25 (70) LAT BANDYTYZMU POD SZYLDEM I W MAJESTACIE PAŃSTWA.

25 (70) LAT BANDYTYZMU POD SZYLDEM I W MAJESTACIE PAŃSTWA POLSKIEGO.

I. Obrazek pierwszy.

Obrazek pierwszy wszyscy możemy śledzić na ekranach komputerów już od czterech dni: totalną kompromitację „leśnych dziadków” (określenie internautów). Instytucja (a właściwie instytucje – PKW i KBW), która kosztuje podatników kilkadziesiąt milionów złotych rokrocznie, zatrudniajaca ponoć prawie czterysta osób, wypłacająca każdej z tych osób (a więc z uwzględnieniem sprzątaczek, sekretarek, personelu techicznego) średnio prawie 6 tys. zł każdego miesiąca, nie jest w stanie wykonać - raz na jakiś czas - podstawowego, a właściwie jedynego zadania, do którego została powołana: prawidłowego oraz sprawnego przeprowadzenia wyborów i obwieszczenia ich wyników.

II. Obrazek drugi.
Jakieś dwa miesiące temu, poczas pobytu w Londynie, miałem okazję rozmawiać z dziewczyną, która pracowała w hotelu jako „waitress” (kelnerka). Okazało się, że przybyła ona „świeżo” do Anglii, zaraz po skończeniu w Polsce studiów ekonomicznych. Zadałem jej pytanie, czy szukała pracy w kraju. Odpowiedziała:

„Nawet nie próbowałam. Szkoda czasu. W zawodzie normalnej pracy nie znajdę, a nawet jeśli jakąkolwiek pracę bym znalazła, to za tysiąc z kawałkiem nawet bym się nie utrzymała”.

W tej chwili poza granicami naszego kraju przebywa 3, może nawet 4, miliony Polaków - tych którzy wyjechali po 2004 roku. Spora część z nich ma za granicą swoje rodziny. Tam rodzą się ich dzieci, które chodzą do angielskich, niemieckich, norweskich... (wstawić kilkadziesiąt innych przymiotników odnoszących się do państw) szkół i dla których to dzieci te kraje są KRAJEM OJCZYSTYM.
http://www.fakt.pl/wydarzenia/...

Totalną bzdurą są gadki, że ci ludzie w „swej masie” wrócą do kraju. Owszem, wróci jakaś znikoma część. Głównie ci, którzy zostawili rodzinę w kraju, a więc ci, którzy za granicą harują na utrzymanie, ale którzy nie „zapuścili tam korzeni”. Jednak w tym samym czasie, kiedy pojedyncze osoby wracają do Polski, fala wyjazdów wzmaga się znowu dramatycznie.
http://wiadomosci.onet.pl/kraj...

Jeżeli nie będziemy dawać się mamić statystykami podawanymi przez nasze władze, ale jeśli uwzględnimy rzeczywistą skalę emigracji, to do tej chwili od 2004 roku z naszego kraju wyjechało, raczej bezpowrotnie, ponad 20 % ludzi ZAWODOWO CZYNNYCH. Nawet w okresie II Wojny Światowej NARÓD POLSKI nie skurczył się tak dramatycznie w OBRĘBIE SWEGO PAŃSTWA.
W II RP w 1939 roku mieszkało około 24 mil. Polaków i mniej więcej tyle samo, a więc około 24 mil., mieszkało w 1946 roku w PRL-u. Straty spowodowane głównie HOLOCAUSTEM NARODU POLSKIEGO, dokonywanym przez faszystowskie Niemcy i przez komunistyczną Rosję, zostały uzupełnione w wyniku przyrostu naturalnego. Obecnie na taką kompensację – przy procentowej liczbie urodzin jednej z najniższych na świecie – nie ma szans.

