Wojna cywilizacji i rola Polski

To wszystko było jak metafora. W Wielkim Tygodniu, pożar symbolu „Europy katedr” – paryskiej  Notre Dame, a następnie w Wielką Sobotę tragiczne żniwo islamskich szwadronów śmierci na Cejlonie. Z jednej strony płonąca katedra „córy Kościoła”, by użyć słów o Francji polskiego papieża Jana Pawła II, z drugiej kolejne ludobójstwo chrześcijan – bo przecież tak to należy nazwać.
Islamizacja jako determinizm historyczny
Niektórzy wieszczą – oby byli fałszywi prorokami! – że zgliszcza katedry, którą zwiedzało wielu z nas, a pewnie wszyscy się z nią utożsamiają jako integralna częścią europejskiego dziedzictwa, symbolizują „koniec historii”, mówiąc Francisem Fukuyamą w odniesieniu do chrześcijańskiej Europy. Twierdzą oni, że na naszych oczach odchodzi w niebyt Europa tradycji i wartości chrześcijańskich zastępowana Europą „multi-kulti”.  Ten swoisty determinizm źle mi się kojarzy, bo wprost z „nieuchronnością dziejową”, rodem z marksizmu. Tak, Europa zmienia się. Jest inna niż dawna, „rodzina Europa”, by użyć tytułu książki Czesława Miłosza. Przyznajmy: tę dawną Europę często idealizujemy, bo to przecież tutaj miały miejsce dwie wojny światowe, a  przez całe wieki w zeszłym tysiącleciu toczyły się konflikty zbrojne, grabieże i wojny religijne. Nie ma co lukrować historii, ale  przy wszystkich wadach, rzeziach i okropieństwach, a także bezbronności wobec śmiercionośnych epidemii, była to przez kilkanaście wieków Europa chrześcijańska.
Imigranci spoza Europy – „podatek od przeszłości”
Ba, dalej jest, choć rzeczywiście muzułmanie uzyskują coraz większy wpływ, zwłaszcza, choć nie tylko, w państwach, które kiedyś były mocarstwami kolonialnymi. Dziś te kraje, takie jak Francja, państwa Beneluksu (zwłaszcza Belgia i Holandia), Wielka Brytania, Niemcy (zapomina się, że i one miały kolonie w Afryce, rządzone zresztą bardzo twardą ręką…), a także kraje Europy Południowej – wszystkie w jakiejś mierze płacą „podatek od przeszłości”: przez wieki czerpały zyski z kolonii, dzięki nim także stawały się bądź mocarstwami, bądź krajami bardzo bogatymi. Tym „odsetkiem od wzbogacenia” są właśnie milionowe rzesze imigrantów, choć oczywiście nie wszyscy oni pochodzą  z dawnych kolonii poszczególnych państw.
Służby specjalne Zachodu w walce z muzułmańskim terroryzmem
Zatem Europa zmienia się. Także gdy chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Jesteśmy jako Stary Kontynent coraz bardziej narażeni na ataki terrorystyczne i ale tez fale „zwykłej” przestępczości i przemocy, której sprawcami są bądź uchodźcy i imigranci bądź dzieci i wnuki imigrantów, którzy nie chcieli albo nie byli w stanie się zasymilować. Wbrew popularnym tezom o rzekomej „bezbronności” szeroko rozumianego Zachodu, w tym Europy, w kontekście islamskiego terroryzmu akurat należy pochwalić służby specjalne wielu państw, poczynając od USA, ale również krajów  europejskich.  Szczególne wyrazy uznania nalezą się służbom brytyjskim i niemieckim, które udaremniły w ostatnich latach dziesiątki zamachów na swoim terenie. Nie jest to specjalnie nagłaśniane, aby nie tworzyć psychozy zagrożenia, a także aby nie zachęcać kolejnych kandydatów do wysadzenia się traktowanego jako najprostsza i najkrótsza droga do zameldowania się w seraju z dziewicami. Służby z Londynu i Berlina mają też duże sukcesy tam, gdzie o nie najtrudniej – czyli w likwidowaniu tzw. „samotnych wilków”, a więc pojedynczych terrorystów, którzy działają na własną rękę i w związku z tym są szczególnie trudni do wykrycia.
