która potraktowała ten pojedynek jako coś więcej niż sport, bo przecież przyjechali bogaci wrocławianie…
A może wcześniej mój wybór na wiceprezesa WTS-u Sparta Wrocław w 1997 roku? Nie wiedziałem wtedy, że przez osiem lat będę prezesował i wiceprezesował mojemu ukochanemu żużlowemu klubowi.
Tak, to były te momenty – choć nie wszystkie – dzięki którym żużel stał się dla mnie czymś szczególnym.

*tekst ukazał się na portalu Interia.pl (09.09.2021)