III. Obrazek trzeci.

W kwietniu b.r. mój Znajomy (dalej jako Znajomy) otrzymał z Sądu Rejonowego Lublin-Zachód, VI Wydział Cywilny, list polecony, w którym znajdował się nakaz zapłaty na rzecz pewnej firmy, z którą nigdy wcześniej się nie zetknął, kwoty 391 zł oraz 91 zł kosztów sądowych. Zdziwiony przestudiował owe pismo, w wyniku czego dowiedział się, że firma ta jest Firmą Windykacyjną (dalej Firma Windykacyjna), która odkupiła od jednego z teleoperatorów (dalej Teleoperator) jego dług. Dług, który nigdy nie istniał.
Zszokowany Znajomy opowiedział mi swoją historię związaną z tym Teleoperatorem.
W przeszłości był zmuszony podpisać z nim umowę na podłączenie linii telefonicznej, ponieważ potrzebował stałego dostępu do internetu, a w budynku, w którym wynajmował lokal, nie było innej możliwości (innego dostawcy). Był zmuszony podpisać standardową umowę na 12 miesięcy, która po tym okresie przekształcała się w umowę na czas nieokreślony z miesięcznym terminem wypowiedzenia.
Znajomy nie wiedział, czy działalność „wypali”, nie wiedział, czy będzie potrzebował usługi na rok, ale nie miał wyboru. Na szczęście o tym, że działalność „się nie kręci” przekonał się ostatecznie po roku i 4 miesiącach. Zajrzał do umowy z Teleoperatortem, złożył wypowiedzenie umowy z zachowaniem miesięcznego terminu, a że rachunki miał popłacone, był przekonany, że jego kontakty z tą firmą przechodzą do przeszłości.

Po kilku miesiącach przekonał się, że jest w błędzie. Dostał wezwanie do zapłaty na kwotę 391 zł (z groszami). Po kilku telefonach na infolinię Teleoperatora i po stracie „niemałych nerwów” wysłał pismo za potwierdzeniem odbioru z żądaniem wyjaśnień. W odpowiedzi dowiedział się, że... przed upływem owych 12 miesięcy podpisał aneks na kolejne 12 miesięcy, więc umowa wygaśnie dopiero po ich upływie.
Znajomy, owszem pamiętał, że był w tamtym okresie nękany propozycjami przedłużania umowy na następny okres, ale był jednocześnie pewien, że sklerozy nie ma i że żadnego aneksu do umowy nie podpisał.

Skracając dalsze wypadki – po kilku kolejnych pismach Znajomy dostał skan owego aneksu, z rzekomo jego podpisem, który jego podpisem nie był. I choć pod aneksem widniało jego imię i nazwisko, to nawet laik, po porównaniu tego podpisu z podpisem Znajomego na umowie pierwotnej, musiał stwierdzić, że podpis na aneksie jest krańcowo różny.
Powiadomił o tym Teleoperatora. W odpowiedzi dostał propozycję, że Teleoperator nie będzie żądał żadnych kwot, jeśli Znajomy (lub ktoś z jego rodziny) podpisze nową umowę „na internet” w dowolnym miejscu. Znajomy machnął ręką i chcąc mieć „święty spokój”, podpisał umowę na podłączenie internetu do swego domu, ale... po miesiącu okazało się, że nie ma takiej technicznej możliwości. Po tym zdarzeniu Znajomemu wydawało się, że „sprawa się zakończyła”, bo nie dostał więcej żadnego pisma od Teleoperatora.

I znowu był w błędzie, bo, jak wcześniej napisałem, Teleoperator sprzedał jego „rzekomy dług”, o czym Znajomy, rzecz jasna, nie miał „zielonego pojęcia”.

Po otrzymaniu opisanego wyżej nakazu zapłaty, Znajomy nie mógł zrozumieć, jak to jest możliwe, że sąd każe mu spłacić dług, który nigdy nie zaistniał, a więc bez ustalenia stanu faktycznego.
Wyjaśniłem mu, że ten „sąd”, który jemu przysłał obwieszczenie swej woli, woli popieranej majestatem Rzeczpospolitej i jej aparatem egzekucyjnym:
a) takich nakazów wydał już miliony;
b) zgodnie z art. 505³²§1 Kodeksu Postępowania Cywilnego nie bada żadnych dowodów, bo... powód, na mocy tego przepisu, nie dołącza ich do swego pozwu, w którym wysuwa przeciwko komuś swoje roszczenie;
c) nakaz zapłaty wydaje najczęściej nie sędzia, tylko referendarz sądowy, ale nie ma to większego znaczenia bo:
d) działalność sądu sprowadza się do „ostemplowywania pozwów” - wysyłania, do podmiotów wskazanych w pozwach, nakazów zgodnych z życzeniami wnioskodawców.

