Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Gest miłości
Wysłane przez St. M. Krzyśków... w 27-12-2018 [10:35]
By człowiek chciał wyjść na światło dzienne ze swojej ślepej piwniczki samozadowolenie, zobojętnienia czy obawy potrzebna jest mu po prostu czyjaś zachęta. Tak podziałały na mnie słowa włoskiej piosenki Ci vorebbe il mare w tłumaczeniu panów Zygmunta Korusa i Krzysztofa Jarzyńskiego. Polska wersja nosi tytuł Tu trzeba miłości. Pojawiła się ona w Święto Niepodległości, co podwajało siłę tej praktycznej poezji. Sprowokowało mnie to do wpisania w komentarzu obietnicy dołączenia się do tego tonu. Pomimo żadnych kompetencji napisałem coś kiedyś w tym duchu i to sobie leżało, aż zostało obudzone przez nagły rezonans zgodnych myśli.
Najpierw przytaczam muzykę z pewnego filmu, okazuje się nadzwyczaj popularną, potem będzie trochę mojego ględzenia a na końcu sedno sprawy.
https://www.youtube.com/watch?v=rRbyZ3eD-9M&t=214s
– Czasy się zmieniały na głupsze - zaszufladkowanie mnie jako nauczyciela jednego konkretnego przedmiotu wyraźnie mi ciążyło. Kiedyś byłem po prostu nauczycielem. W małej szkole, kiedy mieszkało się w pobliżu podopiecznych, specjalizacja taka czy inna, była sprawą wtórną. Po pierwsze liczyło się wychowywanie uczniów, czemu służyło ułożenie z nimi kontaktów na zasadzie dużego wzajemnego zaufania. Nawet rodzice byli jakby w tle. Z racji wielkiego obciążenia zajęciami lekcyjnymi (35 godzin w tygodniu), do których dochodziły jeszcze imprezy obowiązkowe oraz stosowna liczba szkolnych zabaw i spotkań, niewiele czasu pozostawało na wypracowanie czegoś fajnego, znamiennego i oryginalnego. A przecież chciałoby się czegoś takiego dokonać. Gdy znalazłem się w szkole większej i miałem mniej godzin, mogłem coś ze swych pomysłów realizować. Ta impresja sceniczna jest jednym z nich.
Spróbowałem przy współpracy koleżanek nauczycielek, jedna z nich prowadziła klasę drugą, ożywić swój plan właśnie przy udziale małych dzieci. Uczniowie potraktowali to jako dobrą zabawę, ale od koleżanek strasznie mi się oberwało. Koleżanki były zgorszone przez to publiczne ubieranie pończoch, skarpet czy rajstop. Reszta okazała się drugorzędna. Nie wyobrażały sobie, ten mój pomysł w zaproponowanej postaci mógł zaistnieć w przestrzeni publicznej, a już absolutnie nie jako przedstawienie na Dzień Matki, które widziałem jako uwieńczenie pracy z dzieciakami. Moje tłumaczenie, jak zwykle obarczone nadmiarem ideologii, pogrążało tylko sprawę: - „Świąteczna” biel symbolizuje ucieczkę od szarej codzienności, rutyny, przygnębiającego schematu. Nie chcę komplikować prostego pomysł wprowadzaniem jakichś specjalnych strojów lub atrybutów. Proponuję coś, co wydaje mi się przejrzyste: „-Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty” (J 13:10).
Pomimo poufnej przestrogi ze strony koleżanek, nieco im na przekór, spróbowałem jeszcze tego „spektaklu” w drugiej chyba klasie gimnazjum, z dziećmi, z którymi byłem zaprzyjaźniony przez parę lat ich nauczania. Kilkoro z nich wykazało absolutne zrozumienie dla pomysłu. Traktowały go poważnie i wyrażały mi swoje uznanie, ale była to grupka zbyt mała i nie obdarzona dostatkiem zacięcia artystycznego. Z pewnością potrzeba takiej wolności w nich tkwiła, lecz nigdy wcześniej nie natrafiły na nauczyciela, który by to dostatecznie rozwinął, nim poczuły się na to za stare.
Potem, za lat kilka, znowu wziąłem utwór Morricone z moją impresją na warsztat. Spora grupa przede wszystkim dziewcząt z pierwszej klasy gimnazjalnej zapaliła się do tego. Życzliwa właścicielka pobliskiego zabytkowego lokalu przystała z nami na współpracę i mieliśmy bardzo dobre warunki do ćwiczenia w nastrojowych wnętrzach. Jednak i tym razem nie przeszliśmy fazy prób. Z winy mojego nieprzygotowania, czyli niezdolności do przekazania, w jaki wyraz artystyczny ma się to wszystko połączyć, przygotowania załamały się w połowie drogi. Postępów nie było, pojawiło się znudzenie.
