Kiedy w Parlamencie Europejskim powstanie frakcja muzułmańska?
Formalnie pewnie nigdy, bo nie ma w europarlamencie ani frakcji czy klubów narodowych, ani religijnych. Natomiast muzułmanie są obecni we wszystkich grupach politycznych, nawet wśród eurosceptyków. Pełnią często istotne role, na przykład szefem Grupy Konserwatystów i Reformatorów jest brytyjski muzułmanin Syed Kamall, skądinąd znakomity, sympatyczny kolega. Kandydatem na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego – kontrkandydatem Martina Schulza – był Sajjad Karim, także brytyjski muzułmanin. Jest w PE Rachida Dati, jedna z dwóch muzułmanek, które były ministrami we francuskim rządzie za prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego. Zresztą Francuzi wprowadzili takie nieformalne parytety, według których niezależnie od tego czy rządzi lewica czy prawica, dwóch ministrów to wyznawcy islamu. To zjawisko jest oczywiste z powodów demograficznych, bo największe partie w krajach Europy Zachodniej zabiegają o coraz liczniejszych muzułmańskich wyborców. Umieszczanie kandydatów wywodzących się z tej grupy religijnej zapewnia głosy poparcia dość zdyscyplinowanego elektoratu wyznaniowego. Ta mniejszość jest coraz liczniejsza i coraz więcej waży politycznie. Symptomatyczne jest, że w Manchesterze, a więc jednym z najbardziej prestiżowych okręgów w Wielkiej Brytanii, pierwsze miejsca na liście w wyborach do Parlamentu Europejskiego, zarówno z Partii Konserwatywnej, jak i z Partii Pracy zajęli muzułmanie. Oczywiście powodem takiej sytuacji jest fakt, że znajduje się tam duże skupisko imigrantów z Pakistanu i Bangladeszu, a ich dzieci i wnuki pozostały przy islamskiej tradycji. Szefową Partii Konserwatywnej w Wielkiej Brytanii – to funkcja bardziej techniczna niż polityczna, ale jednak prestiżowa – do niedawna była Baroness Sayeeda Warsi, też muzułmanka, choć świecka, rozwiedziona, etc. Tym niemniej powierzenie muzułmance takiej funkcji świadczy o przemianach, jakie zaszły w Wielkiej Brytanii. Potem pełniła zresztą funkcję wiceministra spraw zagranicznych w rządzie Jej Królewskiej Mości. W Niemczech współliderem Partii Zielonych – tam zawsze jest dwoje współprzewodniczących: kobieta i mężczyzna….– jest Cem Özdemir, tureckiego pochodzenia, też muzułmanin.
To zjawisko jest jeszcze bardziej widoczne na poziomie wyborów lokalnych.
Oczywiście. W Brukseli w czasie kampanii w wyborach samorządowych widać bardzo dużą liczbę plakatów i ulotek z nazwiskami jednoznacznie wskazującymi na przynależność do społeczności muzułmańskiej. Są to ludzie, którzy albo urodzili się w krajach islamskich i przyjechali do Europy, albo wychowali się w rodzinach muzułmańskich już tutaj, lecz zachowują związki z wiarą, ale też często ojczyzną przodków.
Można się spodziewać, że niedługo podobne parytety jak we Francji będą obowiązywać w Komisji Europejskiej i Parlamencie Europejskim?
To byłoby raczej trudne, bo mogłoby oznaczać, że przedstawiciele innych religii również zaczęliby domagać się podobnych parytetów. Co by się wtedy działo w tej zeświecczonej Europie z kwotami dla katolików, protestantów, żydów? Myślę, że ten numer nie przejdzie.
W Parlamencie Europejskim odczuwalny jest wpływ muzułmanów na kierunki polityki?
Gdy odbywają się debaty na temat relacji z państwami muzułmańskimi lub po prostu o problemach tych krajów, wówczas znaczna część mówców, nieraz większość to są ludzie wyznający tę religię. Istnieje nawet europejska organizacja, która skupia muzułmańskich liderów i polityków. Jej współprzewodniczącym jest jeden z europosłów.
Rosnący wpływ muzułmanów na politykę w Europie jest postrzegany jako szansa czy zagrożenie?
Trudno się odwracać do rzeczywistości plecami. Partie polityczne inkorporują muzułmanów, bo chcą wygrywać wybory. Dlatego w miastach, w których są duże skupiska islamskie są wystawiani kandydaci dający gwarancje poparcia tej grupy religijnej. To właśnie ona w prawyborach europejskich przesądziła, że w paru okręgach liderami list Torysów i Labourzystów byli wyznawcy Mahometa. Oczywiście powodem takiej sytuacji w krajach Europy Zachodniej jest spuścizna postkolonialna i bardzo liberalna polityka imigracyjna. Dziś szereg polityków europejskich buduje swoje programy i kampanie wskazując, że wzrost znaczenia muzułmanów to zagrożenie. Dlatego w krajach skandynawskich oraz Beneluksu widać wzrost znaczenia partii odwołujących się do tradycji narodowych i wspólnoty etnicznej nieuwzględniającej nowych przybyszy. Zupełnie inna sytuacja jest w Wielkiej Brytanii – tam nawet uznawana za eurosceptyczną partia UKIP ma w swoich szeregach muzułmanów, a z tej listy też został wybrany „islamski” europoseł. Czy to nie paradoks, że ludzie którym Europa zaoferowała godne warunki życia, a nawet funkcjonowanie w polityce, bywają bardzo eurosceptyczni? A może to wcale nie paradoks? Niektórzy uważają za zgrzyt fakt, że politycy, którzy urodzili się w Azji i przyjechali do Europy wygłaszają antyeuropejskie tyrady.
