Świat popędzi bez nas, ludzi? Nowy Zybertowicz

Czasy się zmieniają, a my się zmieniamy wraz z nimi, jak mawiali starożytni Rzymianie. Ale być może już niedługo to potrwa. Człowiek coraz radośniej pędzi ku zakończeniu.
Coraz poważniejsze i donośniejsze są głosy o możliwych zagrożeniach ze strony naszych współczesnych Galatei, czyli coraz doskonalszych tworów informatycznych, doskonalonych dzięki nieograniczonym środkom materialnym. Bogaty jak nabab Pigmalion, zajęty dyskutowaniem o trybunałach, uchodźcach, Allachu, GMO i Kaczyńskim nawet nie zauważy, jak jego ukochane dziecko przejmie na nim władzę. Kto jest Pigmalionem? Jaki jest jego umysł, system wartości, plan? Jakie ma zamiary? Co i kogo gotów poświęcić dla swoich celów? Czego nie zauważy?
Wielkie dzieło na ten temat pt. „Samobójstwo Oświecenia” stworzył ostatnio jeden z najbłyskotliwszych umysłów nie tylko polskiego współczesnego podwórka naukowego, prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog, znawca ciemnych stron funkcjonowania państw i społeczności międzynarodowej. Napisał je wraz z zespołem, i gdyby nie było to grono tak poważne, tak naukowe i posługujące się sprawnie dorobkiem wiedzy filozoficznej, psychologicznej, socjologicznej i neuronaukowej, to zwykły czytelnik mógłby uznać to dzieło raczej za wyjątkowo zręczny wytwór fantazji naukowej, za, powiedzmy, nowego Lema z najlepszych czasów „Summy technologiae”. O Lemie niejeden szeptał, że przeniósł się tu z przyszłości, a im bardziej Lem zaprzeczał, tym bardziej ugruntowywał te fantastyczne przypuszczenia.
Długo zastanawiałam się nad opisaniem tego dzieła choćby w recenzyjnym skrócie. Jest trudne, wymaga znajomości dość hermetycznego języka, choć widać wysiłki autorów, by go możliwie uprościć. Dla maturzystów wyzwanie, dla magistrów puszcza do przebycia, od naukowców wymaga uwagi i skupienia, o dobrej woli nie mówiąc. Zastanawiałam się nad pisaniem o tej książce, ponieważ opisuje ona tyle zagrożeń, że może złudzić czytelnika, że mieści się w nurcie publikacji „przemysłu strachu”. Jednakże przynosi ona nadzieję, o czym na końcu. Dość nawet łatwo realizowalną, byleby dostrzec rzeczywistość.
Fantazja staje się ciałem. Stworzyliśmy produkty, które nie tylko opanowują naszą codzienność, przyspieszają i ułatwiają nudne procedury, liczenie, korygowanie, zarządzanie itd., ale coraz bardziej panują nad nami. Systemy, a raczej SYSTEMY już zarządzają ogromnymi i skomplikowanymi procesami produkcyjnymi, decydują, kto dostanie się do lekarza, dozują leki, sterują ruchem drogowym, lotniczym itd., trajektoriami inteligentnej broni, samolotami bezzałogowymi, łodziami podwodnymi, i czym tam jeszcze. Dostarczają informacji, kierują do druku, poprawiają zdjęcia i filmy, archiwizują, selekcjonują zgodnie ze stworzonymi przez siebie profilami użytkowników (wg nich jestem mężczyzną lat 65, interesującym się polityką i Bałkanami, ale to się udoskonali), zręcznie manipulują użytkownikami zgodnie z oczekiwaniami administratora. Nie umiem nawet określić, co jeszcze robią. Prawie wszystko.
I doskonalą, a na pewno zmieniają pracę ludzkiego mózgu, sprawiając, że młodsze pokolenia myślą już inaczej niż starsze, inaczej się koncentruje, a linearne wynikanie logiczne zastępuje pękającą bańką intuicji, podłączonej do zewnętrznych zasobów informacji.
I doskonalą siebie same (samych?).
Moment, przed którym stoimy, a może już został w jakiejś mierze osiągnięty, chwila zbudowania systemu, który sam będzie ewoluował, zaniechawszy podporządkowania się warunkom brzegowym, określonym przez informatyka i programistę, może być końcem ludzkości i człowieka, jakiego znamy, pisze zespół prof. Zybertowicza.  
Bo budują je a raczej wykorzystują ludzie, zapatrzeni w oświeceniowy system wartości, ludzie, którzy dysponują niewyobrażalnym majątkiem, a rzadko ujawniają swoje prawdziwe cele. Uczony zwraca uwagę, że oświeceniowy projekt rozwoju społecznego, wciąż przywoływany i traktowany właściwie jako paradygmat (niepodważalny a charakterystyczny w danej epoce schemat rozumienia świata), wyczerpał się, czego nie zauważyli ci, co nim się nadal posługują. „Światło ludzkiego rozumu, naukowego, czy jakiegokolwiek innego, wcale nie dociera do nas z `wyżyn`. Płynie z wnętrza ludzkiej kultury.(...) To nie umysł zaprojektował kulturę – to ona go ewolucyjnie wytworzyła, zarazem przekształcając się pod jego wpływem. Nie należy przeceniać wartości tego, co dzięki rozumowi możemy osiągnąć.” I z tego wypływa niezwykle ważny wniosek: „Ci, którzy mieli docierać do uniwersalnych prawd o społeczeństwie, często okazywali się więźniami lokalnej, niekoniecznie pod względem geograficznym, ale np. względem swej dyscypliny badawczej, kultury akademickiej.” Czyli magowie współcześni, podobnie jak luminarze prawa korzystający na najróżniejsze sposoby ze stworzonych przez siebie ideologii lub systemów prawnych. Kamień filozoficzny dawno wynaleziony, król Midas siedzi w każdym większym banku.
