Największa demokracja świata

Świat stał się globalną wioską, to prawda, ale interesy narodowe i państwowe wciąż są głównym drogowskazem i punktem odniesienia. Globalizacja polityki międzynarodowej nie polega na tym, że poszczególne kraje przestają mieć interesy czy że je grzecznie przekazują organizacjom międzynarodowym, tylko na tym, że owe interesy stają się przedmiotem rozgrywek globalnych.

Widać to w miejscu, w którym piszę te słowa, czyli w Nowym Delhi, stolicy Indii. Państwo numer dwa na świecie (w wymiarze ludnościowym) uważane jest za wschodzącą potęgę ponadregionalną. Konfrontacja z Pakistanem to konflikt regionalny, skądinąd permanentny i skazany na „wieczne trwanie” – podobnie jak konflikt Izraela i Palestyny – ale już rywalizacja Indii z Chinami ma charakter ponadkontynentalny.

Nowe Delhi, stolica smogu

W indyjskiej stolicy najlepiej funkcjonować w zamk­niętym pomieszczeniu – na zewnątrz bowiem smog daje się we znaki. Jego natężenie jest tak duże, że w niechlubnej klasyfikacji aglomeracji z największym wskaźnikiem smogu Nowe Delhi wyprzedziło ostatnio światowy symbol zasmogowania, czyli Pekin. Tyle że tu nikt nikomu nie wytacza procesu w sprawie wysiłków lub braku wysiłków w walce ze smogiem. Brytyjski generał, a dziś polityk rządzącej Partii Konserwatywnej Geoffrey Van Orden, z którym tu przebywałem w ramach delegacji prezydium Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w PE, przez cały pobyt w Nowym Delhi chodził w specjalnej masce z filtrami. Wyglądało to komicznie, ale z punktu widzenia zdrowia zapewne było właściwe.

Parlament Indii pod jednym względem przypomina Parlament Europejski – chodzi o wielość języków. Co prawda oficjalnymi językami tego państwa są hindi i angielski, ale w tutejszym „sejmie” przemawia się aż w 14 językach (w sumie w całym kraju aż 21 języków uznaje się za „wiodące”). W europarlamencie w Brukseli i Strasburgu co prawda mówi się przeszło 20 językami, ale przecież to instytucja, w której zasiadają przedstawiciele 28 państw, a nie jednego.

Parlament kraju, który oficjalnie nazywa się Bhārat Gaṇarājya (Republika Indii), składa się z dwóch izb: Ludowej i Stanów. Ta pierwsza to Lok Sabha – liczy 552 członków, w tym 550 wybieranych w wyborach powszechnych i dwóch mianowanych przez prezydenta. Ta druga to Rajya Sabha – ma 250 członków wybieranych w większości przez parlamenty stanowe, z wyjątkiem 12 mianowanych przez prezydenta. Tworzą one razem Sansad – odpowiednik naszego Zgromadzenia Narodowego.

Obie izby mieszczą się w jednym budynku, co przypomina rozwiązanie polskie. Zapożyczeniem od USA jest natomiast to, że indyjska Izba Stanów obraduje pod przewodnictwem wiceprezydenta, tak jak amerykański Senat. Z kolei innym podobieństwem do Parlamentu Europejskiego jest fakt, że żadna z izb Sansadu nie wykazuje… inicjatywy legislacyjnej. To znaczy formalnie jest ona możliwa, ale w praktyce niewykorzystywana. Parlament obraduje nad projektami ustaw składanymi przez rząd. W ciągu ostatnich 30 lat tylko raz (sic!) jeden z posłów przedłożył własną inicjatywę legislacyjną.

Bombaj, stolica biznesu i nocnego życia

Polityczną stolicą Indii jest Nowe Delhi, gdzie mieszczą się siedziby rządu i parlamentu. Biznesową jest zaś Bombaj. To najbardziej europejska aglomeracja Indii, ale też dla wielu obserwatorów – całej Azji. Tu nie ma smogu, tutaj pulsuje życie nocne aż do bladego świtu (w Nowym Delhi nawet w nocy są korki, ale oferta „capital by night” jest znacznie skromniejsza niż w położonym nad Morzem Arabskim Bombaju). To w Bombaju uruchomiono pierwszą windę elektryczną w Indiach, to tu działał pierwszy kabaret i tu odbył się pierwszy koncert jazzowy. To tu sprowadzano kucharzy z całego świata i to właśnie o Bombaju rozpisywały się amerykańskie gazety już na początku XX w.

