Porządkuję zapiski z mojego ostatniego pobytu w Afryce. Uśmiecham się do siebie – bo były prorocze, niestety. Gdy byłem na Zanzibarze trzy miesiące temu, telewizja Al Jazeera na okrągło puszczała sceny serdecznego powitania przez niemieckich gospodarzy uchodźców z rożnych krajów. Muzułmanie ze stanowiącej część Tanzanii wyspy Zanzibar (19 na 20 mieszkańców to wyznawcy islamu, według innych danych stanowią oni nawet 99%) wiedzą doskonale, że większość tych uchodźców, to ich „bracia w Allahu”. Te telewizyjne obrazki z RFN musiały zrobić wrażenie na zanzibarskich obywatelach: obojętnie bowiem czy są Murzynami czy Arabami, którzy w X wieku przywędrowali do tego zakątka wschodniej Afryki ‒ wszyscy oni są muzułmanami. Jaki będzie efekt oglądania tego „Herzlich Wilkommen” w Monachium dla uchodźców (imigrantów) ‒ można się domyślać. Zanzibarski kierowca taksówki mówi mi, że jego przyjaciele mieszkają w Wielkiej Brytanii i Grecji oraz w USA. Po tym, jak widzieli bawarskie owacje na cześć przybyszów z trzech kontynentów (Azja, Afryka i „bałkańska” Europa) ‒ zapewne chętnych na pobyt w Republice Federalnej będzie w Zanzibarze i nie tylko tam znacznie więcej. Pewnie się zdziwią, jak wylądują nie w Berlinie, tylko w Warszawie czy innych stolicach krajów okalających Niemcy, co prawda biedniejszych niż RFN i bez tradycji kolonialnych, ale muszących zaakceptować decyzję Brukseli, której suflerem jest właśnie Berlin. Być może zatem dotychczasowe zegary z różnych stref czasowych prezentowane na zanzibarskim lotnisku: Doha, Dubaj, Johannesburg, Bombaj, a także europejskie ‒ Rzym i Londyn trzeba będzie poszerzyć o niemiecką stolicę.
Prowadziłem obrady Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Akurat była to debata o, między innymi, uchodźcach z Afryki. Mówcy występowali, wychodzili, rotacja na sali, normalna sprawa. Tylko ja siedziałem bite parę godzin, udzielając głosu i obserwując jak na moich oczach dzieli się Europa. Ciekawe, że partyjno-polityczne barwy miały tu często mniejsze znaczenie. Liczyła się geografia. Ci z Włoch i Grecji apelowali o „unijną solidarność” w sprawie migrantów, oczywiście po to, żeby się ich pozbyć z własnych państw. Ci z Północy byli w tej kwestii znacznie bardziej na dystans. Nad salą wiały wiatry hipokryzji, huragany fałszywej sympatii i wicherki autentycznego współczucia. Reprezentanci krajów Europy Środkowo-Wschodniej, ale też Bałtowie czy ludzie pochodzący z dawnej Jugosławii oraz reprezentanci nowszych unijnych nabytków – Rumuni i Bułgarzy ‒ jakoś się nie wpisywali w chórek entuzjazmu dla uchodźców. Nad ich głowami unosił się duch trzeźwego realizmu i braku zrozumienia dla ideologicznych pomysłów Angeli Merkel, coraz bardziej zresztą kontestowanych przez polityków jej własnej partii.
Oczywiście były też sążniste peany i inne akty strzeliste czy zaklęcia typu: „pomagajmy, pomagajmy”. A ja się zastanawiam, jakie spustoszenie w europejskich głowach (także polskich...) sieje „polityczna poprawność”. Dlaczego rzeczniczka jednej z dwóch głównych partii Czech i przedstawicielka współrządzącej naszym południowym sąsiadem partii ścisza głos (!) i rozgląda się na boki, gdy szczerze chce porozmawiać o imigrantach? Skądinąd jedna z czeskich posłanek przyznała mi się, że wraz mężem myśli o emigracji – by uciec przed „uchodźcami”. Nawet wymieniła nazwę jednego z krajów Azji postsowieckiej. Ale po chwili podszedł do naszego stolika niemiecki polityk i wspomniał, że właśnie był w kraju, o którym marzy nasza południowa koleżanka i wieczorem wziął taksówkę w stolicy, a kierowca – człowiek z twarzą całą w tzw. „sznytach” ‒ w krótkiej rozmowie poinformował go, że nie zna za dobrze miasta, bo sam tu jest uchodźcą od paru miesięcy, po ucieczce z Afganistanu. Rodaczka owego Niemca, polityczna liberałka (!) mówi o uchodźcach tak, że PiS wydaje się być partią bardzo proimigracyjną. W TV pewnie mówiłaby co innego...
*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (02.12.2015)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1226