A więc ani rozum, ani postęp, ani ewolucja społeczna, ani racjonalna edukacja już nie są stosowane. Zostały hasłami, przykrywającymi interesy. Oświeceniowa idea racjonalnej kontroli dziejów doprowadziła w XX wieku do straszliwych skutków, począwszy od masowo stosowanej eugeniki, skończywszy na piecach Auschwitz czy potwornych zbrodniach Stalina, Mao-Tse-Tunga czy Pol-Pota (w Kambodży w latach 70. zakazano pod karą śmierci noszenia butów, jako wytworów starego świata; burzono go, mordując miliony ludzi). Np. tak pięknie wyglądające jako idea „wychowanie dziecka niezależnego, dokonującego wyborów i polegającego na samym sobie”, to wychowanie dziecka oderwanego od wpływu starszych i doświadczonych; leży to nie tyle w interesie samego dziecka, które co najwyżej unika kar i opresji socjalizacyjnych, ile w gruncie rzeczy w najlepiej pojętym interesie finansowym producentów i specjalistów od reklamy, wobec których okazuje się ono bezbronnym, łakomym kąskiem.
Tyle przytaczam ze wstępu. Jest bardzo ciekawy i otwiera niezwykle szerokie horyzonty myślenia. Dalej następujące rozdziały opisują szczegółową wiedzę o badaniach nad mózgiem, umysłem i postępowaniem ludzi. Dla rozmaitych celów, czasem marketingowych, a czasem medycznych czy terapeutycznych. A czasem manipulacyjnych.
Wielu rzeczy nie wiemy na co dzień. Nieraz odnosi się wrażenie, że rozmaite gremia rządzące światem dysponują jakąś nieznaną, powszechnie niedostępną wiedzą. Ale nawet wiedza powszechnie dostępna jest mało znana i tę można w przeglądzie zaczerpnąć z „Samobójstwa...”. Tym, którzy nią dysponują i mają środki, by ją stosować, pozwala na „tak radykalne przekształcenia pola władzy (możliwe dzięki technologiom), że demokracja nie będzie w stanie być niczym więcej jak fasadą”. Już to widać, prawda? 
Część tomu poświęcona jest problemom polityki. W Polsce polityka została skompromitowana przez epigonów komunizmu, którzy pragnęli wydzielić dla siebie niedostępne szerszej publiczności sfery działania czy kontroli społecznej. Usunięcie komunistów wydawało się np. w Polsce początkiem działania mechanizmów politycznych. Polityka traci jednak na znaczeniu, kiedy regionem/krajem/kontynentem/światem zaczynają naprawdę rządzić inni niż demokratycznie wybrani. Demokratyczny wybór Hitlera był wielką wpadką społeczeństwa niemieckiego, zrozpaczonego swoim położeniem. Doprowadził cały świat do strasznej wojny i przegranej Niemiec, ale po niej Niemcy podjęły zresztą wysiłek przebudowy swej mentalności historycznej. Bo wady demokracji nie oznaczają, że demokracja jest zła a polityka do odrzucenia. Polityka pozwala elektoratowi przepoić wybór władzy systemem wartości. Np. „depolityzacja zasad gospodarowania jest zarazem procesem ich odmoralniania.” Widzieliśmy to w ostatnich latach, gdy rządy banków doprowadziły do światowego kryzysu finansowego. Rządzić próbowali „odmoralnieni”. Nie wszędzie im się udało, gdzieniegdzie jednak tak.
Zaskakujące, że wnioski akademickich autorów ostrzegawczego dzieła o ludzkości prowadzą ich do wniosków, że należy ograniczyć władzę uczonych i naukowców (jak wiemy, to nie to samo). „Należy zdemontować filozoficzno-ideologiczne legitymizacje czyniące z uczonych świeckich kapłanów – pisze Zybertowicz. (...) Rozum, jeśli chce ocalić  swoją pozycję uczestnika cywilizacyjnej gry, musi podjąć próbę poskromienia swoich nadmiernych roszczeń.” Bo nie może spełnić swych obietnic, za to dzięki nowym technologiom otwiera sferę niekontrolowanej przez nikogo władzy ludzi, gotowych zdemontować człowieka, przerobić go a nawet zniszczyć, by mogli osiągnąć swe cele ideologiczne i finansowe. I budują podkład filozoficzny dla swoich manewrów – postmodernistyczne pojęcie przygodności człowieka, apoteozę odmienności, transhumanizm, zatarcie różnic płciowych i gatunkowych.
A prosta nadzieja, którą przynosi konkluzja książki?
To filar Zachodu, czyli „chrześcijańska wizja osoby ludzkiej i metafizycznych źródeł jej godności”. Sądzę, że do przyjęcia również przez inne wielkie religie, czyli porządki moralne, które być może jeszcze nie dostrzegły zagrożeń, bo u nich omawiane technologie nie rozwinęły się dostatecznie.
„Czy dostatecznie wielu jest tych, którzy dostatecznie głęboko wierzą w duchowe dziedzictwo Cywilizacji Chrześcijańskiej, by skutecznie włączyć się w proces de-sakralizacji wiedzy naukowej?” zapytuje dramatycznie na zakończenie Zybertowicz. To punkt wsparcia, który jest jego zdaniem niezbędny, by ocalić ludzkość.