Znaki czasu i zła wola

Uff, nareszcie pierwsza transza z głowy.
Każdego, kto wylicza na 300 czy choćby 50 miliardów zł koszty reform, zapowiadanych przez prezydenta-elekta Andrzeja Dudę, niech policzy straty, jakie poniosło społeczeństwo polskie na wielomiliardowych aferach ostatnich lat. Część z nich to afery wizerunkowe i symboliczne, jak afera taśmowa, jednakże w każdym przypadku są to przestępstwa. Również na mieniu wielkiej wartości. Cudzym, tzn. naszym mieniu. Na dorobku społeczeństwa polskiego, wiecznie okradanego od ponad 200 lat z krótkimi przerwami. W III RP pokornie kupującego fałszywe świadectwa udziałowe, podstępnie rolowanego na rozmaite sposoby sprytnymi ustawami i drobnymi sformułowaniami („lub czasopisma”, „oraz innych roślin” – o tym już dawno zapomnieliśmy, prawda?), obdzieranego z podatków, ale zawsze płacącego je jakby z przyzwyczajenia, że i tak nie wolno nam decydować, bo będą przez mądrzejszych wydane. Część pieniędzy z afer to bardzo konkretne, ogromne kwoty, skradzione z dotacji unijnych, wyrzucane na koncerty Madonny czy koszmarnie drogie zabawki rządzących (Pendolino). Forsa stracona na „rencie korupcyjnej”, zwykłe złodziejstwo, przepłacanie zakupów i inwestycji, które mogły kosztować znacznie, znacznie mniej, gdyby nie cały system połączonych układów dojenia z budżetu Polski. To pieniądze, które straciliśmy wszyscy, a z nich właśnie dałoby się pokryć wiele pilnych potrzeb społecznych. Jasne, 400 mln euro (dobrze ponad 1.6 mld zł) za Pendolino nie rozwiąże problemów NFZ, ale już koszty dodatkowych dyżurów lekarzy w zwykle koszmarnie funkcjonujących szpitalnych oddziałach ratunkowych można by na pewno z tego pokryć. Na sześć biletów, zakupionych w ostatnich miesiącach na słynne Pendolino, nie jechałam tym cudem ani razu, zawsze podstawiano zwykły pociąg, bo coś się Pendolinu stało.
A więc może trochę wolniej z tym zarzutami, zanim cokolwiek się stało, zanim prezydent-elekt w ogóle mógł wejść do pałaców władzy, zamiast których zaproponowano mu na razie jakiś pokoik na poddaszu.
Jednak dobrej woli ani sprawiedliwego, co nie znaczy pozbawionego prawdziwej krytyki czy dystansu spojrzenia na zapowiedzi prezydenta-elekta, jak widać już, nie ma co się spodziewać.
Jednym z częstych tematów prześmiewań jest sprawa wiary, wyznawanej publicznie zarówno przez prezydenta-elekta, jak przez jego otoczenie, a co najważniejsze, przez jego wyborców i generalnie przez ogół Polaków. Najwyższa pora przyzwyczaić się, że Polacy są narodem katolickim, niezależnie od tego, jak bardzo to niektórych złości i śmieszy. Pora przyzwyczaić się, że traktowanie wiary za rodzaj przesądów a jej wyrażania za coś w rodzaju guseł nie świadczy o laickiej nowoczesności prześmiewców, tylko o ich kompletnym braku kultury i empatii, a także o nieprzygotowaniu do życia zbiorowego, o zrozumieniu życia duchowego nie mówiąc.
Każdy z miliardów telewidzów ze wszystkich stron świata widział dziesięć lat temu na Placu Św. Piotra w Rzymie księgę z przewracanymi przez wiatr kartkami, podczas uroczystości pogrzebowych papieża Polaka, św. Jana Pawła II. Każdy może o tym myśleć co chce, być może był to całkowity przypadek, jednakże trudno się dziwić  interpretowaniu tego zjawiska przez miliardy wierzących (niekoniecznie chrześcijan) jako znaku od Boga, zamykającego w ten sposób ziemską wędrówkę świętego. Takie rzeczy się zdarzają i ludzie przeżywają to głęboko, a kto nie wierzy w szczególny charakter takich zjawisk, nie musi natychmiast podnosić publicznego jazgotu. Powiedzmy sobie szczerze, że dowodów na nadprzyrodzony lub nie charakter takich zjawisk jest dokładnie tyle samo i nie da się tego rozstrzygnąć na gruncie tzw. zdrowego rozsądku. Kultura i elementarny szacunek nakazywałyby nie zakrzykiwać wierzących i nie stawiać ich pod pręgierzem.
Teraz zjawiska takie w naszym odbiorze nasiliły się. I zdarzył się fakt całkowicie naturalny – prezydent-elekt podnosi z ziemi hostię, którą wiatr zwiał ku niemu. Dlaczego wiatr zwiał ją akurat w jego pobliże? Jak się stało, że właśnie on to zauważył? Ludzie wierzący przyjęli to nierzadko jako symbol Bożego działania w świecie, inni przyjęli to jako świecki znak czasu, jeszcze inni jako symbol. Napisał pięknie znajomy, od 45 lat w Kanadzie: „Na pewno był to znak czasu, który da się odczytać dopiero kiedyś. Natomiast był to także symbol tego, co się stało – oto by ją podnieść, po hostię skoczył szybko młody i sprawny gość, będący niejako przypadkiem także prezydentem „tego kraju”, podczas gdy siedzący obok generałowie z lampasami na portkach nie zareagowali, ponieważ niczego w ogóle nie zauważyli (bo nie pobrali z magazynu „lornietek”)”. Może nie zauważyli po prostu, to musiał być moment. Dlaczego Duda podniósł hostię, z czego domorośli teolodzy z ferajny Hartmana robią mu zarzuty? To proste. Upada opłatek, przez wierzących uważany za Boże Ciało. Każdy normalnie reagujący człowiek podniesie go z ziemi, żeby się nie walał. Znak czasu.
Niektórym przeszkadza nawet to, że ktoś okazuje szacunek uczuciom innych ludzi. Ten prezydent jest źle przyjęty przez ludzi, którzy nie rozumieją demokracji, czują się lepsi i nie chcą przyjąć do wiadomości, że decyduje głos wyborców. I to także znak czasu.
---------------------------------------------
Felieton ukazał się na portalu sdp.
-----------------------------------------
Wyżywam się obecnie na Twitterze. Zapraszam, to nietrudne