Zdrówko, zdrówko i jeszcze raz zdrówko! Do dna!

W normalnym kraju podałby się już do dymisji rząd, o ministrze zdrowia nie mówiąc. Ale nie u nas. Pokora chorych ludzi, wzmacniana konsekwentnie wieloletnią pedagogiką wstydu za wszystko, co złe w ostatnich stu latach w Europie, powstrzymuje ich zapewne przed zwartym protestem. Zresztą, protestować mogłyby raczej ich dzieci i wnuki, bo ci biedni chorzy starsi ludzie nie mają na to sił.
Kolejny raz z przykrością patrzę na doniesienia prasowe na temat kryzysu w służbie zdrowia. Jak bardzo rzadko media bronią mieszkańców „tego kraju”, jak bardzo kryją niejasne zamiary i postępki rządzących, jak nie mają najmniejszego zamiaru kontrolować władzy. Pierwsze dni to było obwinianie lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego. Przez cały dzień w kilku telewizjach obserwowaliśmy ludzi, odbijających się od zamkniętych drzwi przychodni, i ministra, oskarżającego lekarzy o złamanie przyrzeczeń zawodowych. Widz nie mógł mieć wątpliwości – podłym lekarzom nie chce się pracować. Nie wyjaśniano, ile lekarz POZ dostaje rocznie na pacjenta (później padła kwota 136 zł rocznie), i że wypłacana mu „ogromna pensja” to kwota, z której musi pokryć koszty badania pacjentów, zapłacić pielęgniarce, opłacić rachunki za lokal, no i zapłacić za swoją pracę. Może to i nienajlepsze rozwiązanie systemowe, bo skłania do nieuzasadnionego oszczędzania na pacjentach, ale nie usłyszeliśmy o tym w mediach. I nie lekarze je wymyślili.
W tle kolejne oskarżenia Sikorskiego o machinacje finansowe przykrywały tylko temat zdrowia. Nie należy nadużywać władzy ani pieniędzy publicznych, ale naprawdę, jego „kilometrówki” to śmieszne groszaki w porównaniu z marnowaniem pieniędzy przez niemającego sobie nic do zarzucenia byłego ministra od kolejnictwa, czy miliardowymi nadużyciami przy budowie autostrad. A wstyd podobny, tyle że u Sikorskiego to zdaje się żadne przestępstwo. Sprawa finansów w służbie zdrowia jest z pewnością ważniejsza.
Rozwiązanie elementarnych potrzeb obywateli to pakiet spraw zupełnie podstawowych. I te sprawy powinni dziennikarze dokładnie oglądać przez okrągły rok, a nie tylko wtedy, gdy nadchodzi kryzys, lub raczej, jak mawiał sławny ironista, pisarz i muzyk, Stefan Kisielewski, rezultat.
Każdy, kto zetknął się z państwową służbą zdrowia już od lat wie, że jest ona ciężko chora. Zawsze była ciężko chora, reforma Buzka w 1999 roku nie była bez przyczyny. Stworzyła ona kasy chorych i warunki, by coś poprawić. Powinny być rozmaite kasy konkurencyjne, zatrzymano reformę w pół drogi, tworząc wojewódzkie, ale coś drgnęło. Kasy pobudowały lub kupiły piękne wykładane marmurem siedziby, a pisząc jakiś reportaż dowiedziałam się, że otrzymują na leczenie 12 proc. ze składki zdrowotnej, co roku rosnącej. 88 proc. szło zatem gdzie indziej – no tak, do budżetu Ministerstwa Zdrowia. To dawało już do myślenia.
Nie miała ta reforma dobrej prasy. Rząd Buzka to była m.in. pacyfikowana od 1990 roku „Solidarność”, to było zagrożenie lustracją i powołanie IPN. Media zachłystywały się nieuczciwą krytyką. Kiedy mimo wszystkich trudności reforma zaczęła już przynosić jakieś widoczne owoce (choć wyjechało wtedy z Polski kilka tysięcy anestezjologów), nastały rządy byłych komunistów, którzy jednym zręcznym ruchem zlikwidowali 16 kas wojewódzkich i wszystkie pieniądze wrzucili do jednego worka – Narodowego Funduszu Zdrowia. Worek  pieniędzy, otrzymywanych przez NFZ, z którego pobudował sobie lub kupił kolejne piękne i wykładane marmurem siedziby, nie był publicznie dokładnie rozliczany. Trudno było się dowiedzieć, ile w końcu na co idzie. Ciekawe, że zaraz na początku powołania NFZ kilku prominentnych najwyższych urzędników postanowiło pożegnać się z  posadą a nawet z życiem. W grudniu 2003 wskutek bojkotu zdesperowanych warunkami kontraktów z NFZ lekarzy podano, że tylko 70 proc. pacjentów będzie miało zagwarantowaną państwową opiekę zdrowotną. Ilu z nich ma zagwarantowaną opiekę dzisiaj? A teraz Fundusz ten jest dokładnie dwa razy większy niż jeszcze kilka lat temu.
Rozwiązania rządowe wyraźnie kierują się ku pełnej prywatyzacji służby zdrowia, zapowiadała to zresztą PO w programie wyborczym od wielu lat. Ot, tak, jak prymitywnie opisywała to słynna Sawicka, płacząca w sejmie: „Lód będzie kręcony na służbie zdrowia”. Gubi się w tym wszystkim pacjent, a sytuacja dynamicznie się zmienia, m.in. coraz mniej jest lekarzy, z których tłumy wybierają swobodną pracę w normalnie funkcjonujących krajach. Poza tym skoro miałaby być prywatna, to co ze składką zdrowotną, wpłacaną przez obywateli przymusowo z podatków? Albo składka na budżetową służbę zdrowia, albo na prywatną. Na razie w NFZ jest podobno ok. 60 mld zł rocznie, w prywatnych korporacjach około 4 mld. Trzeba by coś zaproponować dla ludzi, zamiast chować się, wymuszając rozwiązania i co? czekać na wybuch niezadowolenia społecznego? Trzeba stworzyć rozwiązania, trzeba je przedyskutować. Tymczasem mamy do czynienia z brutalnym pozbawianiem ludzi dostępu do leczenia przez budowany konsekwentnie system. To znowu pedagogika, ludzie mają błagać: niech będzie prywatna, byle w ogóle była!  
I w tym wszystkim większość mediów hurmem biegnie za rządem, omawiając i reklamując nawet nie jego rozwiązania, tylko gadanie o winnych. Gdzie reportaże z dramatycznych sytuacji i kolejek na SOR, które mają być panaceum w sytuacji bojkotowania umów przez lekarzy POZ, gdzie wywiesza się informacje, że oczekiwanie na pomoc może trwać do 24 godzin? Gdzie reportaże z publicystyką z zagranicy, gdzie wszystko funkcjonuje może nie cudownie, ale w miarę normalnie, i człowiek w nagłej potrzebie dostaje natychmiastową pomoc?
I te bulwersujące komentarze, że procedury medyczne są tak straszliwie dziś drogie, że rozwój medycyny, że dializy i przeszczepy twarzy, że żadna gospodarka tego nie wytrzyma, itd. itp. Pora, by media oprzytomniały. Ludzie z ranami i ze złamaniami czekają po 10 godzin na zwykłe złożenie kości i opatrunek, upadek na ulicy może oznaczać wielomiesięczne leczenie pozostawionego samemu sobie człowieka. To nie są żadne procedury ani kosztowne zabiegi. To powinny przedyskutować media.
Niestety, nie można na nie liczyć.
--------------------------
Felieton ukazał się 6 stycznia 2015 na portalu sdp.pl