Strachy na Lachy ‒ tym starym powiedzeniem można by podsumować wyniki niedzielnych wyborów na Ukrainie w kontekście poparcia, a raczej jego braku dla partii nacjonalistycznych. Śladowe poparcie Prawego Sektora, jeszcze mniejsze OUN ‒ Partii Ukraińskich Nacjonalistów, wyraźny spadek popularności „Swobody” Tiachnyboka, która nie tylko przestała być czwartą co do liczby posłów partią na ukraińskiej scenie politycznej, ale tak zleciała, na łeb, na szyję, że nie przekroczyła nawet progu wyborczego. Wynik mniej więcej 2,5 raza gorszy (!) niż w wyborach sprzed dwóch lat mówi sam z siebie. Oczywiście jednak mimo tego pojedynczy liderzy ugrupowania Tiachnyboka zasiądą w Wierchownej Radzie, a to dlatego, że wygrali w kilku okręgach jednomandatowych. Zwyciężyli tam skądinąd dzięki pewnemu układowi z partiami politycznego „mainstreamu”: Blok prezydenta Poroszenko i Front premiera Jaceniuka nie wystawił tam w ogóle kandydatów lub wystawił specjalnie zupełnie nieznanych. Ciekawe co się stanie z ministrem rolnictwa ze „Swobody”, który odpowiada za wprowadzenie embarga na mięso z Polski... Raz je odwołano, ale znów wprowadzono i trwa w najlepsze mimo zaangażowania Polski w sprawy Ukrainy.
Wracając do naszych stepowych baranów. Te bardzo kiepskie wyniki ukraińskich nacjonalistów należy skonfrontować z tym, co przecież jeszcze całkiem niedawno można było usłyszeć i z Moskwy i, niestety, z Warszawy, że zaangażowanie polskich polityków na Ukrainie zaowocuje nacjonalistyczno-faszystowską rewolucją. Dziś twórcy tej propagandy będą siedzieć jak mysz pod miotłą, zamiast za ekspremierem Węgier powtarzać: „kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem". Inna sprawa, że ugrupowania nacjonalistyczne nadały ton i narrację sporej części klasy politycznej- choć z tego politycznie nie skorzystały.
Żenujący wynik „Batkiwszczyny” („Ojczyzna”) Julii Tymoszenko ‒ ledwo przekroczony próg wyborczy jako ostatniej z sześciu partii, które to uczyniły ‒ należy przypisać politycznym slalomom byłej premier, która przeskakiwała z pozycji antyrosyjskich na prorosyjskie i z powrotem tak łatwo, jakby zmieniała fryzury. Lud nie nadążył, a jej wyborczy slogan „Peremoha” („Zwycięstwo") brzmi wręcz szyderczo. Ale „piękna Julia” już zaoferowała się, że będzie współtworzyć rządową koalicję – choć arytmetycznie i politycznie jest to całkowicie zbędne. I tylko z jednej sprawy Tymoszenko może być zadowolona: Poroszenko wchodzi już od dłuższego czasu w jej buty orientując się w polityce zagranicznej przede wszystkim na Niemcy, a nie na Polskę.
Poniżej oczekiwań sponsorów (także tych z zagranicy...) wypadła Partia Radykalna Oleha Liaszko. Jeszcze niedawno była na drugim miejscu w sondażach, mając w nich kilkanaście procent, wyprzedzając nawet Front Jaceniuka, by skończyć z wynikiem ok.7,5% na piątym miejscu. Miała olbrzymią i kosztowną kampanię, dziwnym trafem mocno atakowała polityków orientacji prozachodniej, a w kuluarach wymieniano prorosyjskiego oligarchę, donatora Autonomii Krymskiej, przebywającego w Wiedniu z zakazem opuszczania stolicy Austrii, Dmytro Fyrtasza jako świętego Mikołaja dla kandydatów tej partii. Ale jej logo ‒ widły ‒ były widoczne na plakatach niemal wszędzie. Do historii przejdzie też spot Liaszki z krową, którą przedstawił jako „żywicielkę Ukrainy".
Stepowy skowronek śpiewa pieśń, której melodia wyraźnie nie podoba się na Kremlu. Cóż, lećcie sokoły, omijajcie góry, lasy, doły i pamiętajcie, kto w chwilach próby was najeżdżał, a kto bronił.
*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (05.11.2014)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1856
Te wszystkie banderyzmy są promowane przez wąską grupke ludzi, mającą jednak często rządowe wsparcie. Np. Poroszenki. Jest to jednak tylko polityczna gra, która nie obchodzi większości ukraińców ale mówi nam co nieco o sposobie i metodach prowadzenia polityki przez ukraiński rząd.