Je ne suis pas Charlie

Francuski pisarz Jean Raspail przedstawił, w wydanej w 1973 r. powieści z gatunku social-fiction, „Obóz świętych”, inwazję Hindusów na Europę, która po wielu latach, na fali zamieszek na tle etnicznym we Francji, została uznana za ziszczającą się przepowiednię.
W wizji Raspaila, gdzieś w początkach XXI wieku, pod wpływem europejskich pseudointelektualistów siejących zamęt w umysłach prostych i biednych ludzi zamieszkujących subkontynent, wyrusza z Kalkuty flotylla złożona z setki zdezelowanych okrętów, z milionem Hindusów na pokładach. Flotylla zmierza na Zachód, a bezrozumna, lecz zdesperowana tłuszcza na pokładach ma tylko jedno pragnienie: także partycypować w dobrodziejstwach zachodniego raju. W tle peregrynującego miliona hinduskich biedaków obserwujemy opisane z mistrzowską werwą i obrazowością reakcje świata. Elity europejskich państw myślą gorączkowo, co tu zrobić, żeby armada nie zechciała przypadkiem wylądować właśnie u nich. Władze są bezsilne i skonsternowane; nie mają żadnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Przecież nikt nie odważy się wydać rozkazu strzelania do tłumów. Media zachowują się jak ćma lecąca w kierunku płomienia, szermują postępowymi hasłami o humanitaryzmie i sprawiedliwości społecznej, jakby nie postrzegając dramatyzmu i absurdalności sytuacji. W miarę zbliżania się flotylli ta tromtadracka pewność mediów przeradza się w panikę. Gwiazdy ekranów TV i szpalt dzienników, liderzy elitarnych salonów w pośpiechu uciekają na „z góry upatrzone pozycje” - czyli do bezpiecznej Szwajcarii, gdzie czekają równie bezpieczne bankowe konta. Mieszkańcy dotkniętych inwazją terenów uciekają na północ, z kolei na opuszczone tereny ciągną tłumy amatorów rewolucji (żuliki, lokatorzy opuszczonych więzień w kuriozalnej symbiozie z lewacką pseudointelektualną młodzieżą). Wreszcie wizja najcelniejsza: oto w ogarniętej anarchią Francji wyłażą z etnicznego podziemia arabscy imigranci. Wyłażą i pokazują swoje pazury. Czas na apokalipsę.
 
Przywołuję tę książkę w felietonie dotyczącym pewnych aspektów zamachu terrorystycznego w Paryżu, bo jest celną ilustracją bezmyślnej krótkowzroczności i braku odpowiedzialności pewnych „postępowych” europejskich środowisk zarażonych wirusem swawoli, którą bezrefleksyjnie mylą z wolnością. Epidemia ta ogarnia – jak u Raspaila – salony pełne nawiedzonych intelektualistów, a promieniuje na świat przez sprzyjające im media, zachowujące się jak ćma lecąca w kierunku płomienia. Owo promieniowanie oddziałuje na bezwolne masy, które pod ich wpływem wylegają na ulice, i w chocholim tańcu, równie bezrefleksyjnie podejmują serwowane im hasła – jak choćby to ostatnie: „Je suis Charlie” ("Jestem Charlie") mające wyrażać solidarność i poczucie wspólnoty, z redakcją satyrycznego pisma "Charlie Hebdo", która stała się ofiarą ataku islamskich terrorystów. Pismo tworzy grupa ateistów, stawiająca sobie za cel obronę laicyzmu. Lewicowe poglądy, antyreligijną i antyklerykalną postawę wyraża bardzo często w wysoce kontrowersyjnych, często obscenicznych karykaturach i dowcipach.

Nim wyłuszczę w czym rzecz, pragnę z całą mocą podkreślić, że potępiam zamach do którego doszło w Paryżu. Uważam, że nic nie jest w stanie usprawiedliwić przemocy, a wszelkie problemy należy rozwiązywać drogą dialogu i negocjacji.

Ale jednocześnie uważam, że odpowiedzialność za ten dramat po części ponosi sama redakcja pisma "Charlie Hebdo". Trzeba mieć bowiem sporą wyobraźnię, aby ich radosną twórczość przyjmować jako ofertę dialogu i tolerancji. W istocie narusza ona bowiem standardy cywilizacyjne, w szczególności ten, który zakłada ochronę sfery sacrum. Oznacza to, że należy szanować cudze sacrum, nawet jeżeli jest nam ono obce i go nie pojmujemy. Trzeba tu zaznaczyć, że pojęcie sacrum nie dotyczy wyłącznie kultów religijnych. Także ateiści mają swój obszar świętości. Może to być dom, rodzina, w szczególności matka, dzieci, może być Lenin, Che Guevara, Mao Zedong, Dawkins, etc.

