Obszar Natura 2019

 
 
Rozmawiałem ze świadkami Jehowy. Darzę tych ludzi szacunkiem. Reprezentują myśl. Nie chwalą się, że „jeżdżą na Woodstock  z Hartmanem” – zetknąłem się z takim jednym z uniwersytetu z Torunia. Nie wrzucają  ostentacyjnie religii do wora  z etykietą „wierzenia i dogmaty”, jak to czyni jakiś mądrala w „Głosie Mordoru” – typowy przedstawiciel warszawskiego, lewackiego ścieku.
Rozmowa ze świadkami Jehowy  przebiegała jak zazwyczaj: cytat z Biblii, odniesienie go do rzeczywistości, omówienie realnego zjawiska społecznego w tonie z reguły mocno pesymistycznym, proponowanie środków zaradczych w obliczu takiej czy innej klęski, odwołanie się do nowej myśli z Pisma św. Osoby naprzeciwko mnie były dobrze przygotowane, a nawet biegłe w  obszarach spopularyzowanej nauki. Gdy podjęliśmy wątek snów, wyobrażeń o życiu pośmiertnym i możliwości kontaktu z duszami zmarłych, usłyszałem pierwszorzędne objaśnienia opierające się na psychologii i nauce o kulturach. Sam w tym biegu myśli początkowo uczestniczyłem, ale potem zamilkłem i słuchałem z podziwem gładkiego wykładu, lekko kwestionującego moje sugestie.  Zatrzymałem go nagle, stwierdziłem, że są to poglądy z gruntu materialistyczne. Osoba  referująca aż się wzdrygnęła, w lot chwyciła moją myśl – swoją mową ciała jak też słowami przyznała mi rację. Z wyrozumieniem odniosłem się do tego zapędzenia się, sam popełniam takie błędy zapominając o irracjonalności świata, w którym osadzony jest człowiek. Uznając słowo Biblii wszyscy piszemy się na przedstawione w niej cudowności a jednocześnie na dalszy ich ciąg. Świadkowie Jehowy nie przyszli do mnie jako entuzjaści nauki i postępu, zdali sobie sprawę ze swej roli. Co ja katolik mam im do zaoferowania? Jakie wytłumaczenie rzeczywistości, które nie byłoby powieleniem nauk powszechnych? Nie byłoby to proste zadanie. Potrzeba na to czasu i szerokiego widzenia świata. Potrzeba pokory i ciekawości.
 
Od paru lat mam napisać o swoim osobistym spoufaleniu się z rzeką Wisłą. Moje losy często się z nią splatały. Miałem kłopot ze zrozumieniem obojętności mojego otoczenia, które patrzyło na rzekę bez sentymentu, konkretnie i rzeczowo. Była raczej siedliskiem komarów, przeszkodą w komunikacji, groziła utopieniem lub zalaniem. Odniesienia historyczne i geograficzne w głowach ludzkich na co dzień nie funkcjonują, a dla mnie to chleb powszedni. Od wycieczek emocjonalnych celem zrozumienia gdzieś może istniejących idealistów ekologów, personifikujących rzekę i całą naturę, też trzeźwy naród pozostaje wolny. Ludzie z rzeki żyjący odbierają ją zapewnie najlepiej, aczkolwiek oczywistym jest, że ich stopień wrażliwości i skłonności do rozmarzania się decyduje, czy patrzą na wschody i zachody słońca, na fale powodzi, na stającą w lodzie rzekę mniej lub bardziej poetycko. Należę do tych mentalnie najbardziej rzece oddanych i traktuję Wisłę, jak mieszkaniec Chałupek ukrytych na wyspie pomiędzy Chotczą a Lasem Dębowym.
 