Bangalur, informatyka i kosmos

Kolejną stolicą Indii – tyle że informatyczną – jest Bangalur. To tutaj znajdują się centra informatyczne wielu amerykańskich i europejskich firm (m.in. Luft­hansy). Nasza delegacja zwiedzała siedzibę Infosysu (firma działa w Polsce, w Łodzi) oraz Airbusa. To właśnie tu mieści się siedziba ISRO, czyli Indyjskiej Organizacji Badań Kosmicznych. To państwo, będące właściwie subkontynentem, inwestuje w badania kosmosu ze względów strategicznych, militarnych i biznesowych. Świadczą o tym dziesiątki indyjskich satelitów.

Z Bangaluru lecę z powrotem do Nowego Delhi. Urzęduje tu aż dwóch ambasadorów Polaków. Tyle że jeden z nich, Tomasz Kozłowski, reprezentuje Unię Europejską i jest jednym z pięciu Polaków będących ambasadorami UE na świecie (inni działają m.in. w Armenii, na Jamajce i w Dżibuti). Pan Kozłowski w Azji spędził 30 lat, najpierw jako ambasador Polski (m.in. w Pakistanie), potem jako ambasador Unii Europejskiej w Korei Południowej, a teraz w Indiach.

Z kolei nowy ambasador Rzeczypospolitej, prof. Adam Burakowski, jest jedynym spośród ambasadorów krajów Unii Europejskiej, który zna hindi. Z Europy tym językiem mówi jeszcze szef placówki dyplomatycznej Ukrainy, który kiedyś piastował stanowisko wiceambasadora ZSRS w Nowym Delhi.

Indyjskie Prawo i Sprawiedliwość i indyjski Prezes

Kampania wyborcza w Indiach trwa w zasadzie permanentnie. Co prawda wybory parlamentarne odbywają się, tak jak w Polsce, co cztery lata (najbliższe będą w przyszłym roku), ale ponieważ jest tu aż 29 stanów, to niemal co chwilę ogłaszane są wybory stanowe.

Niedawno w największym stanie Indii Uttar Pradesh niespodziewanie wygrała rządząca w całym państwie Indyjska Partia Ludowa (Bharatiya Janata Party), która niczym Prawo i Sprawiedliwość w obozie Zjednoczonej Prawicy skupiła wokół siebie ugrupowania prawicowe w Narodowym Sojuszu Demokratycznym. W Uttar Pradesh zawsze królował Indyjski Kongres Narodowy, sięgający tradycjami do czasów Mahatmy Gandhiego, ale prawica okazała się skuteczniejsza, m.in. dzięki dogłębnemu rozeznaniu problemów i struktury społecznej w poszczególnych miejscowościach, a nawet dzielnicach miast. Potrafiła jednocześnie w różnych miejscach obiecywać ograniczenie systemu kastowego (tam, gdzie ludność składa się z przedstawicieli niższych kast) i utrzymanie systemu kastowego (tam, gdzie przeważają bramini, a więc kasta najwyższa).

Co prawda premierem Indii jest charyzmatyczny Narendra Modi, świetny orator (wiem, co mówię, bo występowaliśmy razem w 2016 r., przemawiając na uroczystościach w Nowym Delhi do ponad 3 mln ludzi!), ale tak naprawdę realną władzę sprawuje szara eminencja, lider rządzącej partii Amit Shah. Czy to komuś coś przypomina?

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (05.11.2018)

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika smieciu

12-11-2018 [10:22] - smieciu | Link:

No, no, nawet ciekawe. No i jest ten poziom z ostatnich tekstów:
Największa demokracja świata :)
Gdzie parlament nie ma inicjatywy ustawodawczej a wszystkim kręci Mori (i inne mało znane ludki). Gdzie właśnie wybudowano gigantyczny największy pomnik, posąg świata. Gdzie Mori postanowił stanąć na czele awangardy światowej i wycofać gotówkę w kraju wydawałby się całkowicie do tego się nie nadającego.
Ale powoli do przodu! Wszyscy obywatele są skanowani, ich oko lub odcisk palca już służy jako „zapłata” za bilet kolejowy czy też upoważnia do odebrania miski ryżu zasiłku.

Właściwie wszystko się zgadza co do tej demokracji. Tamtejszy parlament jest jak unijny. Bez przerwy gdzieś odbywają się jakieś wybory, jest kupa różnych języków ale ten centralny komputer i mózg i tak jest jeden. A my siłą podobieństw (no i usilnie forsowanej przez rząd PiS likwidacji gotówki) możemy się domyślać że plan będzie podobny.
Skan palca lub oka i u nas pozwoli na wydanie tej miski ryżu o której przecież i nasz premier raczył informować.