Somalijska feministka i antyislamska publicystka Ayaan Hirsi Ali wyraża pogląd, że Religia - każda religia i każda święta księga - jest w demokracji przedmiotem krytyki, a czasem też i kpiny. Może to być bolesne i trudne, każdy bowiem, kto czuje, że coś mu najdroższego nie jest podzielane przez innych, musi pogodzić się z poczuciem przegranej. Ale taka jest istota wolnego społeczeństwa - prawo wierzących jest także prawem niewierzących i prawem odszczepieńców. Nikt nie może żądać wolności dla siebie i nie chcieć bronić tej wolności dla innych.

Nie identyfikuję się z tym poglądem. Przede wszystkim jeśli akceptowana jest kpina mająca na celu zranienie czyichś uczuć, to z pewnością nie w imię wolności, bo ta idzie w parze z odpowiedzialnością (powszechnie akceptowana jest, i to niezależnie od światopoglądu, zasada „wolność mojej pięści kończy się przed czubkiem twego nosa”.). Tak pojętej wolności polegającej na wolnym ale świadomym odpowiedzialności wyborze chcę wymagać od siebie i bronić jej dla innych. Nie wiem też o jakiej przegranej tu mowa. Moim zdaniem przegrany jest ten, kto podejmuje próbę zranienia drugiego (drugich). I nie rozumiem, z jakich to powodów fakt niepodzielania czegoś co dla bliźniego jest najdroższe, musi pociągać za sobą kpinę i szyderstwo. To jakaś smarkateria.

Naruszanie sfery sacrum może być świadome lub nie. O ile to drugie da się wytłumaczyć słowem „niechcący” (i zapomnieć po akcie przeprosin), o tyle to pierwsze siłą rzeczy ma charakter działania premedytowanego, a więc takiego, któremu przyświeca jakiś cel. Stawiam pytanie: jaki cel przyświecał redakcji pisma "Charlie Hebdo", gdy publikowała obsceniczne karykatury Mahometa czy kopulującej Trójcy Św.? Czy było to podyktowane intencją budowy cywilizacji miłości, manifestowania i promowania tolerancji, wyrazem wolności słowa?

Powie ktoś, że to przecież pismo satyryczne, a „prawdziwa cnota krytyk się nie boi”. Więc spytam: a gdzie tu widoczna jest krytyka? Czy padają tu jakieś rzeczowe argumenty, czy raczej mamy do czynienia z kpiną, drwiną, szyderstwem, ośmieszaniem, które jako takie stanowią raczej świadectwo impotencji intelektualnej, będąc w uczciwym dyskursie świadectwem braku racjonalnych argumentów.

Pytanie o cel ma jeszcze jeden powód. Abstrahując od sfery aksjologicznej, jest ono równie istotne w sferze pragmatycznej. O ile publikacja rysunków szydzących z religii i ich świętości nie była zagrożona jakimś drastycznym odwetem ze strony chrześcijan (skłonnych wybaczać tym, którzy „nie wiedzą co czynią”), o tyle zagrożenie owo ze strony środowisk islamskich jest bardzo realne ze względu na sam charakter tego wyznania, mającego wszak w swoim kanonie pojęcie „świętej wojny”. Jest rzeczą nieprawdopodobną aby redaktorzy pisma, żyjący tu i teraz, wymazali ze swojej pamięci zamachy w NY, Madrycie, Londynie, fakt powstania państwa islamskiego i związanego z tym zaognienia sytuacji na świecie. A jeśli nie wymazali, mieli święty obowiązek brać to pod uwagę w swojej polityce wydawniczej. Odpowiedzialny człowiek nie bawi się zapałkami na beczce trotylu. I nie chodzi mi tu o ich własne bezpieczeństwo, to ich sprawa, lecz o zagrożenie jakie ściągają na rzesze niewinnych, postronnych ludzi, zagrożenie realne i niestety zrealizowane.

Dlatego twierdzę, że zachowanie redakcji było nie tylko nieroztropne, lecz skrajnie nieodpowiedzialne. Dziś nie znamy jeszcze wszystkich jego konsekwencji, bo sytuacja jest rozwojowa. A mogą być one tragiczne (wiele kataklizmów wojennych rozpoczynało się od pozornie niewinnych zdarzeń).