Trudno byłoby mi się pogodzić z koniecznością wyrażenia zgody na sekcję zwłok bliskiej mi osoby. Po nagłym zgonie nie pojawiła się we mnie nawet taka myśl a też nikt mi tego nie sugerował, choć wątpliwości, co do okoliczności zaskakującej śmierci, mieli i lekarze i znajomi. Potem podjąłem próbę wytoczenia sprawy tym, którzy okazali się ignorantami w medycznym fachu – komisja biegłych zajęła stanowisko neutralne z powodu braku właśnie przeprowadzenia sekcji zwłok. Dochodzenie umorzono. Pozostałem nie tyle z poczuciem winy, co w konfuzji, w niezdecydowaniu na konkretną odpowiedź wobec nieprzedstawionej mi przecież propozycji wykonania sekcji. Nieoczekiwanie po kilku latach usłyszałem jakby echo tej rodzinnej historii z moim udziałem.
 W swoim drążeniu spraw, chyba tylko mnie obchodzących, wróciłem do metryk moich przodków. Metryka zgonu mojej prapraprababki Franciszki Zwolińskiej domo Berlińska, zmarłej w wieku 50 lat dnia 10 października 1839 roku, pojawia się w Genetece dwukrotnie  –  w dwóch wersjach. Pierwsza została spisana w Zakroczymiu, druga w Płocku. Tej drugiej nigdy dokładnie  nie przeczytałem, sądząc, że jest po prostu duplikatem w diecezjalnym archiwum. Teraz odkryłem, że dokument mówi o sekcji zwłok Franciszki przeprowadzonej w Płocku. Jeszcze wyraźniej dotarło to do mnie – wcześnie nie zastanowiło mnie to specjalnie, gdy usłyszałem czyjeś zdziwienie: -Wtedy? Sekcja?
Na ogół nie mamy wyobrażenia o życiu w dawnych czasach – zwykle tamten świat jest przez nas niedoceniany. Kto decydował o sekcji? Z ciałem należało przejechać 70 kilometrów. Świadkami wymienionymi w drugiej metryce były te same osoby, co i w pierwszej: mąż zmarłej Stanisław Zwoliński oraz Paweł Ceytrowski, stelmach. Czy kierował tym sąd, może policja? Czy może działo się tak za sprawą woli męża, który nie mógł pogodzić się z faktem śmierci żony i usiłował dojść jej przyczyny? Domyślam się, że byli oni ludźmi ubogimi. Wychowywali pięcioro dzieci, choć urodziło się ich więcej. W jednej metryce określono go jako rolnika, w drugiej jako wyrobnika, czyli nie posiadającego swojej ziemi. W latach minionych pracował we dworze w Wilkowie, po drugiej stronie Wisły, jako piwowar. Tyle mówi zbiór metryk, w których  Stanisław Zwoliński się pojawia. Z tej minimalnej porcji informacji odgaduję w nim człowieka rzutkiego, zdolnego zająć się każdą robotą. Jego syn Jan, mój prapradziadek, był kowalem. Jaka była Franciszka z nadwiślańskiej Małej Wsi mogę tylko się domyślać, patrząc na szczególną energię i witalność znanych mi kobiet z obrębu tej części mojej rodziny. Konkretem stał się nagle jej długi pogrzeb wzdłuż Wisły – od Zakroczymia do Płocka. Kiedyś mylnie zapamiętałem, że koniec życia spędziła w Gałachach. A tu wyraźnie stoi w metrykach, że mieszkała w Starostwie, dziś części Zakroczymia. Odbywam wirtualną podróż na mapie  i ląduję na tej ulicy. Oglądam fotografię - czerwona tablica z napisem: Natura 2000  Dolina Środkowej Wisły. Dalej informacja, że tu zaczyna się  rezerwat przyrody Zakole Zakroczymskie. I właśnie teraz za przyczyną warszawskiego urzędniczego szamba na cały ten wysiłek zapobiegliwych zrzucono niszczące ścieki – prezent od Warszawy dla całego narodu, dla rzeki, której nazwa i kondycja  są tak istotne.
Tę zbieżność faktów odbieram jako zachętę do wiwisekcji aktualnej sytuacji – jakby mnie ktoś nakłaniał do tego. Chyba wcale nie gorzej, ale lepiej, że  sprawy osobiste zmieszają się z polityką. Wolałbym z daleka obserwować główny nurt spraw ważnych dla Polski, ale wciąż w niego wpadam.