Znajomy „zbaraniał”. Spytał, czy mógłby wystąpić do tego sądu z wnioskiem, aby np. jego sąsiad zapłacił mu 5 tys. zł. Był zszokowany, gdy się dowiedział, że oczywiście. A jeszcze bardziej, gdy usłyszał, że:
a) jeżeli jego pozew byłby wniesiony na odpowiednim formularzu (dość prostym);
b) jego żądanie byłoby opisane jako dług sąsiada powstały np. w wyniku pożyczki (rzecz jasna faktycznie nieistniejącej),
c) jako dowód byłaby wpisana ta umowa pożyczki (bez jej załączania),
to „e-sąd” kazałby sąsiadowi „bulić”.
I jeżeli ten przykładowy sąsiad Znajomego nie wiedziałby, jak się wtedy bronić lub gdyby popełnił określony błąd formalny w tej obronie, to taki nakaz uprawomocniłby się. A wtedy, gdyby ten sąsiad nie chciał mojemu Znajomemu płacić, to organy egzekucyjne Najjaśniejszej Rzeczpospolitej (czyli komornik) podjęłyby odpowiednie działania, którym ten sąsiad nie mógłby się w żaden sposób przeciwstawić, bo... byłyby one „legalne”.

Znajomy skwitował to krótko: „Prymitywny bandytyzm”,.... a potem spytał, co ma robić.
Skracając opis dalszych wydarzeń – znajomy wniósł sprzeciw od nakazu zapłaty, a „e-sąd” przekazał sprawę do właściwego sądu rejonowego, który... zażądał wniesienia tego sprzeciwu na odpowiednim formularzu, pod rygorem odrzucenia sprzeciwu , a więc i pod rygorem uprawomocnienia się nakazu zapłaty nieistniejącego długu.
Znajomy zaspokoił życzenie sądu i oczekiwał na wyznaczenie rozprawy, aby udowodnić, że on żadnego długu nie ma. Nie doczekał się jej. Dostał za to pismo, że powód – Firma Windykacyjna cofa powództwo i... wnosi do sądu o zwrot kosztów sądowych na podane konto.

Znajomy miał dużo szczęścia. Niektórzy „podsądni” „e-sądu” o tym, że byli „osądzeni” przez „e-sąd”, dowiadywali się dopiero, gdy komornik wszedł na ich konto. Nie bez przyczyny najliczniejszymi „klientami” „e-sądu” są firmy windykacyjne, skupujące wierzytelności, np. takie jak opisane powyżej, np. od dostawców najbardziej rozpowszechnionych usług, a podmiotami zobowiązywanymi przez ten sąd do zaspokajania roszczeń - osoby fizyczne, „zwykli Kowalscy”.

Skala tych działań jest porażająca, a działania te są tym bardziej porażające, że ich ofiarami padają najczęściej najsłabsi i najbiedniejsi, np. ludzie starzy, schorowani, samotni... (Więcej w książce: „Postmonarchia czy demokracja?”,2013 r.).
…........
Spytacie: co łączy te „trzy obrazki”? Ano, są to zaledwie trzy „puzzle” z tego samego, dużego obrazu, który, owszem, ulega pewnym modyfikacjom w czasie, ale który w swej istocie jest taki sam od 25 lat. I który wykazuje niemałe podobieństwo do poprzedniego „obrazu”, który do 1989 roku przez 45 lat stanowił istotę PRL-u.
Coraz więcej takich „puzzli” z otaczającej nas rzeczywistości odkrywamy i coraz wyraźniej rysuje się to podobieństwo.