Tymczasem niczym niezrażony europejski mainstream medialny nadal podąża beztrosko tropem "Charlie Hebdo" ku płomieniowi świecy, publikując karykatury Mahometa w geście solidarności i tzw. wolności słowa. Tzw., bo nie o wolność tu chodzi tylko o swawolę. O szczeniacką zabawę uprawianą najwyraźniej po to, aby kogoś zranić i poniżyć (raz jeszcze spytam: w imię czego?), nie bacząc na konsekwencje. Wolność - powtórzę - nierozłącznie związana jest z odpowiedzialnością.

Nie dołączę do tego chocholego marszu tłumów odurzonych pseudowolnością i pseudowartościami. Nie jestem Charlie i nim być nie zamierzam. I nie jestem w tym odosobniony: także nad Sekwaną formuje się ruch "Je ne suis pas Charlie" przeciwny utożsamianiu się Francuzów z satyrycznym i bluźnierczym tygodnikiem „Charlie Hebdo”. Tysiące osób poparło witrynę tego ruchu na Facebooku.  „Negujemy przemoc i jesteśmy oburzeni okrutnym mordem, jakiego dokonano na dziennikarzach »Charlie Hebdo«, ale nie możemy popierać w żaden sposób bluźnierstw oraz islamofobii uprawianej przez tę gazetę” – piszą twórcy ruchu.

I ja – raz jeszcze to podkreślę – neguję przemoc i nie solidaryzuję się z islamskimi terrorystami. Są tak samo odlegli od bliskich mi standardów cywilizacji miłości, jak godni pożałowania redaktorzy "Charlie Hebdo".

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

13-01-2015 [12:38] - NASZ_HENRY | Link:

Et moi,aussi ;-)

Obrazek użytkownika tsole

13-01-2015 [12:59] - tsole | Link:

je suis heureux :)

Obrazek użytkownika ruisdael

13-01-2015 [13:23] - ruisdael | Link:

Z większością Pana opinii się zgadzam. Jednakże czy nie można wziąć pod uwagę pewnego rodzaju przysługę jaką oddali "mężni" i żądni krwi muzułmanie tchórzliwym chrześcijanom, którzy mordowani są fizycznie na całym świecie przez tychże, a psychicznie ( i nie tylko) przez rosnący cały czas ruch lewacko-libertyńskiej poprawności, który zabierze chrześcijanom dusze i uczyni osoby nie stworzone na obraz i podobieństwo Boga. W przypadku wyrazistego stanowiska (co absolutnie nie znaczy poparcie paryskiej rzezi!!!) Nergal parę razy zastanowi się nad podarciem Biblii (podarcie Koranu nigdy mu na myśl nie przyszło).

Obrazek użytkownika tsole

13-01-2015 [13:50] - tsole | Link:

Owszem, uważam, że cywilizaja miłości nie musi być tożsama z cywilizacją ciepłych klusek. Można okazywać stanowczość i unikać przemocy, na to jednak potrzebna jest aktywność i żarliwość w wymiarze społecznym, nie tylko indywidualnym. Przykładem akcja bojkotu KMPiKu - podobnie jak "przez żołądek do serca" można trafic "przez portfel do rozumu". Ale straty KMPiKu będące rezultatem bojkotu muszą być znaczące, a to wymaga właśnie aktywności.
Pozdrawiam!

Obrazek użytkownika ruisdael

13-01-2015 [14:02] - ruisdael | Link:

Uważam, że aktywność i żarliwość musi najpierw wyjść od hierarchicznej Głowy, a później można mówić o społecznej. A tymczasem... ledwo obroniliśmy się przed 2/3 głosów nad zmianami na synodzie o rodzinie, nie mówiąc o "pacyfikacji" krzyża na Krakowskim Przedmieściu czy wycofaniu się z marszu w obranie wolności słowa(!). Żałość.

Obrazek użytkownika tsole

13-01-2015 [14:20] - tsole | Link:

No tak, jeśli np. ks. Grzegorz Kalwarczyk, kanclerz kurii warszawskiej "naucza", że "ulica to nie jest miejsce do modlitwy" (15 wrz 2010, po konflikcie "krzyżowym" przed Pałacem Prezydenckim) to tylko żałość. 

Obrazek użytkownika gal

14-01-2015 [08:53] - gal | Link:

"Są tak samo odlegli od bliskich mi standardów cywilizacji miłości, jak godni pożałowania redaktorzy "Charlie Hebdo".", Nergal i ten sędzia, który go uniewinnił.
Nie życzę Nergalowi tego, żeby mu ktoś łeb urżnął, ale sędzia do tego zaprosił.

Obrazek użytkownika tsole

14-01-2015 [11:32] - tsole | Link:

Musiałby wpierw podrzeć Koran ale na tyle głupi to on nie jest. :)