Szkoda mi trochę akurat tego pomysłu. Został po nim wyraźny ślad – odcisnęły go te daremne próby. Z tego, co przechodziło mi przez głowę wokół tej impresji, prezentuję tu tylko sam rdzeń. Uprościłem wszystko maksymalnie ze względu na przeznaczenie tego dla warunków szkolnych, gdzie ma wystarczyć kawałek podłogi. Istniały inne wersje, ale teraz odkopałem w zapiskach, trochę przypadkiem, akurat tę przeznaczoną dla dzieci najmłodszych. Z całej propozycji, w tym moim nieskomplikowanym zamyśle, interpretującym muzykę, najważniejszy jest ten gest, który nazywam „gestem miłości”. Sporadycznie zobaczyć można było podobne dotknięcie połączone z zostawieniem śladu w różnych filmach. Jest to dla każdego zrozumiałe okazanie sympatii. Myślę, że taki układ, organizujący pojedynczy gest w sugestywny, z premedytacją powielany zespołowy ruch, wsparte tym „para-tańcem”, a przede wszystkim usprawiedliwiony niezwykłą muzyką, ma głęboki sens. Jest wyrażeniem niewypowiedzialnego: głębokiej sympatii i miłości do innych ludzi oraz do całego świata. Taka jest bowiem ta muzyka. Wielka a nieinwazyjna. W tytule ma wiatr i stłumiony krzyk. Ta melodia przetapia żal w radosne uniesienie. Wywołuje odczuwanie czegoś delikatnego i subtelnego. Kiedy dać się jej porwać, wzrusza i uspokaja jednocześnie. Te ścieżki z papieru, które dzieci same sobie wytyczają, symbolizują ich życiową drogę, ich wybory. Biały kolor to niewinność, ufność, uduchowienie – posiadanie i okazanie przewagi nad materią i ciężarem, jaki nam wpycha w kieszenie, buty i plecaki nasza ludzka egzystencja.
Dla dzieci najtrudniejsze w tym wszystkim okazywało się rozwijanie stopą rolek papieru (używaliśmy papieru toaletowego). Trudno im było kontrolować siłę popchnięcia i niekiedy rolki uciekały poza „scenę”. Zorganizowaniu przy tym grupy w harmonijną całość winna służyć większa precyzja, którą może zapewnić raczej tylko fachowa siła. Szczęściem ratuje wszystko wolne tempo dziania się wszystkiego - indywidualne błędy dają się maskować przez te chwilowe zatrzymanie się i nieokazywanie zmieszania. Myślę, iż szkolnym amatorom byłoby łatwiej odnaleźć się w proponowanej roli, gdyby mieli możliwość obejrzenia filmu, w którym ruchy i gesty zostałyby opracowane profesjonalnie.
[Podany tu opis działań jest absolutnie szkicowy. Czas trwania utworu w wersjach podanych na YouTube wygląda mi dziś na zmieniony. Przedziały czasowe odpowiadają w założeniu zmieniającemu się nastrojowi muzyki.
Liczby to czas od rozpoczęcia utworu w sekundach, po nich stosowna akcja.]
Impresja sceniczna do muzyki Enio Morricone „Le vent, le cri”
8-10 dzieci, stroje gimnastyczne lub podobne. Generalnie wszystkie ruchy w trakcie przedstawienia mają być usztywnione, nieco mechaniczne.
[0]….. Stoją nieruchomo w grupie, z boku 15 przez sekund. Włączamy muzykę i od 5 sekundy (dźwięku skrzypiec) nieśpiesznie ruszają.
[10 – 40]….. Zakładają (niekoniecznie na gołe stopy) białe podkolanówki lub pończoszki.
[40 – 80]…..Wspólnie w jednym naczyniu (czarze) nacierają spody dłoni mąką lub talkiem.
[80 – 100]….. Opuszczone i usztywnione ręce trzymają rozłożone pod niedużym kątem w stosunku do tułowia, sylwetka wyprostowana, głowa uniesiona, wzrok „nieobecny”. Podchodzą do rolek białego papieru leżącego na podłodze.
[100 – 280] Z uniesioną głową (bez pochylania) palcami stopy „tanecznym” ruchem rozwijają rolkę i idą po papierowej dróżce, nieruchomiejąc na moment co 3 takty. W trakcie tego zmieniają kilkukrotnie kierunek rozwijania się papieru, tak żeby pozostać w określonym obszarze „sceny”. Mijająca się para, zatrzymuje się na chwilę. Delikatnym, niepośpiesznym ruchem dzieci dotykają dłonią policzka partnera (ruch ten nie powinien być jednoczesny). Na policzku ma zostać widoczny biały ślad.
[220 – 270]….. Porzucają na chwilę swoje szlaki i podchodzą do siedzących blisko swoich mam. Dotykają policzka swojej mamy. Powracają na scenę. (Ta wstawka była przewidywana na okoliczność Dnia Matki.)
[280 – 310]….. Łączą się w krąg przy czarze, stając do niej tyłem. Ujmują się za ręce, wznoszą je, odrzucają głowy w tył, zamykają oczy i nieruchomieją.