W PRL-u byliśmy, podobno, „RÓWNI”. Jeżeli uwzględnimy, że było to w dużej mierze „równanie w dół”, że istnieli „równiejsi” oraz, co najistotniejsze, że ta „równość” wiązała się z drastycznym ogranieczeniem naszych WOLNOŚCI, to może jest to prawda. Nie do podważenia jest za to jednak fakt, że w PRL-u byliśmy pozbawieni praw politycznych. Głosowaliśmy, ale wynik był znany przed wyborami.

W naszej Najjaśniejszej III Rzeczpospolitej jesteśmy, podobno, „WOLNI”. Jeżeli uwzględnimy na przykład to, że ta nasza „wolność” jest wcale nierzadko „niechcianą wolnością od pracy” lub że ta nasza „wolność” polega na harowaniu za grosze na umowach śmieciowych, to może jest to prawda.
Musimy jednak przy tym także zaakceptować, że skoro my jesteśmy „wolni”, to istnieją jednak inni - ci „bardziej wolni”, lub „dużo, dużo bardziej wolni”. Ci, którzy faktycznie za nas podejmują decyzje: najpierw polityczne, a w konsekwencji wszystkie inne: przede wszystkim ekonomiczne, ale także dotyczące dystrybucji dóbr kultury, dotyczące edukacji itd. Bo głosujemy, ale wynik wyborów jest w swej istocie znany przed wyborami.
( http://grudziecki.salon24.pl/5...)
( http://naszeblogi.pl/47571-czy... )
Nasze prawa polityczne: do faktycznego wybierania i do bycia wybieranymi, prawie w całości są fikcją. Podobnie jak w PRL-u.
(http://grudziecki.salon24.pl/5... )

( http://naszeblogi.pl/47072-tak... ).

Te środowiska, te „grupy”, które w Magdalence i przy „okrągłym stoliczku” podzieliły się władzą w Polsce, wprowadziły następnie przepisy (w „Kodeksie wyborczym”, w ustawie „o partiach politycznych”, dotyczące finansowania partii politycznych itp.) dające im de facto „legalny” monopol na decydowanie o Polsce.
My, obywatele zostaliśmy okradzeni z naszych praw politycznych.

Czy, w tej sytuacji należy się dziwić, że stopniowo zostały wprowadzone przepisy, umożliwiające „skubanie” nas, na przykład, w sposób powyżej opisany, przy użyciu „e-sądu”?
Czy należy się dziwić, że wprowadzone zostały – także bez naszej zgody - inne przepisy, na przykład, „zaporowy” - przy drobnej działalności – haracz na ZUS, który skutecznie „wyleczył” wielu z nas z chęci do aktywności gospodarczej?
( http://grudziecki.salon24.pl/5... )

Czy nie chodziło, przypadkiem o to, aby zachodnie korporacje i zachodnie sieci handlowe, które wykosiły w dużej części nasz polski handel, a tym samym dziesiątki tysięcy drobnych polskich producentów, miały zastępy pracowników, pracujących za grosze na umowach śmieciowych? I komu służy to, że połowa z tych zachodnich firm nie płaci podatków w Polsce, bo... rzekomo nie osiąga dochodów, np. w wyniku takiego triku, jak „optymalizacja luksemburska”?

Czy w tej sytuacji należy się dziwić, że znowu coraz więcej Polaków, nie tylko młodych, ale z reguły zawodowo czynnych, spostrzega, że nie ma dla nich miejsca w kraju?

Czy w tej sytuacji powinna więc także dziwić totalna kompromitacja „leśnych dziadków”? Przecież podstawy pod swoje obecne kariery zawodowe „wypracowywali” oni chyba w PRL-u?
Zresztą, czy ta ich „kompromitacja” ma dla nas obywateli, jakieś większe znaczenie?
( http://grudziecki.salon24.pl/5...)

Zacytowani na wstępie internauci, skwitowali niedawno wyjazd pewnej pary, że w Polsce została już tylko „kamieni kupa”. No cóż, kamienie są dobrym materiałem... także do budowania.