To jest pewien paradoks, że konserwatystów trzeba szukać wśród wyznawców islamu.
To jest specyfika brytyjska. W dużo mniejszym stopniu poniekąd francuska. W większości krajów Europy kontynentalnej muzułmanie głosują na ugrupowania lewicowe, liberalne czy Zielonych.
To już w ogóle dziwaczna konstrukcja. Muzułmanie przywiązani do religii głosując na lewicę zaprzeczają swoim własnym wartościom.
Jest faktem, że na kontynencie partie lewicowe i liberalne wcześniej otworzyły się na ludzi wywodzących się z tej mniejszości. Często zresztą chodziło i chodzi o o osoby zupełnie świeckie, dla których imamowie nie są żadnym autorytetem. Ale w tym kontekście trzeba zwrócić uwagę na politykę zagraniczną krajów, które posiadają u siebie duże skupiska muzułmanów. Widać tutaj wyraźne zmiany, zwłaszcza coraz bardziej sceptyczne spojrzenie na Izrael dyplomacji większości stolic Europy Zachodniej. Wcześniej rządy Wielkiej Brytanii, Francji, krajów Beneluksu czy Skandynawii były znacznie bardziej proizraelskie i otwarte na argumentację Tel Awiwu niż teraz. Czy jest to efekt tego, że Izrael nagle zaostrzył politykę wobec Palestyńczyków? Nie, polityka ta jest mniej więcej taka sama od kilkudziesięciu lat. Natomiast politycy zachodnioeuropejscy są coraz bardziej zakładnikami wyborców islamskich, nie chcą więc głosić tez, które nie spodobają się muzułmanom. Otwarte i jednoznaczne wspieranie Izraela mogłoby się skończyć utratą przez nich głosów islamskich wyborców. Dlatego coraz częściej kraje europejskie uznają państwo palestyńskie. Nawet gdy wcześniej zdecydowanie popierały politykę Tel Awiwu.
Chce pan powiedzieć, że gdyby dziś wybuchła wojna sześciodniowa, to Francuzi nie dostarczyliby broni Izraelczykom?
Na pewno taka decyzja wzbudziłaby bardzo duże opory w sporej części społeczeństwa francuskiego, a może nawet zamieszki, które co jakiś czas i tak ogarniają przedmieścia tamtejszych metropolii. Zresztą nawet kilkuletnie dzieci muzułmańskie – zdarzało się ‒ przerywały minutę ciszy ogłoszoną przez ministra edukacji we francuskich szkołach po zamachu na pismo „Charlie Hebdo”. Był to przejaw solidarności z islamskimi terrorystami – oczywiście te dzieciaki po prostu przełożyły na szkołę nastroje panujące w ich domach. Jak widać, jest to poważny problem nie tylko polityczny, ale także społeczno-kulturowy. Bo trzeba zwrócić uwagę, że zamachów w Wielkiej Brytanii i Francji dokonali ludzie, którzy w tych krajach mieszkali przez wiele lat lub w nich się urodzili. To jest najlepszy dowód na to, że polityka integracji w tym kształcie poniosła porażkę po obu stronach Kanału La Manche.
A z drugiej strony Europa nie może się dzisiaj obyć bez muzułmanów.
Epatowanie faktem, że wyznawcy islamu są obecni w życiu publicznym to jest płacz nad rozlanym mlekiem. Wiem, że to co powiem będzie niepopularne wśród polskiej prawicy, ale dziś trzeba prowadzić dialog z tymi środowiskami muzułmańskimi, które podążają umiarkowanym kursem oraz z partiami, które reprezentują „soft-islam”. Mówię to jako członek władz Sojuszu Konserwatystów i Reformatorów (AECR) – partii na poziomie europejskim, do której należą, między innymi, brytyjscy Torysi, PiS czy czeski ODS. Europejskie partie mają tę zaletę, że mogą przyjmować ugrupowania spoza krajów Unii. I dlatego członkiem AECR jest partia prezydenta Turcji Recepa Erdogana ‒ AKP. Współpracują z nami także partie z Tunezji i Maroka, a aplikację zgłosiła partia z kraju bardzo umiarkowanego islamu, jakim jest Azerbejdżan. To jest właśnie droga, którą powinniśmy podążać. Choć oczywiście, pamiętając o współpracy w tej czy innej formie, nie należy zaprzestać zdecydowanej walki z terrorystami islamskimi. Trzeba wyrzucać z Europy agresywnych imamów. Ale jeśli ktoś mówi, że można całkowicie ze Starego Kontynentu wyrugować ekstremistyczne środowiska muzułmańskie, to uprawia propagandę. Trzeba być realistą: możemy jedynie zabiegać o istotne ograniczenie takich ruchów, będących naturalnym zapleczem dla terrorystów.
*wywiad przeprowadził Mariusz Staniszewski dla tygodnika „Do Rzeczy”
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1618