O Róży Thun, spowiedzi i ,,tchórzliwym Tusku'”

Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Czy żałuje Pan sytuacji, jaka wydarzyła się w związku z Pana słowami o posłance Róży von Thun und Hohenstein?
Ryszard Czarnecki, europoseł PiS: Jeżeli czegoś żałuję, to idę do spowiedzi, a tutaj z niczego się nie spowiadałem, bo od początku wiem, że bronię interesu własnego kraju. Nadal uważam, że jest rzeczą absolutnie oburzającą, niedopuszczalną i skrajnie naganną, że są politycy, którzy donoszą na własny kraj, którzy czerpią z tego profity polityczne, którzy się pławią w tym, że stają się taką neo-Targowicą i zwracają się do obcych, aby rozstrzygali spory w Polsce. Niczego nie żałuję! Oczywiście - straciłem stanowisko wiceszefa Parlamentu Europejskiego, ale mogę powiedzieć to samo, co mówiłem w styczniu i w lutym tego roku, że mając do wyboru lojalność wobec własnej ojczyzny i utratę stanowiska albo zachowanie stanowiska za sprzeniewierzenie się wartościom, w które wierzę, czy pokajanie się - to wybieram to pierwsze. I cieszę się, że tak uczyniłem. Przyznam, że otrzymałem wiele dowodów uznania, sympatii i wsparcia oraz szacunku od moich rodaków nie tylko w Wielkopolsce, którą reprezentuję w Parlamencie Europejskim, ale w całej Polsce i także na świecie, w środowiskach polskiej diaspory w ostatnim półroczu.
Poniósł Pan pewną ofiarę, ale czy nie jest tak, że fatalna opinia ''oblepiła'' przy okazji całą Platformę Obywatelską, i czy to ciągłe trwanie w targowickiej narracji przełoży się na marny wynik tej partii w nadchodzącej serii wyborów?
To dobre pytanie. Zwracam uwagę, że gdy w styczniu była ta akcja pani von Thun und Hohenstein przeciwko mnie, a tak naprawdę przeciwko obozowi niepodległościowemu na arenie międzynarodowej z reperkusjami w Polsce, to wszystkie sondaże Platformy spadły średnio o 5 procent. To oznacza, że jest jakaś część wyborców, osób niechętnych obecnemu układowi rządzącemu uznających, że są granice, których przekraczać nie wolno. Uważają oni, że można mieć pretensje do PiS i do obecnej władzy, ale do sporu z rządem nie wolno używać środowisk międzynarodowych, obcych sił politycznych. Zresztą skądinąd wiem, że kierownictwo PO było wściekłe na panią von Thun und Hohenstein, ponieważ też te sondaże znali i uważali, że ustawienie sporu na osi: polityk Prawa i Sprawiedliwości czyli ogólnie mówiąc obóz patriotyczny i polityk PO reprezentującej obóz kosmopolityczny i uważający, że zagranica ma prawo ingerować w nasze sprawy wewnętrzne, i że instytucje zewnętrzne mogą być nauczycielem Polaków, ich sędzią i prokuratorem - jest korzystne dla PiS, a dla nich - fatalne.
Czy z tego można wyciągnąć wniosek, że jakaś część elektoratu PO nie jest zadowolona z ich działań antypolskich, i że są tam patrioci?
Powiedziałbym może inaczej: że jest zakodowane wśród Polaków, także tych, którzy nie głosowali na PiS i nie głosują na PIS (może na razie) jest coś takiego, jak zakodowane w polskich genach poczucie, że załatwiamy nasze sprawy wewnętrzne we własnym gronie. Tego, co się dzieje w domu nie wynosimy na zewnątrz, sami to rozstrzygajmy i nie uciekajmy się do obcej pomocy, bo to pachnie zdradą na parę kilometrów. Myślę, że tak uważa również niemała część wyborców głosujących na opozycję.

Jest Pan zabiegany w swojej pracy, kiedy więc znajduje Pan czas dla rodziny?
Wyznaję angielską zasady ,,my home is my castle'' - mój dom jest moją twierdzą i niespecjalnie wypowiadam się na temat życia osobistego, zatem powiem krótko - mam trzech synów, a z każdego jestem dumny. Najstarszy, Przemysław, jest politykiem i jest drugą kadencję w Sejmie. Jest obecnie wiceprzewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP, działa też w Komisji Obrony i Komisji Sportu. Sportem interesuje się chyba dziedzicznie, po ojcu. Młodszy syn, Bartosz, choć jest członkiem PiS, to nie angażuje się w bieżącą politykę. Najmłodszy jest na tyle mały, że się polityką jeszcze nie interesuje, chociaż bardzo interesuje się historią II wojny światowej, ogląda filmy wojenne; ale od historii do polityki jeszcze długa droga.
Jak z perspektywy wieloletniej kariery politycznej postrzega Pan szanse Polski na to, żeby stała się w końcu krajem w pełni samodecydującym o swoim losie - bo tak naprawdę cały czas jesteśmy rzucani a to ,,w ramiona'' Ameryki, inni byliby zachwyceni widząc nas jako podnóżek Rosji, a niektórzy - i chyba mają sporo racji - widzą nas jako niemiecką półkolonię. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?
Myślę, że Polska zrobiła w ostatnich trzech latach olbrzymi krok w kierunku samostanowienia, a więc jesteśmy w sytuacji, kiedy główne decyzje dotyczące Polski są podejmowane w Polsce, a nie poza nią. Nadrabiamy zaległości, nie tylko z czterdziestu paru lat komuny, ale również z okresu ćwierćwiecza rządów nastawionych na to, że Polska jest pasem transmisyjnym głównych „playmakerów" w Unii Europejskiej. Oczywiście były i jaśniejsze momenty: rząd Jana Olszewskiego '91-'92, rząd Prawa i Sprawiedliwości 2005-2007, i uważam, że na pewno pierwsze lata rządu Jerzego Buzka '97-'99 to był czas, kiedy - i to mogę powiedzieć jako minister do spraw europejskich w tym rządzie - przedstawiłem katalog warunków, na jakich Polska może wejść do Unii Europejskiej. I była to bardzo mocna deklaracja w obronie polskiego interesu narodowego.
Natomiast muszę powiedzieć, że bardzo często w polityce zagranicznej III RP zwyciężała pokusa bycia ,,młodszym bratem''. To być może wynikało czasem z wygody, czasem z bezrefleksyjności, a czasem dlatego, że to się opłacało danym osobom, partiom czy środowiskom politycznym. To było faktem, ale teraz z tym zrywamy i nie jest to proces prosty. Nie ma co ukrywać, że mamy pewną koniunkturę dla polskich spraw: rządy Donalda Trumpa w USA spowodowały, że Waszyngton postawił na relacje bilateralne, dwustronne w Europie i zrezygnował z pośrednictwa Niemiec, co z kolei było za prezydenta Baracka Obamy bardzo widoczne i niejako było symbolem jego prezydentury w kontekście polityki zagranicznej. Dla nas jest to korzystne, a też i okoliczności, na które nie mieliśmy wpływu - nastąpił brexit - sprzyjały wielkiemu wzmocnieniu roli Rzeczpospolitej. Polska de facto stała się sojusznikiem numer 1 w wymiarze politycznym i geopolitycznym USA w Unii.