Frans jedzie do Moskwy, a siatkarki Moskwę leją...

Działo się w zeszłym tygodniu! Na niwie europejskiej i sportowej. W Strasburgu osiwiały – z powodu Polski zapewne – towarzysz Timmermans Frans (nie, nie jest „towarzyszem sztuki drukarskiej”, ani też „towarzyszem broni pancernej” ‒ ale towarzyszem-członkiem Partii Pracy w Holandii) wygłosił kolejny żałosny skecz na temat naszego kraju. Gdyby Holender był artystą, to dawno by zbankrutował: na jego kolejne występy (a raczej występki) prawie nikt nie przychodzi, a ci którzy przyjdą szczerze ziewają, zajmując się nie tyle słuchaniem „wice-Junckera”, a spozieraniem, który jeszcze euromasochista bierze udział w kolejnej debacie nudnej jak flaki z olejem. I równie smacznej jak one.

Holenderski komisarz niczym pacjent na kozetce u psychoanalityka nagle wyznał, że sprawy „polskiej praworządności” będzie załatwiał … w Moskwie. Przynajmniej wiemy na czym stoimy. Przynajmniej wiemy, na czym Komisja Europejska leży. Szczere wyznanie Fransa, to dla mnie „zero zdziwienia”, bo Timmermans rosyjski zna, był nawet jako bardzo młody człowiek tłumaczem tego języka, co raczej jest sytuacją wyjątkową wśród młodzieży w Królestwie Niderlandów. Tak wyjątkową, że różne rzeczy różni ludzie mówili w tym kontekście, ale żem dzisiaj miłosierny, to nie powtórzę. Tym bardziej, że brzydko to pachnie. Skądinąd, holenderski Franio w konfrontacji z argumentami i faktami polskiej strony też brzydko się broni.

Towarzysz Frans szukał już roboty w ONZ, miał się tam zajmować ponoć uchodźcami (nie wiem czemu szydercy mówili, że „wart Pac pałaca, a pałac Paca” ‒ ja bym oczywiście nigdy tak nie rzekł...). A tu holenderski premier – liberał Mark Rutte zaświecił podobno lampkę nadziei dla Timmermansa, że Haga przedłuży mu komisarską kadencję o kolejne 5 lat. Gdyby tak się stało, natychmiast zacytuję Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który złośliwie i moim zdaniem niesłusznie recenzował sztukę Zygmunta Nowakowskiego „Gałązka rozmarynu” następującymi słowy: „nic w życiu nie było mi oszczędzone....”
Holandia to kraj geograficznych depresji, choć trudno to odczuć w kontakcie z przeciętnym Holendrem. Niestety, w przypadku Fransa to ,mówiąc słowami piosenki śpiewanej przez Kubę Sienkiewicza „widać, słychać i czuć”. I takie depresyjne tematy wprowadza niderlandzki komisarz.

No cóż, ciekawe jakby się potoczyły losy ojczyzny towarzysza Timmermansa, gdyby został zrealizowany koncept Imć Onufrego Zagłoby, który – jak poinformował o tym Henryk Sienkiewicz – chciał ofiarować szwedzkiemu królowi owe Niderlandy.
Na swoim Twitterze umieściłem w dniu debaty o Polsce w Strasburgu dwa zdjęcia. Mogłyby wziąć udział w zgadywance z cyklu „znajdź 5 szczegółów czym się różnią?”. Jedno zdjęcie z sali plenarnej PE w dniu ostatniej debaty, a drugie z debaty przedostatniej ‒w zeszłym roku. Fotografie te łączy wspólny mianownik: pustka na sali plenarnej bijąca pod oczach. Napisałem, że artysta Timmermans w tej sytuacji by zbankrutował, ale Timmermans-polityk czuje się z tą mega absencją podczas swoich wystąpień niczym pączek w maśle (to też skądinąd widać...)
Zostawmy depresyjne klimaty i absurdalne zarzuty Fransowi, który niedługo będzie z równą werwą gadać do lustra, jeśli w takim tempie zmniejszać się będzie liczba jego słuchaczy.

Przejdźmy do czegoś znacznie przyjemniejszego. Do kobiet. Do polskich kobiet. A mówiąc jeszcze bardziej precyzyjnie – do polskich siatkarek. A te w Lidze Narodów rozgrywanej w Wałbrzychu (byłem, widziałem) wygrały z Japonkami 3:2 po „tajbreku”, a następnie zdemolowały drużynę Rosji przejeżdżać się po niej niczym walec – wygrana 3:0, w tym 20:15 w ostatnim secie o tym świadczy. Biało-Czerwone nie chciały być gorsze od siatkarzy z orzełkiem na piersi, którzy wygrali z Rosją też 3:0. Nie muszę mówić, że takie zwycięstwa nad tym właśnie sąsiadem smakują szczególnie.

*tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (18.06.2018)