Charakterystyczne, że służby we wszystkich państwach Europy Zachodniej po cichu – nigdy nie publicznie (chyba, że ktoś już jest na emeryturze) – krytykują … polityków swoich państw, którzy będąc w szponach „politycznej poprawności” boją się nie tylko informować o zagrożeniach terrorystycznych, ale też prewencyjnie działać, aby ograniczyć niebezpieczeństwo zamachów. Przykładów jest wiele, choć najbardziej spektakularnym jest exemplum nieszczęsnej lewicowej burmistrz Barcelony Ady Colau, która parę miesięcy przed największym i najbardziej tragicznym zamachem muzułmańskiego dżihadu w stolicy Katalonii, w środku miasta, na słynnym deptaku La Rambla – nie zgodziła się na umieszczenie betonowych zapór uniemożliwiających wjazd ciężarówką – a tej właśnie broni użyli zabójcy spod znaku półksiężyca.

Tak, słowa Samuela Huntingtona piszącego  o wojnie cywilizacji, pasują  do obecnej sytuacji. Gdy w miniony czwartek byłem na „Rozmowach Niedokończonych” w Radiu Maryja, zadzwonił jeden ze słuchaczy przypominając dzieła polskiego historiozofa Feliksa Konecznego. Profesor Koneczny w swojej epoce był jednym z trzech najwybitniejszych historiozofów świata, obok Brytyjczyka Arnolda Toynbee’ego i Niemca Oswalda Spenglera. On długo przed Huntingtonem – i jednak inaczej – pisał o poddziale na cywilizacje. Polskę sytuował  w ramach cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej. Jego rozważania o cywilizacji turańskiej czy bizantyjskiej są bardzo interesujące w kontekście poznawania dziejów Europy, zwłaszcza Europy wschodniej, a  w szczególności Rosji.
Szariat zamiast soft-islamu?
Rzeczywiście, mamy do czynienia ze starciem cywilizacji chrześcijańskiej (szereg ekspertów używa określenia: judeochrześcijańskiej) i muzułmańskiej. Konfrontacja ta nie musi przebiegać wyłącznie, czy nawet głównie na drodze wojen, walki zbrojnej czy terroryzmu. Chodzi też o kwestie gospodarcze  oraz – co szczególnie istotne – kulturowe. No, bo jak inaczej odebrać niebywałą aktywność chociażby Arabii Saudyjskiej, gdy chodzi o fundowanie meczetów w różnych częściach świata – zwłaszcza tam, gdzie funkcjonują wyznawcy Mahometa bądź będąc w mniejszości i licząc, że z czasem staną się większością bądź tę większość już stanowiąc. Mówię tutaj także o Europie. Obszarem szczególnej aktywności bogatych krajów islamskich (nie tylko państw Zatoki Perskiej, ale też np. Turcji) są Bałkany. Rosnące, jak grzyby po deszczu, meczety i symbolizujące ich minarety w Bośni i Hercegowinie, Kosowie czy Albanii  to ich dzieło. W ślad za tym idzie zapraszanie na studia koraniczne młodych muzułmanów właśnie z Bałkanów Zachodnich, którzy wracają po paru latach jako ortodoksyjni mułłowie, aby nauczać  zgodnie z prawem szariatu. Żeby było jasne: dotyczy to nie tylko Bałkanów, ale i innych części świata i to skrajnie różnych, jak … Indii, ale też krajów Azji Środkowej czyli Azji postsowieckiej. W centralnej Azji będącej wciąż terenem rosyjskich wpływów (malejących, ale jednak)  półdyktatorskie władze dotychczas trzymały za twarz muzułmańskich radykałów, a urzędowy islam był w praktyce postkomunistycznym soft-islamem. Teraz Rijad z Ankarą pewnie chciałyby to zmienić.
To, czy Europa zachowa swój chrześcijański charakter, zwłaszcza w naszym regionie, zwłaszcza naszej Ojczyźnie, zależy głównie od nas. Zależy od Polaków – a więc Europejczyków.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (29.04.2019)