Order dla Trumpa, dzień dla Pułaskiego

Polski MSZ przyznaje medale, które wręcza osobom zasłużonym dla promocji polskiej historii. Czasem dostają je również cudzoziemcy. Mam kandydata. Obywatel USA. Lat 71. Nazwisko: Trump Donald John. To nie żart. Choć oczywiście protokół dyplomatyczny nakazywałby dać mu Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski, a nie medal od MSZ.

Któż z cudzoziemców zrobił dla promocji naszej Ojczyzny więcej niż ten biznesmen (wciąż biznesmen!), a jednocześnie 45. prezydent USA. Najpierw w lipcu w Warszawie przedstawił coś, co później nazwano nad Potomakiem „doktryną warszawską”. Duża część ludzi w świecie dowiedziała się wtedy o czymś takim, jak Powstanie Warszawskie! To były intensywne korepetycje z dziejów Europy i Polski udzielone ludziom, którzy nierzadko czytali kolportowane na Zachodzie brednie o „polskich obozach” (sic!). My, dzięki Trumpowi, poczuliśmy, po raz kolejny, dumę z faktu bycia Polakami, ale nie mniej ważna niż budowanie naszej identity była lekcja historii wygłoszona przez najważniejszego człowieka w najpotężniejszym państwie świata. A później, po 2,5 miesiącach, przyszły z jego strony kolejne pochwały Polski. Tym razem na forum Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. To był koniec września. Minęło kilkanaście dni i amerykański prezydent ogłosił „Pulaski Day”. D. J. Trump powiedział wówczas słowa, które w Polsce są znacznie mniej znane – trudno się dziwić – niż te wypowiedziane na Placu Krasińskich. Oto one: „historia Polski i Stanów Zjednoczonych to historia dwóch narodów, które nigdy nie straciły nadziei, nigdy nie zostały złamane i nigdy nie zapomniały o swojej tożsamości”. A także: „Dziś oddajemy hołd generałowi Kazimierzowi Pułaskiemu, polskiemu imigrantowi, którego bohaterski wkład w amerykańską wojnę o niepodległość pomógł ukształtować historię naszego kraju”.

Cóż, wypadałoby powtórzyć za Marilyn Monroe „Thank you, Mr President”.

Skądinąd dla mnie, jako historyka, Pułaski to pasjonujący polski przypadek. Jakże różnie potoczyły się jego losy z innym „imigrantem”, żeby użyć słów Trumpa ‒ Tadeuszem Kościuszką. Ten drugi, młodszy od Kazimierza Michała Władysława Pułaskiego herbu Ślepowron o ledwie 11 miesięcy pieczętował się herbem Roch III i tak naprawdę na pierwsze imię miał Andrzej, a Tadeusz na drugie – choć jego właśnie używał (na trzecie zaś: Bonawentura). O ile Pułaski zginął za wolność i Amerykę, o tyle Kościuszko za nią walczył, ba – to on przecież założył słynną Akademię Wojskową West Point. Szczerze mówiąc: za słabo to wybrzmiało w czasie wizyty prezydenta RP w tymże West Point w końcu września AD 2017.

Pułaski zginął, ale wcześniej uratował życie Waszyngtonowi. No i miał dużo łatwiejsze do wymówienia w USA nazwisko. To wszystko zdecydowało, że dziś nasz przyjaciel Trump ustanawia „Pulaski Day”, a nie „Kosciuszko Day”...

*felieton ukazał się w miesięczniku „wSieci Historii” (11.2017)