My, Polacy jesteśmy narodem miłującym pokój. Ten pacyfizm nie nową wszakże jest ideą. Jej głównym ideologiem w XVII wieku był poeta Szymon Szymonowic. Jego płomienny manifest zawierający m. in. słowa: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna” stał się fundamentem ruchu, który od 300 lat wyprzedził samego Mahatmę Mohandasa Gandhiego.
Stąd też właśnie żadnych szans, w naszym kochającym mir społeczeństwie, nie mają politycy wojowniczy i zapowiadający wojnę. Oto przykłady. W 1989 roku w wyborach do senatu w ówczesnym województwie elbląskim z ramienia ZSL (zanim jeszcze z tego brzydkiego kaczątka nie wykluł się przepiękny łabędź o nazwie PSL) wystartował niejaki pan Topór. To nazwisko, nie pseudonim. Hasłem pana Topora było: „Z Toporem do Senatu”. Niestety, pacyfistycznie nastawiony lud Elbląga i okolic nie wybrał do reaktywowanej Izby Wyższej tego urodzonego wojownika. Cóż, żal serce ściska. Przyznam, że nie pamiętałem owej uroczej historii, ale w czasie niedawnej nocnej rozmowy przypomniał mi ją ten, którego właśnie wtedy ci sami Elblążanie do Senatu wybrali: Jarosław Kaczyński. A jest to mąż, jak wiadomo, pokój miłujący… Nic zatem dziwnego, że wybory wygrał i – między innymi ‒ Topora odprawił z kwitkiem.
Nie lepiej niż panu Toporowi poszło dwanaście lat później niejakiemu panu Bombie. Ów kandydat, tak, tak, to nie pomyłka, Platformy Obywatelskiej (a gdzie „polityka miłości”) zaatakował obywateli Radomia i tegoż okręgu frapującym i jakże wiele obiecującym hasłem: „Bomba w Sejmie”. Jednakże radomiakom wystarczyły Zakłady Waltera i nie chcieli innych militarnych zabawek. Choć może na Wiejskiej jakaś bomba by się należała?
Nam, Sarmatom, owej pokojowej postawy pozazdrościli nawet sami Teutoni. Ci, jak wiadomo, pod różnymi postaciami (Krzyżacy, Prusacy, III Rzesza Niemiecka) przez całe wieki tak walczyli o pokój, że zwykle kamień na kamieniu nie pozostawał. A teraz, proszę: najpierw jeden minister obrony RFN zamiast przywdziewać krzyżacki komtur albo aktywa Bundesbanku zamieniać na czołgi Bundeswehry, splagiatował pracę doktorską, przez co efektownie wysadził się z zajmowanego resortu i fotela. Czy nawiązał w ten sposób do tradycji sojusznika Niemiec z okresu II wojny światowej – Japonii, który to Kraj Kwitnącej Wiśni na masową skalę stosował żywe torpedy w postaci kamikadze?
Następczyni pana ministra obrony z Berlina, obecna pani ministerka zajmuje się głównie otwieraniem żłobków dla pacholąt żołnierzy Bundeswehry. Dzieciaki zapewne są zadowolone, ich umundurowani rodzice takoż, a Berlin miłujący zgodę i pokój od stuleci – wysyła sygnały, że warto „przekłuć miecze na lemiesze” akurat wtedy, gdy Rosjanie anektują wschodnią Ukrainę. Cóż, w przypadki to ja nie wierzę. Ale też się specjalnie nie dziwię. Bądź co bądź: tradycja zobowiązuje. Jako historyk pamiętam zdjęcie wspólnej niemiecko-sowieckiej defilady na gruzach pokonanej w 1939 roku Polski w mieście Brześć nad Bugiem. To oczywiście pokłosie paktu Berlin-Moskwa zawartego przez niemieckiego arystokratę Joachima von Ribbentropa z rosyjskim arystokratą Wiaczesławem Skriabinem (pseudonim partyjny Mołotow). Skądinąd minister Mołotow to nie jedyny przykład jak elity „białej Rosji” służyły wiernie „Rosji czerwonej”. Oczywiście te elity, których nie wyrżnął nasz rodak Feliks Dzierżyński. Ów Konrad Wallenrod wysłał na łono Abrahama ponoć około 6 milionów Rosjan, głównie antypolskiej inteligencji. A tymczasem niewdzięczni rodacy Dzierżyńskiego zburzyli mu pomnik w Warszawie, choć przecież należałoby raczej postawić mu pomnik kolejny. Bo nawet sam Józef Piłsudski tylu Ruskich nie przeniósł do wieczności…
A swoją drogą, Kanada nie przeprosiła. Za co? Ano za fakt zupełnie nieznany – w hokejowej reprezentacji tego kraju występował w drugiej dekadzie XX wieku młody, mieszkający tam wówczas Niemiec o nazwisku Joachim von Ribbentrop…
*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (10.09.2014)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1674